Alkoholos już trzeci tydzień oklepywał wielbłądzi zad, by jak najszybciej dotrzeć do miejsca swego przeznaczenia. Za nim szła cała armia, którą Kapłani błogosławili wczesną wiosną, gdy wyruszała z Alexandrii. Potężne tumany kurzu wznoszonego przez wojowników i jazdę ptolemejską mieszały się z niesionym przez wiatr piachem pustyni. Synaj najpierw przywitał, a później żegnał tą samą ciszą maszerujące wojska.
Najgorsza była abstynencja. Aż nie chciało się rozbijać namiotu, bo i po co. Zero Zythos, absolutny brak wina i kobiet. Pozostał tylko śpiew, ale Alkoholos miał jeszcze jeden trzymający go mimo nieustępującego delirium powód. Wiedział, że to nie będzie trwać wiecznie, że przyjdzie dzień, gdy znowu przy ogniskach będą tańczyć zataczający się wojownicy, a nowe tabuny niewolników rozpoczną swoją drogę ku jego ojczyźnie, by budować potęgę Egiptu.Wiedział też, że każdy dzień zbliża go do tej chwili i upajało go planowanie tej wielkiej uczty, która nastąpi po zwycięstwie. Po prostu nie mógł się już doczekać ....