Pokaż wyniki od 1 do 10 z 53

Wątek: 15 lat Total Warów - temat wspominkowy

Widok wątkowy

Poprzedni post Poprzedni post   Następny post Następny post
  1. #1
    Krwawy Kardynał Awatar Samick
    Dołączył
    Oct 2010
    Postów
    5 767
    Tournaments Joined
    9
    Tournaments Won
    1
    Podziękował
    171
    Otrzymał 427 podziękowań w 262 postach

    15 lat Total Warów - temat wspominkowy

    Total Warom stuknęło 15 lat, mi do rocznicy przygód z Total Warami brakuje jeszcze 2-3 miesięcy. Shogun: Total War, mimo że różnił się od tego, co zapowiadano, trafił w niszę i zrobił ogromny sukces. Czyżby? W końcu były gry, które spokojnie możemy określić jako inspiracje, chociażby Lords of the Realm (była cała seria, zakończona na trójce) i parę innych. Proste zasady, wielkie emocje, wciągające kampanie, kompletnie rozwalające bitwy (inne gry tego nie miały i nie mają) i niemal całkowity brak modów. Jedyne które były zmieniały statystyki, ale czy ktoś by o nie dbał skoro internet był wtedy niezbyt powszechną sprawą?

    Prócz Uesugi i Mori, moją trzecią ulubioną nacją byli zieloni przybysze z Kiusiu (oczywiście tylko dla tych z Honsiu), wybitni szermierze zamieszkujący niezbyt bogatą część mapy.

    Droga prowadziła tylko na wschód, na Honsiu, w dwóch wariantach, bezpośrednim oraz pośrednim (po podbiciu Sikoku). I jeśli nie pośpieszyło się z podbojem, można było ugrzęznąć w bagnie o czym za chwilę.

    Gra nie oferowała aż tylu fajerwerków mechanicznych co teraz, a sama droga była bardzo ciężka (66% mapy i do tego stolica Kraju Kwitnącej Wiśni - Kyoto). Największym wyzwaniem były bitwy w których atakowało się wroga przez rzekę. Proste? Może od czasów Rome: TW, a dokładniej Barbarian Invasion, który dodał brody do przeprawiania się na drugi brzeg. Do tego czasu wystarczyła prosta metoda: za plecami mieć strzelców, przed sobą masę yari oraz katan i nikt nie przedarł się na drugi brzeg, a AI z niej korzystało bardzo chętnie. Ludzie woleli bardziej wyrafinowane metody. Katany+yariu z przodu i strzelcy za ich plecami albo ośmiu kensai na moście.



    To, co zachwycało wszystkich to krótkie scenki z gry: zabójstwa, porażki, sukcesje, przybycie obcokrajowców. Takie rzeczy widzieliśmy w niemal każdej części gry... Niemal? Nie licząc marnych filmików w Medieval 2, to w Empire i Napoleonie oraz Shogun 2 fajnie wyszły. W M1, R1, R2 i Attili nie uraczymy ich. Szkoda, szkoda. Niestety, żadna z tych gier nie miała jednego, bardzo ważnego elementu! I żadna kolejna go raczej mieć nie będzie: salę tronową, z doradcą (który prawił mądrości Sun Tzu), gejszą i mapą Japonii na której widać było kto jest władcą jakiej prowincji (nawet tam gdzie nasz wzrok nie sięgał). Mało?



    W tej sali przyjmowaliśmy poselstwa od innych władców, zawieraliśmy sojusze i poznawaliśmy barbarzyńców z zachodu, którzy przywozili broń palną. Tak! Była animacja otwieranych drzwi do sali, po czym wchodził poseł, wygłaszał mowę i wręczał nam propozycję na papierze. Najlepiej jak sami to zobaczycie, a poczujecie że pewna jakość pozostała za nami.



    Ha! Mało? Zamki bez bram (oraz bez ludzi-pająków), prosty system wyliczania potencjalnych dochodów, to tutaj po raz pierwszy ustawialiśmy podatki dla całego państwa (to nie jest wynalazek z Empire'a!). To tutaj zaczęły się prawdziwie epickie bitwy.



    Jeszcze bardziej epickie:



    I bardziej epickie:



    I najbardziej epickie:



    Komputer ledwo ciągnął takie ilości wojska (Duron 600MHz, 64MB RAM, Riva TNT2 32MB wtedy to był mocny sprzęt), rodzeństwo nie wytrzymywało przy świetnej ścieżce dźwiękowej (muzyczka przy zwycięstwie, klęsce, w menu krąży mi po głowie koło utworów z Heroesów 3 czy z Baldurka, warto wspomnieć że część utworów zdecydowano się użyć w sequelu), rodzice zaś w oczy kolącej czerwonej tapety, charakterystycznej aż do bólu (oczu). Mimo to łupało się długimi godzinami, zapominając o świecie, po lekcjach wściekało się na ubogość bibliotek w rodzinnej mieścinie i ignorancję nauczycieli na wojskowość japońską w Sengoku Jidai.

    Ad rem, grając zielonymi ludkami z Kiusiu (można było grać jeszcze niebieskimi - Imigawa, którzy podobnie jak Takeda, mieli podzielone włości, idealne nacje dla zaimprowizowanego hotseat z kolegą), trzeba było szybko brnąć na wschód, ponieważ tam były najbardziej dochodowe prowincje. Jeśli spóźniło się z zajęciem ich nim wyłoniła się tam jedyna siła, to był niemal koniec. Do dziś pamiętam taką grę, gdzie zawiodłem i byłem spychany. Wpierw wyparto mnie z Honsiu, ale trzymałem dwa przyczółki: przejście na Sikoku i przejście na Kiusiu. Po utracie pierwszego z przejść ostałem się na najmniejszej z japońskich głównych wysp tylko w przejściowym regionie. Zażarte boje staczane całymi godzinami. Ogromne problemy ze szkoleniem dobrych wojsk (nie tylko technologiczne, ale przede wszystkim finansowe), ogromne straty, które nie były łatane i ostatnie bitwy przed przełamaniem przeciwnika i zalaniem mojej zielonej wyspy. Przedpotopowych bitew było kilkadziesiąt, dobrze ponad 50, każda zajmowała mi dużo czasu, a ogrom wojsk, które przybywały jako posiłki nie miał aż tak wielkiego znaczenia, ponieważ limit czasowy przerywał starcie w samym środku, niczym noc. Wspominałem, że nie było wtedy nocnych bitew? Dopiero Rome je przyniósł. Oczywiście nie musiałem się obawiać desantu wroga na tyły, bo choć były porty, to poza dochodami i szybkim transportem wojsk (między własnymi prowincjami) i wysłanników, nie było okrętów. Desanty przyniósł graczom dopiero Medieval.



    Zapraszam do wspominania, dzielenia się zrzutami ekranów, zapisami gier oraz rozpływania się.




Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •