A to mi nowość. Jeszcze nie widziałem armii, która by nie głodowała, nie byłą męczona. A sowiecka to kurczę żołnierze wolności, idea ich karmiła. Krwawe rozpoznania bojem, pojenie spirytusem przed walką na siłę i strach by NKWD miało dobry humor. A to może zwrócimy tym Moskalom uwagę, że nie wypada tak się zachowywać wobec Polaków-sojuszników? Kula od sojusznika albo po "uczciwym" procesie. Karcer i wybite zęby w najlepszym wypadku. Już nie wspominając o tym, że w obu armiach na wschodzie to ochotnikami wielu nie było. Wcielali siłą. I co do wykańczania psychicznie to opiszę historię mojego pradziadka. Wojsko odsłużył w międzywojniu, kampanię wrześniową przeżył, mimo że trafił w sowieckie ręce, a mieszkał z rodziną niedaleko Baranowicz. Wrócił i przesiedział prawie całą wojnę w jako takim spokoju. Jak Sowieci wracali, siłą wcielili go do armii. Szlak aż do Niemiec. Nie zwolnili go od razu, stwierdzono że jego międzywojenne dwa lata w zasadniczej nie liczy się i zamiast wyjść do cywila, przesiedział z polskim-sowieckim dowódcą prawie dwa lata. Dowódca ponoć znał dużo słów po polsku, o ile występowały w języku rosyjskim. Wyszedł wcześniej bo zmieniały się granice. Przeleciał cały kraj do domu, by spakować rodzinę w jeden dzień i z dobytkiem ruszyć w dalszą drogę. Wylądowali pod Wałczem, tam dostał jako osadnik wojskowy (tylko w ten sposób mógł ziemie pod uprawę i dom, bo na miasta nie miał co liczyć, sam to widział, poza tym na roli łatwiej wyżyć) kawałek ziemi, fragment poniemieckiej gospodarki. Trzy lata później, zaraz po zbiorach, był tak poważany przez otoczenie i władzę, że jego gospodarstwo splądrowano grożąc użyciem broni. Go okrzyknięto kułakiem, a podobizny z twarzami rodziny miały (ponoć) wisieć w każdej wiosce w okolicy. Jako przykład, że kułactwo (czyt. zaradność i ciężka praca) nie popłaca. Panowie w różnych mundurach i spod różnych barw musieli popisać się przed przełożonymi.
Żeby było lepiej! To w chwili kiedy pradziadek patrzył na wojnę z bliska, do drzwi jego domu zapukali... partyzanci. Wzięli co chcieli do jedzenia i poszli. Gdyby nie rodzina i sąsiedzi, to pewnie pradziadek mógłby co najwyżej na groby kwiaty kłaść, bo takich rzeczy w zimę się nie robi samotnej matce z trójką dzieci.
To tyle przy okazji krzywd i spotykania.
W tym całym burdelu i politycznej gadaninie, przesiąkniętej propagandą godną poprzedniego ustroju najwięcej cierpią ludzie. Wszyscy ludzie.