Wtracę Wam sie trochę w dyskusje i spojrze na to zarówno z pkt widzenia osoby, która w podstawówce chodziła na katechezy do salek, koło kościoła, jak i osoby której od średniej szkoły już wprowadzono lekcje religii w szkołach. Tak właśnie - moje roczniki, są dziećmi tej reformy, która omawiacie powyżej.
Religie w salkach większości z nas nie przeszkadzały, ani fakt chodzenia z buta specjalnie do parafii. Po drodze robiło się różne jaja, jak to dzieciaki robią i czas leciał. Podobnie księża starali się zainteresować dzieciarnie, bo to akurat były takie czasy, że nie każdy jeszcze chodził, więc zainteresować trzeba było.
Nagle w latach 90 nastąpiła reforma i wpieprzono nam religie do szkół.
Zrobiono to wg. nas będących wtedy uczniami na tyle chamsko, że nawet jak ktoś chciał tej religii unikać już w średniej (a raczej po podstawówce większość wcześniej unikała), to nie miał możliwości tego zrobić, bo jakiś cwaniak sobie wymyślił, że będą to zajęcia pomiędzy istotnymi przedmiotami. Kilka osób się wyłamało i chodziło na osobne zajęcia etyki, jednak niedobór w tamtym okresie specjalistów od tego przedmiotu, spowodował że i tak dawano tam osoby bardziej powiązane z religią, niż etyką. Tak czy siak skutkiem było to, że te osoby stały się "religijne"
(z relacji wynikało że to były cholernie flustrujace zajęcia, nie mające nic wspólnego z nazwą ).
Patrząc teraz jak rodzic, widzę że nic się nie zmieniło od moich czasów. Ta sama buta sukienkowych co w latach 90.
Jedno co zauważyłem to fakt, że dzięki tej reformie - my jako dzieci owej reformy mamy większy uraz do KK jako instytucji (nie mylić z wiarą, bo jedno z 2gim akurat nie ma nic wspólnego najczęściej) , niż jak było to za czasów ciut starszych roczników... a moje dzieci to już na kościół jako instytucje nie chcą patrzeć od 3 klasy podstawówki. Ot skutki reformy i sposobów nauczania takowej w szkole (osoby nie mające pojęcia o pedagogice). Brawo KK.