PDA

Zobacz pełną wersję : Polska oświata



George
30-12-2010, 13:43
Są tematy o gospodarce, wojsku, religii, może przydałoby się także podyskutować o edukacji :)

Co sądzicie o kolejnych po 1999r reformach, od słynnego wprowadzenia gimnazjów, aż do dzisiaj? W jakim kierunku waszym zdaniem należałoby pójść, czy edukacja powinna pozostać częścią sfery budżetowej, czy też zostać sprywatyzowana?

Na początek, nowe zasady oceny jakości uczelni i placówek naukowych oraz ich finansowania:
http://www.rp.pl/artykul/19,586276-Od-1 ... B-i-C.html (http://www.rp.pl/artykul/19,586276-Od-1-stycznia-uczelnie-kategorii-A--B-i-C.html)

Zapraszam do dyskusji!

Zakapior-san
30-12-2010, 15:48
Są tematy o gospodarce, wojsku, religii, może przydałoby się także podyskutować o edukacji
O czym tu dyskutować :?: Edukacja leży na łopatkach a kultura nakazuje leżącego nie kopać...

Artur
30-12-2010, 19:49
Jestem niestety jeszcze pod panowaniem polskiej edukacji i co mogę powiedzieć - ten kto wymyślił gimnazja powinien na środku wsi wisieć, powieszony nie powiem za co. Zebranie młodzieży w momencie gdy mają "najgłupszy" okres swojego życia to samobójstwo. Później są śmietniki na głowach itp. Czemu ? Ponieważ nauczyciel poradzi sobie z jednym, dwoma debilami, ale nie trzydziestką rozkapryszonych, mających siano w głowie debili ! Nie mówię, że tacy są wszyscy to oczywiste. Jednak mam nadzieje, że odwidzi mi się bycie nauczycielem ;)

Druga sprawa: matura z matematyki.. Perski posłaniec krzyknąłby "THIS IS MADNESS !". W tym momencie zgadzam się z nim w zupełności. Język ojczysty powinien zdawać każdy i to jest oczywiste, ale matematykę ?! Osoby będące na mat - fiz, bez problemu napiszą polski - może nie na maks ale zdadzą - bo korzystają z tego języka od kilkunastu lat ! A humanista wie tyle na temat matematyki co mu jest potrzebne aby przeżyć i żeby go w sklepie nie oszukali.. ;)

voitek
30-12-2010, 20:32
Druga sprawa: matura z matematyki.. Perski posłaniec krzyknąłby "THIS IS MADNESS !". W tym momencie zgadzam się z nim w zupełności. Język ojczysty powinien zdawać każdy i to jest oczywiste, ale matematykę ?! Osoby będące na mat - fiz, bez problemu napiszą polski - może nie na maks ale zdadzą - bo korzystają z tego języka od kilkunastu lat ! A humanista wie tyle na temat matematyki co mu jest potrzebne aby przeżyć i żeby go w sklepie nie oszukali.. ;)

Tez tak myslalem do momentu wlasnej obowiazkowej matury. Mialem z matmy 2, nic nie kojarze. Na maturze korzystalem tylko i wylacznie z tego co jest w tablicach matematycznych i zdalem na 60%. Nie wiem jak tepym trzeba byc, by nie zdac podstawowej matury z matmy, skoro ja jestem kompletnym matematycznym zerem

eeerobert
30-12-2010, 20:33
Ja też niestety jestem jeszcze uczniem, ale dzięki Bogu wyrwałem się już z gimnazjum :D Podpisuję się w 100% pod postem Artura. Jeśli chodzi o ewentualną prywatyzację, to uważam, że powinny istnieć zarówno szkoły i uczelnie publiczne jak i niepubliczne, czyli tak jak teraz. Kolejna kontrowersyjna sprawa to pensje nauczycieli. N-le krzyczą, że mało pieniędzy dostają, a prawda jest taka, że pracują niecałe 10 miesięcy, a dostają 13 pensji, a poza tym pracują powiedzmy 6 godzin dziennie i niektórzy to nawet nie od poniedziałku do piątku więc się zatrudniają na 2 etaty. Do tego wszystkie weekendy i święta wolne.

Pampa
30-12-2010, 21:15
Chodząc już do II technicznej, uważam że uczymy się głownie rzeczy które nam się W OGÓLE w życiu nie przydadzą, zapominając o tych ważnych... :roll: paradoks Polski :)

Artur
30-12-2010, 21:21
Ja jestem w IV klasie technikum i uwierz mi - patrząc na rówieśników z liceum mówię sobie: "jaki ja byłem durny". Byłbym już pół roku na studiach... Miałbym maturę z matematyki, która była banalna, tak jak wspominał kolega wyżej, że miał 60%. Pierwsza matura z maty musiałaby przejść bo inaczej naród podniósłby krzyk ! Na co, po co skoro tylu nie zdało ! A teraz można spokojnie zrobić odsiew..

Aquila
30-12-2010, 21:30
w przyszlosci zobaczysz, ze wyszles lepiej od tych po liceum ;) bedziesz mial tytuł technika i pracodawca chetniej wezmie tego z tytułem niż po liceum.

Trias
30-12-2010, 21:38
Ja odbyłem we wrześniu praktykę nauczycielską w szkolę podstawowej i gimnazjalnej i powiem wam co mnie najbardziej uderzyło.
Podejście nauczycieli do młodzieży- totalny tumiwisizm. Byłem w szoku kiedy słyszałem niewybredne komentarze w pokoju nauczycielskim, gdzie nauczyciele odreagowywali swoje lekcyjne niepowodzenia obmawiając swoich wychowanków i złośliwie komentując ich zachowania. Mógłbym jeszcze sporo dopisać, ale się powstrzymam.
Ten miesiąc w szkole dał mi taką smutną refleksję, że może jest dużo nauczycieli, ale wychowawców mało.

George
30-12-2010, 21:46
Druga sprawa: matura z matematyki.. Perski posłaniec krzyknąłby "THIS IS MADNESS !". W tym momencie zgadzam się z nim w zupełności. Język ojczysty powinien zdawać każdy i to jest oczywiste, ale matematykę ?! Osoby będące na mat - fiz, bez problemu napiszą polski - może nie na maks ale zdadzą - bo korzystają z tego języka od kilkunastu lat ! A humanista wie tyle na temat matematyki co mu jest potrzebne aby przeżyć i żeby go w sklepie nie oszukali.. ;)
Ja jestem na mat-fize i muszę zdawać polski, nie robię z tego problemu ale uważam, że humaniści powinni również zdawać matę bo podstawową wiedzę na temat królowej nauk to jednak trzeba mieć ;). Podstawa jest banalna i nadawałaby się średnio może jako egzamin gimnazjalny więc nikt nie powinien mieć problemów ze zdaniem, tak jak napisał voitek. Z kolei rozszerzona na razie trudna nie jest ale chodzą słuchy, że przyszłoroczna ma być bardziej hardcorowa :?


Ja też niestety jestem jeszcze uczniem, ale dzięki Bogu wyrwałem się już z gimnazjum :D Podpisuję się w 100% pod postem Artura.
Gimnazja są najgorszą częścią i tak chorego systemu, co do tego to już chyba nikt nie ma wątpliwości.


Jeśli chodzi o ewentualną prywatyzację, to uważam, że powinny istnieć zarówno szkoły i uczelnie publiczne jak i niepubliczne, czyli tak jak teraz.
Może należałoby się zastanowić nad bonem edukacyjnym?



Kolejna kontrowersyjna sprawa to pensje nauczycieli. N-le krzyczą, że mało pieniędzy dostają, a prawda jest taka, że pracują niecałe 10 miesięcy, a dostają 13 pensji, a poza tym pracują powiedzmy 6 godzin dziennie i niektórzy to nawet nie od poniedziałku do piątku więc się zatrudniają na 2 etaty. Do tego wszystkie weekendy i święta wolne.
Tutaj trudno się nie zgodzić, nie jest im wcale tak źle jak mówią.

Zakapior-san
30-12-2010, 22:20
Kolejna kontrowersyjna sprawa to pensje nauczycieli. N-le krzyczą, że mało pieniędzy dostają, a prawda jest taka, że pracują niecałe 10 miesięcy.
To widzę że się wogóle nie znasz na rzeczy a opluwasz. nie pracują tylko 10 miesięcy bo mają być na każde skinienie dyrektora przez wakacje i ferie np. pilnować kolonii wakacyjnych i wycieczek.

a dostają 13 pensji
Pensje wakacyjne są niższe od standardowych. Ciekawe jaki masz pomysł na zlikwidowanie tego "przywileju"? Likwidacja wakacji i ferii czy okresowa głodówka nauczycieli bez pieniędzy na chleb?

a poza tym pracują powiedzmy 6 godzin dziennie (...) Do tego wszystkie weekendy i święta wolne.
Oczywista bzdura- liczba godzin zależy od dyrektora ile przydzieli. Jak się nie ma całego etatu tylko pół- wtedy wiadomo że trzeba szukać gdzie indziej jeszcze. Poza tym od paru lat podwyższa się nauczycielom godziny darmowe czyli takie które trzeba spędzić w szkole bez zapłaty. Kolejna sprawa to okienka które nie są płatne a które wielu nauczycieli ma oraz niektóre zastępstwa. A o pracy po godzinach w domu przy układaniu/ocenianiu sprawdzianów itd i pisaniu bzdurnych karteluszków wymyślonych przez ministerstwo to zapomniało się? A o ciągłych wyjazdach na kursy dokształcające i przymusowe rekolekcje (to w szkołach SPSK)?

Podejście nauczycieli do młodzieży- totalny tumiwisizm.
Człowieku ty nie byłeś na żadnej praktyce bo ty nie wiesz co to szkoła, nie znasz realiów. Teraz każdy nauczyciel który nie wyznaje "tumiwisizmu" kończy w psychiatryku a w najlepszym wypadku- bez pracy. Teraz nie wolno uczniów ganić za przewinienia i rozwalanie lekcji bo rozwalają jeszcze bardziej i do tego skarżą się rodzicom. Nie wolno wymagać wiedzy bo skarża się rodzicom. Nie wolno zadawać a broń Boże potem jeszcze sprawdzać :!: już nie tylko trudnych ale bele jakich zadań domowych bo zaraz lecą mamuśki na skargę do dyrektora a taki nauczyciel jest "kosą".
I tak przepuszcza się matołów z klasy do klasy. Bo co zrobić? Zostawić kogoś? To dopiero jest chryja! Każda inicjatywa mająca na celu dydaktykę jest z góry opluwana, przez uczniów i przez ich rodziców, którzy słuchają dzieciaczków wbrew logice a pogonić do nauki nie ma kto. Potem jak taki dupek jeden z drugim co się nic nie uczył, wagarował i zadań nie robił słabo egzaminy zda to jest oczywiście wina nauczyciela bo kogo innego- a przecież nauczyciel wiedzy do łba łopatą nie nałoży jak się w domu nikt nie ćwiczy. Ja się wcale nie dziwię że belfry rozmawiają między sobą o wybrykach uczniów bo jak inaczej wyładować stres jeżeli nie w rozmowie z tymi co rozumieją? Przecież walczyć się z tym syfem nie da mając przeciwko sobie uczniów, rodziców, kuratorium, ministerstwo i często dyrektora. Tumiwisizm jest JEDYNĄ sensowną formą zachowania nauczyciela we współczesnej szkole, bez tego idzie zostać kłębkiem nerwów.

Jestem za kilkuletnimi szkołami obowiązkowowymi żeby się nauczyć pisać, czytać i liczyć w stopniu podstawowym. Wyższe poziomy tylko i wyłącznie w systemie płatnym z ewentualnymi stypendiami dla zdolnych ale ubogich. No i oczywiście jestem za zwiększeniem kompetencji nauczyciela, żeby przestał być na najniższej pozycji w piramidzie pokarmowej szkoły. Jak jeden z drugim pajace rozwalające lekcje dostaną wskaźnikiem po łapach albo poklęczą w kącie (jak jeszcze za moich czasów) to im się nic złego nie stanie- pokory też się trzeba uczyć ;)

Trias
30-12-2010, 23:13
Problem jest taki Zakapior-san.
Jeśli nauczyciel osiądzie w tumiwisizmie i zacznie w szkole po prostu wykładać tą swoją wiedzę, zobojętnieje na ucznia- młodego człowieka- to uczeń będzie miał go 10 razy bardziej gdzieś niż on ma ucznia. Efekty widać w szkołach. Jeżeli mi w przyszłości nie będzie zależało na moich wychowankach, nie będą dla mnie ważni to mogę być pewien, że niczego im nie przekażę z mojej wiedzy i w ich pamięci zachowam się jako jakieś blade wspomnienie, karykatura wychowawcy, jak tylu nauczycieli, których ja pamiętam z mojej przeszłości.

voitek
30-12-2010, 23:19
Trias, to o czym piszesz moze i sie sprawdza, ale w pierwszych trzech klasach podstawowki, a nie w gimnazjum

Lena
30-12-2010, 23:26
Jestem na trzecim roku studiów, więc z doświadczenia mogę się wypowiedzieć na temat nauczania w szkołach.
Nauczyciel to tylko człowiek, a ludzie są różni. Nie demonizujmy, że każdy z nich jest obojętny, antypatyczny i zarabia krocie. Naprawdę niewielu nauczycieli w życiu spotkałam, którzy mieliby ucznia "gdzieś" - owszem, zdarzały się takie przypadki, ale zastanówmy się czy przypadkiem nie jesteśmy sami temu winni. Czy jeśli będzie mi kolokwialnie mówiąc "wisiało" to co próbuje mi przekazać matematyk, będę go wyraźnie olewać i zachowywać się jak pospolity cham, to będę miała prawo wymagać aby nauczyciel mnie wynosił na ołtarze, chwalił przed innymi i cieszył się z mojego zachowania? Otóż nie. Jeśli damy coś od siebie, dostaniemy coś w zamian. Uwierzcie, że każdego nauczyciela można mieć po swojej stronie.

Teraz będąc na studiach z pewnością mogę powiedzieć, że poziom z jakim odnosimy się do siebie z wykładowcami jest naprawdę wysoki. Niby wykładowca też człowiek, a odzywa się do nas z takim szacunkiem z jakim my do niego.

Kultura dużo daje w polskiej szkole. Może Wam nie iść jakiś przedmiot, ale będąc kulturalnym i zaangażowanym, zaliczy się wszystko. Miałam tak z chemią - mogłam się uczyć cały tydzień a i tak dostawałam 1. Później zgłaszałam się do doświadczeń, wykazywałam zainteresowanie i na koniec miałam pozytywa. Tak więc do roboty ;)

Pampa
31-12-2010, 00:10
a poza tym pracują powiedzmy 6 godzin dziennie (...) Do tego wszystkie weekendy i święta wolne.
Ta? A byłeś może kiedyś w domu nauczyciela? Tak się składa że moi rodzice są nauczycielami i praca nie kończy się na szkole, ale po szkole również pracują...za darmo.

MateuszKL
31-12-2010, 00:28
Planuję zostać nauczycielem, więc kiedyś na własnej skórze sprawdzę, ;) i ocenię.

Co do matury z matematyki, to jest zupełnie niepotrzebna. Jakieś gadanie o wpojeniu logicznego myślenia, sranie w banie, &^% na scenie... Całe życie siedzę w klasach humanistycznych i widzę jak to jest. Nie zostaliśmy obdarzeni tym rzekomym "logicznym myśleniem" i już nie zostaniemy. Żeby rozwiązać zadanie, które dla ścisłowca jest oczywiste, po prostu musimy uczyć się schematów rozwiązywania takich zadań, wszystkich punktów po kolei...

Trochę robiłem ostatnio arkuszy maturalnych, to widzę. Mogę mieć cały dział obcykany, umieć zrobić z niego 20 rodzajów zadań, ale jak dadzą mi jakieś inne, to przeważnie muszę kapitulować.

Do tego jeszcze dochodzą chore realia mojej szkoły. 30 osób w klasie. 3 nie zdały matury próbnej, 25 nie zdało semestru. Matura przy zdaniu roku u mnie - spacerek. Ile trzeba się było nasiedzieć przy tych bzdurach (może się mocno wyraziłem, ale dla mnie po prostu te działania na cyferkach są abstrakcją) i ile mnie jeszcze tego czeka. A mógłbym ten czas poświęcić na np. naukę do rozszerzeń.

Artur
31-12-2010, 09:37
Zgadzam się z przedmówcami, ponieważ praca nauczyciela naprawdę nie kończy się na wyjściu ze szkoły. Mając przykładowo 4 klasy po 25 masz 100 klasówek do sprawdzenia, kartkówek, zeszytów, uczniów do odpytania. Lekcja sama też się nie przygotuje. Bardziej boli sam poziom nauczycieli, bo rzadko można spotkać takiego prawdziwego belfra z pasją i miłością do wykładanego przedmiotu. Mi na szczęście trafił się taki od historii :)

Pampa
31-12-2010, 10:25
każdy ma powołanie dopóki nie trafi do szkoły na jakieś 4-5 lat :) później to już szewska pasja :P

Volomir
31-12-2010, 10:35
Nieczesto mi sie to zdarza, ale przyznaje racje Zakapiorowi i Pampie;) Moi rodzice sa nauczycielami i widze ile czasu i sil wkladaja w to zeby ich uczniowie wyszli z gimnazjum z podstawowa wiedza. Pracuja po 7h dziennie, wracaja do domu i wala kolejne 4-5h w domu. Do tego dochodza zajecia dodatkowe, gazetki, kolka, treningi itd. Za to oczywiscie pieniedzy nie dostaja. Takze ludziom, ktorym tak latwo przychodzi stekanie na nauczycieli polecam sprobowac pouczyc w szkole. Najpewniej tygodnia nie wytrzymaja.
Co do reszty rowniez pelna zgoda z Zakapiorem. Dzis nauczyciel nic nie moze. Uczen jest nietykalny i zawsze, powtarzam zawsze jst wspanialym i idealnym dzieckiem swoich rodzicow, ktorzy wymagaja od nauczyciela pelnego skupienia i uwagi nad skarbem ich ale i calego narodu. Poprostu jesli pewnych spraw nie wyniesie sie z domu to szkola nie pomoze...

Oczywiscie wszyscy sa swiadomi jak zlym pomyslem bylo stworzenie gimnazjow. Takie male zoo.


bedziesz mial tytuł technika i pracodawca chetniej wezmie tego z tytułem niż po liceum.

Bzdura powtarzana w kolko nadal jest bzdura;)


Nauczyciel to tylko człowiek, a ludzie są różni. Nie demonizujmy, że każdy z nich jest obojętny, antypatyczny i zarabia krocie. Naprawdę niewielu nauczycieli w życiu spotkałam, którzy mieliby ucznia "gdzieś" - owszem, zdarzały się takie przypadki, ale zastanówmy się czy przypadkiem nie jesteśmy sami temu winni. Czy jeśli będzie mi kolokwialnie mówiąc "wisiało" to co próbuje mi przekazać matematyk, będę go wyraźnie olewać i zachowywać się jak pospolity cham, to będę miała prawo wymagać aby nauczyciel mnie wynosił na ołtarze, chwalił przed innymi i cieszył się z mojego zachowania? Otóż nie. Jeśli damy coś od siebie, dostaniemy coś w zamian. Uwierzcie, że każdego nauczyciela można mieć po swojej stronie.

Prawda;)


Teraz będąc na studiach z pewnością mogę powiedzieć, że poziom z jakim odnosimy się do siebie z wykładowcami jest naprawdę wysoki. Niby wykładowca też człowiek, a odzywa się do nas z takim szacunkiem z jakim my do niego.

Nie wiem gdzie studiujesz, ale zapewniam Cie ze w skali kraju to co piszesz jest ewenementem;) Z autopsji i z rozmow ze znajmoymi widze to inaczej. Wykladowc to bóg. Moze wszystko, nikt go nie kontroluje itd. I to jest chyba najwiekszy problem. Egzaminy z innych materialow, brak dostepu do prac, brak dyzurow itd itd. Sporo tego w ciagu moich 4 lat studiow sie nagromadzilo;) Oczywiscie nie wszysc tacy sa, ale jednak ogromna wiekszosc tak wlasnie pracuje.

eeerobert
31-12-2010, 10:54
Może należałoby się zastanowić nad bonem edukacyjnym?
Właściwie to czemu nie. To chyba byłby dobry pomysł.

Pensje wakacyjne są niższe od standardowych. Ciekawe jaki masz pomysł na zlikwidowanie tego "przywileju"? Likwidacja wakacji i ferii czy okresowa głodówka nauczycieli bez pieniędzy na chleb?
Oczywiście nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to, że mają całkiem nieźle, a tak jak cała budżetówka krzyczą, że jest im źle.

Ta? A byłeś może kiedyś w domu nauczyciela? Tak się składa że moi rodzice są nauczycielami i praca nie kończy się na szkole, ale po szkole również pracują...za darmo.
Byłem. Właściwie to spora część mojej rodziny to nauczyciele i jakoś nie narzekają. Moi rodzice natomiast mają własne działalności i właściwie mijam się z nimi w domu.

Herod
31-12-2010, 11:00
w przyszlosci zobaczysz, ze wyszles lepiej od tych po liceum ;) bedziesz mial tytuł technika i pracodawca chetniej wezmie tego z tytułem niż po liceum.

Zależy gdzie i z czego ten technik. Oczywiście technik budownictwa ma przewagę nad licealistą... ale i tak przegrywa z zawodowcem (doświadczenie w zawodzie do podstawa).
Zaprawdę jednak powiadam ci - dobrze zrobiłeś, że zrobiłeś/robisz technika. Nic nie tracisz, a w razie czego masz papierek z zawodem. Jak pracy nie znajdziesz po studiach (powiedzmy, że nie będziesz się kształcił w wyuczonym zawodzie, tylko zrobisz humana itd.) to po techniku budownictwa, a raczej dzięki papierkowi będziesz mógł zostać przydzielony do np. robót drogowych (wesołe życie, powiadam wam... zarobki już nie) Lepiej mieć niż nie mieć, a potem pluć sobie w twarz (pozdrawiam biednego kolegę Doriana). ;)

W każdym razie nic nie stracisz. Wiem, stres, więcej do roboty niż licealiści (17 kontra 11 przedmiotów)... ale praktyki masz to se łodpocnies hej.

Zakapior-san
31-12-2010, 11:58
Jeśli nauczyciel osiądzie w tumiwisizmie i zacznie w szkole po prostu wykładać tą swoją wiedzę, zobojętnieje na ucznia- młodego człowieka- to uczeń będzie miał go 10 razy bardziej gdzieś niż on ma ucznia. Efekty widać w szkołach.
Madness. Problem polega na tym że uczniowie zaczęli pierwsi olewać szkołę. Jak setne czy tysięczne upomnienie nie odnosi skutku, na lekcjach są wciąż wrzaski i bojkoty a nauczyciel jest uważany za wroga który śmie czegokolwiek wymagać to pozostaje tylko tumiwisizm. Nauczyciel ani z uczniami ani z ich rodzicami nie wygra. Oczywiście tracą na tym nieliczni pilni uczniowie (którzy swoją drogą mają przesrankę) ale co poradzić :?: Pomysł reformy już podałem ;)

dawid96
31-12-2010, 12:23
Według mnie żeby nauczyciel był szanowany przez uczniów musi mieć specyficzny charakter i w większości przypadków być mężczyzną bo chłopaki do pań mają mniejszy szacunek. Przykładem jest moja klasa, przez wielu uważana za najgorszą :) . Mieliśmy taką nauczycielkę od anglika, młoda widać było że co dopiero zaczęła uczyć no i szczerze powiedziawszy nie robiła tego najlepiej albo raczej my na to jej nie pozwalaliśmy, Ominę szczegóły bo bym się rozpisał ale faktem jest że po 2 tygodniach odeszła oficjalnie bo pisała jakąś prace magisterską ale my wiemy że ją wykończyliśmy psychicznie ;) A na drugim biegunie jest pan od muzyki, spoko gościu, na lekcjach opowiadaliśmy kawały rozmawialiśmy o różnych sprawach ale jak go zdenerwowaliśmy to potrafił krzyknąć. Więc według mnie nauczyciel powinien mieć luźne stosunki z uczniem żeby mieć jakiś tam szacunek ale też powinien umieć krzyknąć a nie "dzieci nie rozmawiajcie" ;)

eeerobert
31-12-2010, 12:36
Przykładem jest moja klasa, przez wielu uważana za najgorszą :)
Tak mi się coś wydaje, że każdej klasie wmawiają, że jest najgorsza w szkole. Przykładowo moja obecna klasa (2kl LO). Wychowawczyni cały czas nawijała jak to jesteśmy najgorszą klasą w szkole, bo mamy słabą frekwencję (i inne takie tam), a kilka tygodni temu klasa dostała pochwałę od dyrekcji za najlepszą frekwencję w szkole(!!!).

KWidziu
31-12-2010, 13:02
Ja tam widzę kilka przyczyn złego stanu edukacji w Polsce:

1. Masowość edukacji ogólnej powyżej poziomu podstawowego
2. Standaryzacja edukacji powyżej poziomu podstawowego i państwowe poświadczanie uzyskanych "stopni"
3. Przymus szkolny powyżej poziomu podstawowego(wiekowo nie zaliczeniowo)
4. Państwowy system szkolnictwa powyżej poziomu podstawowego

Z tego wynikają w moim odczuciu wszelkie problemy związane z edukacją. Skupianie się na objawach ma sens, ale przyczyn pominąć nie można.

tomsn
31-12-2010, 13:24
Ja bym jeszcze do KWidziu'a dołączył jedną:

5.słaba pozycja ekonomiczna nauczycieli - dzisiejsze dzieciaki, ale też dzieciaki w każdej innej epoce są zafascynowane kasą. Większy szacunek miałby nauczyciel, gdyby podjeżdżał mercedesem pod szkołę, podobnie jak lekarz, dyrektor itp.

6. Feminizacja szkolnictwa co jest po części pochodną punktu 5. Kobiety jednak bardziej nadają się do operowania na płaszczyźnie matka-dziecko niż szef-phracownik. To pierwsze sprawdza się w nauczaniu zintegrowanym, jednak potem trend powinien się odwracać.

Napoleon7
31-12-2010, 13:46
1. Masowość edukacji ogólnej powyżej poziomu podstawowego
Nie sądzę aby miało to jakiś zasadniczy wpływ na jakość edukacji, ale jest faktem, że nie powinien istnieć przymus nauki po gimnazjum. Tu dodajmy, że po gimnazjum nie ma przymusu szkolnego tylko przymus nauki - to nie jest to samo. Ktoś po gimnazjum bowiem może tylko kształcić się w zawodzie nie chodząc do szkoły (jako pracownik młodociany). To jest możliwe, choć generalnie większość chodzi do szkoły. Generalnie jednak po gimnazjum nie powinno być ani przymusu szkolnego ani przymusu nauki.


2. Standaryzacja edukacji powyżej poziomu podstawowego i państwowe poświadczanie uzyskanych "stopni"
Jeżeli edukacja kończy się przyznaniem państwowego dokumentu określającego uzyskane wyniki/kwalifikacje, to stopnie (standardowe) być muszą. Muszą być też określone co najmniej minima programowe - bo jak państwo wydaje dokument o którym wspomniałem wyżej, to musi też określić z grubsza wymagania. Osobiście zresztą jestem zwolennikiem dawnych państwowych programów nauczania - tu nie powinno być nadmiernej dowolności (a jest obecnie ogromna dowolność). Według mnie to jest właśnie jedna z przyczyn gorszych wyników - nadmierna liberalizacja w dziedzinie programów i trochę zrzucenie wszystkiego na szkoła na zasadzie "rubta co chceta - byleby dobrze było".


3. Przymus szkolny powyżej poziomu podstawowego(wiekowo nie zaliczeniowo)
Już pisałem - do gimnazjum włącznie powinien być. Później już nie.


4. Państwowy system szkolnictwa powyżej poziomu podstawowego
Nieporozumienie. Szkoły niepubliczne NIGDY nie zastąpią publicznych. Przy czym bardzo często są polem ogromnych nadużyć. Szkoły niepubliczne nigdy nie obejmą swym zasięgiem więcej niż kilka procent uczniów. Są ważne i mają rację bytu, ale tylko w tym zakresie. Na jakość edukacji nie ma to ŻADNEGO znaczenia, ewentualnie będzie miało skutek negatywny.


5.słaba pozycja ekonomiczna nauczycieli
Pozycja nauczycieli nigdy nie była specjalnie silna. Przynajmniej tam, gdzie w grę wchodziły szkoły powszechne. A teraz mamy tylko takie. To kwestia kalkulacji - szkoły powszechne to dużo uczniów. Dużo uczniów wymusza zatrudnienie dużej liczby nauczycieli. A to kosztuje, więc państwo nie stać na to by płacić im dużo.


6. Feminizacja szkolnictwa co jest po części pochodną punktu 5. Kobiety jednak bardziej nadają się do operowania na płaszczyźnie matka-dziecko niż szef-phracownik.
Częściowo ma to swoje uzasadnienie, ale bez przesady. W gruncie rzeczy na jakośc szkoły nie ma to większego znaczenia.

dodam jeszcze jedną kwestię - po 1990 roku zachłystnęliśmy się wolnością i modne się stały liberalne koncepcje szkoły/edukacji. Zaczęto bajdurzyć o partnerstwie uczeń-nauczyciel, rodzic-szkoła itp. To bzdura. Uczeń nie jest w żadnym stopniu partnerem dla nauczyciela, rodzic dla szkoły (w sprawach swego dziecka rodzic NIGDY nie będzie obiektywny!). Rodzic powinien mieć pełną informację o tym jak szkoła działa - i koniec. Żadnego wpływu na to jak działa. Uczeń w kwestiach szkolnych, poza pewnymi kwestiami organizacyjnymi, nie powinien mieć nic do powiedzenia. Dyscyplina powinna być po trochu jak w wojsku. wiele problemów by wówczas znikło.wiem, że to co pisze nie jest zbyt popularne, ale dużo widziałem (na sprawach oświatowych, tak oświaty publicznej i niepublicznej) można by powiedzieć, że "zjadłem zęby" - mało kto ma większe doświadczenie ode mnie - i wiem co na poziom edukacji wpływa źle. To może wydawać się dziwne o tyle, że w wielu kwestiach podobało mi się np. to co robił Giertych (choć robił też ewidentne głupoty, ale to inna kwestia). Ale fakty są faktami.

glaca
31-12-2010, 13:58
Nieporozumienie. Szkoły niepubliczne NIGDY nie zastąpią publicznych.
nie wziales pod uwagę prywatyzacji calkowitej szkolnictwa ;)

George
31-12-2010, 14:59
Nieporozumienie. Szkoły niepubliczne NIGDY nie zastąpią publicznych. Przy czym bardzo często są polem ogromnych nadużyć.
O szkołach publicznych można powiedzieć wiele ale na pewno nie to, że są wolne od nadużyć :)

KWidziu
31-12-2010, 16:09
Nieporozumienie. Szkoły niepubliczne NIGDY nie zastąpią publicznych. Przy czym bardzo często są polem ogromnych nadużyć. Szkoły niepubliczne nigdy nie obejmą swym zasięgiem więcej niż kilka procent uczniów. Są ważne i mają rację bytu, ale tylko w tym zakresie. Na jakość edukacji nie ma to ŻADNEGO znaczenia, ewentualnie będzie miało skutek negatywny.


Przy twoich założeniach masz rację. Problem w tym, że oparta na twoich założeniach "edukacja" jest złym pomysłem i się nie sprawdza. Państwowy system zawsze będzie reagował wolniej i gorzej niż prywatne szkolnictwo.


Jeżeli edukacja kończy się przyznaniem państwowego dokumentu określającego uzyskane wyniki/kwalifikacje, to stopnie (standardowe) być muszą. Muszą być też określone co najmniej minima programowe - bo jak państwo wydaje dokument o którym wspomniałem wyżej, to musi też określić z grubsza wymagania. Osobiście zresztą jestem zwolennikiem dawnych państwowych programów nauczania - tu nie powinno być nadmiernej dowolności (a jest obecnie ogromna dowolność). Według mnie to jest właśnie jedna z przyczyn gorszych wyników - nadmierna liberalizacja w dziedzinie programów i trochę zrzucenie wszystkiego na szkoła na zasadzie "rubta co chceta - byleby dobrze było".

Dlatego napisałem, że problemem jest państwowe potwierdzanie stopni, tytułów i dyplomów.


Nie sądzę aby miało to jakiś zasadniczy wpływ na jakość edukacji, ale jest faktem, że nie powinien istnieć przymus nauki po gimnazjum. Tu dodajmy, że po gimnazjum nie ma przymusu szkolnego tylko przymus nauki - to nie jest to samo. Ktoś po gimnazjum bowiem może tylko kształcić się w zawodzie nie chodząc do szkoły (jako pracownik młodociany). To jest możliwe, choć generalnie większość chodzi do szkoły. Generalnie jednak po gimnazjum nie powinno być ani przymusu szkolnego ani przymusu nauki.

Dla mnie bez różnicy jest czy będzie się to nazywało gimnazjum czy podstawówką. Ludzie mają zdać państwowy egzamin, jedyny jaki dopuszczam, sprawdzający ich podstawowe umiejętności. Jeżeli zda jest wolny od szkoły, jeżeli nie musi go zdawać aż zda. Oczywiście każde podejście powyżej drugiego powinno być słono płatne.


Nie sądzę aby miało to jakiś zasadniczy wpływ na jakość edukacji, ale jest faktem, że nie powinien istnieć przymus nauki po gimnazjum. Tu dodajmy, że po gimnazjum nie ma przymusu szkolnego tylko przymus nauki - to nie jest to samo. Ktoś po gimnazjum bowiem może tylko kształcić się w zawodzie nie chodząc do szkoły (jako pracownik młodociany). To jest możliwe, choć generalnie większość chodzi do szkoły. Generalnie jednak po gimnazjum nie powinno być ani przymusu szkolnego ani przymusu nauki.

Ma znaczenie. Masowość i egalitaryzm powodują, że jest społeczny nacisk na zdawalność. U nas niestety ulega się tym naciskom i poziom leci w dół.

Zakapior-san
31-12-2010, 19:08
Już pisałem - do gimnazjum włącznie powinien być. Później już nie.
Po co wogóle te gimnazja? Nie prościej wrócić do systemu 8-klasowej szkoły podstawowej? Zaoszczędzi się na wielu kwestiach oraz na gaży dyrektora bo będzie jeden a nie dwóch. Przy okazji nauczyciele trochę odetchną bo teraz jeśli któryś jest zatrudniony w podstawówce i gimnazjum to płaci dwa podatki LOL :!:
Zdaje się że jednak gimnazja i inne uwsteczniające nas "reformy" pozostaną jeszcze dłuuugo. Władzy ewidentnie chodzi o obrzydzenie życia w tym kraju.

Napoleon7
01-01-2011, 10:28
nie wziales pod uwagę prywatyzacji calkowitej szkolnictwa

Bo to nie jest dobry pomysł. Jak już wspominałem, szkolnictwo niepubliczne znam i od strony jego organizatora (pracowałem w tym biznesie) i od strony nadzoru pedagogicznego (też pracowałem) i od strony samorządu (też ;) 8-) ). Oczywiście są szkoły przyzwoite, ale na nich trudno zarobić jeżeli organ prowadzący ograniczy się do otrzymywanej subwencji. Czyli takie szkoły mogą prowadzić w praktyce tylko organizacje non-profit. Jest wątpliwe by znalazło się ich tyle by zapewnić możliwość edukacji każdemu w naszym kraju i w każdym jego zakątku.
Nie oznacza to, że prowadzenie szkoły nie może być dochodowe, ale...
1) Gdy jest dodatkowo pobierane czesne (przy powszechnym obowiązku edukacji - a takiego do stopnia szkoły podstawowej/gimnazjum tu chyba nikt nie kwestionuje) - co jednak oznacza, że takie szkoły będą dostępne tylko dla relatywnie nielicznych,
2) Przy nadużyciach.
I tu dotykamy bardzo poważnego problemu, ponieważ nadużycia firm prowadzących szkoły dla dorosłych, szczególnie w systemie zaocznym, są nagminne. Ministerstwo w końcu problem dostrzegło, ale reaguje zbyt wolno i zbyt łagodnie. Problem polega na "martwych duszach", które zapisują się do szkoły (nie raz jednocześnie do kilku prowadzących przez ten sam organ) i figurują w wykazach, co pozwala organowi prowadzącemu pobierać subwencję.
Powiem jedno. "Mój" powiat wydaje na subwencje dla szkół niepublicznych rocznie ponad 2 mln złotych. W ubiegłym roku zdało z nich maturę 13 osób, z tego 12 z jednej ze szkół na którą subwencja wynosi jakieś 100 tys. Inaczej mówiąc matura tego jednego (to są obliczenia nieoficjalne - OKE nie podaje samorządom wyników matur nie ich szkół) kosztowała budżet państwa jakieś 2 mln. To normalne? Co najgorsze, z tą patologią trudno jest walczyć gdyż wszystko dzieje się na pograniczu prawa.

To nie jest tak, że to co prywatne jest zawsze dobre a to co państwowe złe. Po prostu są dziedziny w których państwa NIC nie zastąpi (może uzupełnić ale nie zastąpić). Szkolnictwo jest taką dziedziną.

KWidziu
01-01-2011, 10:47
Cały powyższy post udowadnia jedno - problemem są państwowe subwencje. Na "obowiązkowym szczeblu", choć ja za obowiązkowy uznałbym tylko egzamin po nim, sprawę załatwić może bon edukacyjny. Potem żadnych subwencji, bo to one są problemem, nie prywatne szkolnictwo.

Napoleon7
01-01-2011, 17:21
sprawę załatwić może bon edukacyjny
Tyle, że on w praktyce działa. Organ prowadzący dostaje bowiem subwencję od "sztuki". Że sobie ją może przesuwać pomiędzy szkołami... A jak prywatny właściciel miałby zespół 4 szkół i chciał sobie subwencje poprzesuwać (np. ze względu na inwestycje) to by miał nie móc?! Bez sensu!
Tyle, że w przypadku wspomnianych szkół niepublicznych ten system jest nadużywany - właściciele szkół wyłudzają pieniądze z budżetu a ich efektywność (co wykazałem) jest bliska zeru.
Dlatego pokładanie nadziei w oświacie niepublicznej to nieporozumienie. Ona jest ważnym, ale tylko UZUPEŁNIENIEM oświaty publicznej. M.in. po to jest państwo - i takie zadanie państwu przydzielali nawet najwięksi liberałowie ;)

Zakapior-san
01-01-2011, 17:26
Tyle, że w przypadku wspomnianych szkół niepublicznych ten system jest nadużywany - właściciele szkół wyłudzają pieniądze z budżetu a ich efektywność (co wykazałem) jest bliska zeru.
Dlatego pokładanie nadziei w oświacie niepublicznej to nieporozumienie. Ona jest ważnym, ale tylko UZUPEŁNIENIEM oświaty publicznej. M.in. po to jest państwo - i takie zadanie państwu przydzielali nawet najwięksi liberałowie
Ble ble ble (jak zwykle) a świstak siedzi i zawija je w te sreberka. :mrgreen: Po raz kolejny pokazujesz jak to myślisz socjalem i niczym innym. Zlikwidować dotacje i subwencje to znikną przekręty przy walczeniu o nie. Proste jak budowa cepa. Jeśli szkolnictwo zacznie działać rynkowo zgodnie z zasadą wolnej konkurencji to automatycznie podniesie się jego poziom- szkoły z gorszymi wynikami będą plajtować z braku chętnych albo sie modernizować w kierunku uzyskiwania lepszych wyników. Teraz olewają poziom bo nie od tego subwencja zależy. Na wolnym rynku szkół powstanie tyle ile będzie na nie zapotrzebowania a nie tak jak teraz szkoły średnie i uczelnie wyższe przyjmują bele kogo żeby tylko mieć stan pod subwencje a poziom leci na łeb na szyję. Państwo powinno opracowywać treści i wymagania do głównych egzaminów (po których wynikach ocaniałoby się szkołę czy warto do niej iść czy nie) oraz ewentualnie fundować stypendia dla bardzo zdolnych ale biednych.

Pampa
01-01-2011, 20:36
Gdyby to miało działać tak jak mówisz, to większość szkół w małych miejscowościach zostało by zamkniętych przez co byłby problem z dojeżdżaniem do szkół, a w tych większych klasy by były przepełnione.

KWidziu
01-01-2011, 21:12
Gdyby to miało działać tak jak mówisz, to większość szkół w małych miejscowościach zostało by zamkniętych przez co byłby problem z dojeżdżaniem do szkół, a w tych większych klasy by były przepełnione.

To wcale nie jest takie oczywiste. Przecież szkoły mogłyby zakładać lokalne społeczności. Nikt nie miałby monopolu na tworzenie szkół, chyba że państwo taki monpol by zafundowało.

Herod
01-01-2011, 23:33
Ja jestem za szkolnictwem publicznym, sponsorowanym przez państwo... nawet, jeżeli jest ułomne (ale w wielu krajach jest o wieeele gorzej).

Dlaczego? Bo właśnie dzięki państwu, dzięki temu, że moi rodzice nie musieli płacić bajońskich sum za szkoły itd. nie biegam z nożem i obrzynem nocą po ulicach, szukając "ochotników-darczyńców"... chociaż wszystko może się jeszcze zdarzyć... :lol:

Dzięki temu systemowi mam możliwość kształcić się obecnie na studiach, tam zdobywam wiedzę... ja po prostu nie mam przekonania do szkolnictwa sprywatyzowanego w mniejszym bądź większym stopniu, nie jestem za tym, aby się cofać o te kilkaset lat wstecz do podobnego systemu. Prawo do zdobywania wykształcenia to prawo święte, które powinno przysługiwać każdemu, niezależnie od grubości portfela. Jeżeli ktoś się nie sprawdza to kończy edukacje wcześniej, ale każdy ma szansę się sprawdzić.

Zakapior-san
02-01-2011, 09:19
Dlaczego? Bo właśnie dzięki państwu, dzięki temu, że moi rodzice nie musieli płacić bajońskich sum za szkoły itd. nie biegam z nożem i obrzynem nocą po ulicach, szukając "ochotników-darczyńców"... chociaż wszystko może się jeszcze zdarzyć...
Gdyby zlikwidować socjal i opodatkowanie pracy to spokojnie Twoich rodziców byłoby stać na prywatną szkołę. Poza tym dzięki temu samemu państwu, które rzekomo wyciągnęło Cię z patologii- już wkrótce dzięki jego polityce tak czy siak będziesz latał po ulicach z obrzynem.

KWidziu
02-01-2011, 09:56
Dzięki temu systemowi mam możliwość kształcić się obecnie na studiach, tam zdobywam wiedzę...

Widać stać twoją rodzinę na studia dzienne. Niemal wszyscy studiujący biedni, których rodzin nie było stać na studia dla dzienne dla dzieci, jakich znam studiują zaocznie, więc za naukę płacą własnymi ciężko zarobionymi pieniędzmi.

Napoleon7
02-01-2011, 10:30
To wcale nie jest takie oczywiste. Przecież szkoły mogłyby zakładać lokalne społeczności. Nikt nie miałby monopolu na tworzenie szkół, chyba że państwo taki monpol by zafundowało.
Czyli chcesz po prostu przerzucić koszty na "lokalne społeczności"? ;) Mała szkoła ZAWSZE będzie kształciła drożej niż duża. tu po prostu nie ma o czym dyskutować. Jeżeli owa "lokalna społeczność" będzie biedna, to ją po prostu na szkołę stać nie będzie.

A co do "monopolu na tworzenie szkół"... Przecież nikt go nie ma!!! Kiedy to do ciebie dotrze?!
Każdy kto chce może sobie szkołę zorganizować. Szkoła podstawowa i gimnazjum muszą mieć uprawnienia szkoły publicznej, ale szkoła ponadgimnazjalna już nie. Tylko kto ci dziecko do takiej szkoły bez uprawnień pośle?


Ble ble ble (jak zwykle) a świstak siedzi i zawija je w te sreberka.
Zakapior-san - nie znasz tematu (co widać aż nadto) a się wypowiadasz w taki sposób... To powoduje, że nikt nie będzie cie brał poważnie. W tym przypadku musisz wiedzieć, że idea bonu to idea przesyłania pieniędzy za dzieckiem. Nawet jednak zwolennicy bonu oświatowego uważają, że bon ten powinien trafić nie do szkoły jako takiej a do jej właściciela - czyli organu prowadzącego. Który mógłby pozyskanymi w ten sposób pieniędzmi swobodnie dysponować. Co w praktyce oznacza, że jeżeli prowadziłby 3 lub 4 szkoły, to mógłby pozyskane środki przesuwać (gdyby np. jedną z tych szkół chciał remontować lub utrzymać pomimo tego, że chwilowo jest "nierentowna"). Trudno z taką ideą polemizować, bo oznaczałoby to dążenie do ubezwłasnowolnienia organu prowadzącego (właściciela). Obecnie jest dokładnie tak jak w idei bonu oświatowego, tyle tylko, że ów bon "fizycznie" nie istnieje - istnieje natomiast wirtualnie (tak jak pieniądze na karcie bankomatowej). Rodzic wysyła dziecko do szkoły, ta wykazuje je w sprawozdaniu GUS-owskim, po czym organ prowadzący dostaje na każde dziecko prowadzonej przez niego szkoły pieniądze. Dotyczy to także szkół niepublicznych, które dostają pełną subwencję, tyle, że państwo najpierw przekazuje ją samorządowi a ten organowi prowadzącemu szkołę. Co tu jest złego?!
Różnica od niedawna pojawiła się tylko w przypadku niepublicznych szkół dla dorosłych, które muszą rozliczać się co semestr (bo promocja jest tam semestralna) i szybciej wykazywać osoby skreślane (co jest reakcją na wspomniane przeze mnie nadużycia).

KWidziu
02-01-2011, 10:38
Każdy kto chce może sobie szkołę zorganizować. Szkoła podstawowa i gimnazjum muszą mieć uprawnienia szkoły publicznej, ale szkoła ponadgimnazjalna już nie. Tylko kto ci dziecko do takiej szkoły bez uprawnień pośle?

No właśnie. Znowu pojawia się problem państwowych uprawnień.


Czyli chcesz po prostu przerzucić koszty na "lokalne społeczności"? ;) Mała szkoła ZAWSZE będzie kształciła drożej niż duża. tu po prostu nie ma o czym dyskutować. Jeżeli owa "lokalna społeczność" będzie biedna, to ją po prostu na szkołę stać nie będzie.


Nie chcę przerzucać kosztów, dlatego sugeruję egzamin zamiast obowiązku uczęszczania do szkół. Jeżeli lokalna społeczność chce szkoły to może ją sobie założyć, jeżeli nie, a będzie popyt to jakieś rozwiązania zostanie znalezione. Bez 2 mln nieefektywnych dotacji, które tak ci stoją w gardle. Mam pytanie - ile pieniędzy pochłania utrzymanie szkół publicznych w twoim rejonie?

Herod
02-01-2011, 10:47
Dzięki temu systemowi mam możliwość kształcić się obecnie na studiach, tam zdobywam wiedzę...

Widać stać twoją rodzinę na studia dzienne. Niemal wszyscy studiujący biedni, których rodzin nie było stać na studia dla dzienne dla dzieci, jakich znam studiują zaocznie, więc za naukę płacą własnymi ciężko zarobionymi pieniędzmi.

Ano dostałem się na dzienne. Kilku moich biednych kolegów też. Prace można wykonać w wakacje, akademik i rodzina dadzą mieszkanie. Dostałem wsparcie państwa (kilkaset złotych, bez których bym na UJocie nie był, tylko przy łopacie). A także dlatego też, że moi rodzice oszczędzali przez 20 lat na moje studia jestem na dziennych (i skromnie żyję jak żyłem) A zaoszczędzili między innymi dzięki temu, że nie bulili wcześniej na szkoły.

To, że do Krakowa mam ok. 90 kilometrów i małe gospodarstwo, które dostarcza żywności też ma znaczenie.
Dzięki temu państwu wyciągającemu z patologii gdy zdobędę wykształcenie to spróbuje się wyrwać z tego kraju... szanse małe, ale zawsze.

KWidziu
02-01-2011, 10:58
Ano dostałem się na dzienne. Dostałem wsparcie państwa (kilkaset złotych, bez których bym na UJocie nie był, tylko przy łopacie). A także dlatego też, że moi rodzice oszczędzali przez 20 lat na moje studia jestem na dziennych (i skromnie żyję jak żyłem) A zaoszczędzili między innymi dzięki temu, że nie bulili wcześniej na szkoły.

Jak pisałem wszyscy biedni chcący studiować, których nie stać było na dzienne studia, studiują zaocznie. Ciebie jest stać to studiujesz dziennie.



Dzięki temu państwu wyciągającemu z patologii gdy zdobędę wykształcenie to spróbuje się wyrwać z tego kraju... szanse małe, ale zawsze.


Czyli co? Cały naród zrobił zrzutę na twoje studia a ty spieprzasz? Fajnie :D

Herod
02-01-2011, 11:22
To jest wyjście awaryjne. Jak tutaj się znajdzie praca to zostanę oczywiście. :P

Twoi biedni znajomi może i studiują zaocznie. Mnie właśnie na zaoczne nie byłoby stać... oczywiście w moim portfelu mogłoby być znacznie gorzej (wielu ma gorzej)... ale 20 lat oszczędzania, wyjazdy zza granice w celach zarobkowych, umiejętne gospodarowanie funduszami... gospodarka mała, lasek mały...
Kilku moich znajomych też trafiło na zaoczne i pracują. Ja osobiście wolę oszczędzać, umiejętnie gospodarować, na praktycznie wszystkim i chodzić na dzienne, po których może coś być, niż na wieczorowe, które cieszą się takim prestiżem, jakim się cieszą... niezbyt pochlebnym. Oczywiście jak się kształci na inżyniera budownictwa to to pewne znaczenie ma (ja się kształcę jako historyk-archiwista... chyba potrenuję już teraz obsługę obrzyna. :twisted: ).

George
02-01-2011, 11:22
Ano dostałem się na dzienne. Kilku moich biednych kolegów też. Prace można wykonać w wakacje, akademik i rodzina dadzą mieszkanie. Dostałem wsparcie państwa (kilkaset złotych, bez których bym na UJocie nie był, tylko przy łopacie). A także dlatego też, że moi rodzice oszczędzali przez 20 lat na moje studia jestem na dziennych (i skromnie żyję jak żyłem) A zaoszczędzili między innymi dzięki temu, że nie bulili wcześniej na szkoły.

To, że do Krakowa mam ok. 90 kilometrów i małe gospodarstwo, które dostarcza żywności też ma znaczenie.
Dzięki temu państwu wyciągającemu z patologii gdy zdobędę wykształcenie to spróbuje się wyrwać z tego kraju... szanse małe, ale zawsze.

Tylko, że gdyby w kieszeni twoich rodziców, przez te wszystkie lata zostawała choćby część pieniędzy, które musieli oddać państwu w różnego rodzaju podatkach, to z pewnością byłoby cię stać na prywatną edukacje. Państwo raczej wciąga w patologię, a nie odwrotnie.



Obecnie jest dokładnie tak jak w idei bonu oświatowego, tyle tylko, że ów bon "fizycznie" nie istnieje - istnieje natomiast wirtualnie (tak jak pieniądze na karcie bankomatowej). Rodzic wysyła dziecko do szkoły, ta wykazuje je w sprawozdaniu GUS-owskim, po czym organ prowadzący dostaje na każde dziecko prowadzonej przez niego szkoły pieniądze. Dotyczy to także szkół niepublicznych, które dostają pełną subwencję, tyle, że państwo najpierw przekazuje ją samorządowi a ten organowi prowadzącemu szkołę. Co tu jest złego?!

Plus rozbuchana biurokracja ustalająca programy, których różnie rozumiana "realizacja" jest najważniejsza w polskich szkołach i ministerstwo aplikujące nam co półtora roku nową "reformę" :)

Obecnie, samorządy w zasadzie na własną rękę decydują o rozdzieleniu przydzielonych im środków pomiędzy szkoły zaś w systemie bonu budżet szkoły byłby wielokrotnością jednostkowych kosztów kształcenia ucznia, czyli szkoła popularna ciesząca się większym zaufaniem rodziców dysponowałaby większym budżetem niż placówka o ich nikłym zainteresowaniu. W połączeniu z dobrym informowaniem na temat wyników szkół, które wpływa na decyzję o wyborze szkoły, zmusiłoby to poszczególne placówki do konkurencji i premiowałoby najlepsze z nich. Jest to system dość daleki od tego, co mamy obecnie.

Herod
02-01-2011, 11:32
Tylko, że gdyby w kieszeni twoich rodziców, przez te wszystkie lata zostawała choćby część pieniędzy, które musieli oddać państwu w różnego rodzaju podatkach, to z pewnością byłoby cię stać na prywatną edukacje. Państwo raczej wciąga w patologię, a nie odwrotnie.

Powiedzmy, że te wyjazdy zza granice... ale już nie opowiadajmy mego całego żywota. ;)
Mi państwo pomaga póki co. Pewne podatki się płaci, ale więcej się dostaje od państwa (w moim i kolegów wypadku).
Dla mnie to bajanie i tyle. Ułuda, sen pijanego. Nie płace tego podatku, nie mam czegoś od państwa, więc muszę wydać swe pieniądze gdzieś indziej, na kogoś prywatnego. Nie płacę składek zdrowotnych to nie mam opieki zdrowotnej i umieram. Nie płacę myta drogowego państwu to płacę myto komuś innemu. Czyli mam pieniądze i nie mam pieniędzy.

Pewnie, konkurencja mogła by być ciekawa... dopóki się by nie okazało, że płace na to wszystko więcej niż w starym systemie.

Płacę - masz. Nie płacisz - nie masz i umierasz.

KWidziu
02-01-2011, 11:36
Twoi biedni znajomi może i studiują zaocznie. Mnie właśnie na zaoczne nie byłoby stać... oczywiście w moim portfelu mogłoby być znacznie gorzej (wielu ma gorzej)... ale 20 lat oszczędzania, wyjazdy zza granice w celach zarobkowych, umiejętne gospodarowanie funduszami... gospodarka mała, lasek mały...
Kilku moich znajomych też trafiło na zaoczne i pracują. Ja osobiście wolę oszczędzać, umiejętnie gospodarować, na praktycznie wszystkim i chodzić na dzienne, po których może coś być, niż na wieczorowe, które cieszą się takim prestiżem, jakim się cieszą... niezbyt pochlebnym. Oczywiście jak się kształci na inżyniera budownictwa to to pewne znaczenie ma (ja się kształcę jako historyk-archiwista... chyba potrenuję już teraz obsługę obrzyna. :twisted: ).

Ich też nie było stać na żadne studia, dlatego pracują. Ciebie stać na to by nie pracować i studiować dziennie. To jest podstawowa różnica. I powiem szczerze, czasem wolę pracować z zaocznymi niż dziennymi i żeby nie było mam kontakt właśnie na historii. Oczywiście zależy to od poszczególnych osób, ale jakoś tak wychodzi że zaoczni są trochę bardziej zmotywowani do pracy i pracują.

Może rolnikom rzeczywiście udaje się więcej z państwa wyciągnąć, kto wie.

Herod
02-01-2011, 11:46
Rolnik - inna mentalność.

Nie powiem - UE i KRUS itd. bywają bardzo przydatne... tak jak możliwość wyżywienia się samemu.

Barsa
02-01-2011, 11:53
Pamiętam, że w moim przypadku była śmieszna sprawa ze stypendiami... w szkole średniej, czy tam wcześniej kumple coś tam brali z gminy, od szkół a ja byłem niby za bogaty, natomiast na studiach raptownie wedle przepisów stałem się biedniejszy i dostałem stypendium, dzięki niemu de facto studia zaoczne miałem za friko, a kasę z pracy mogłem przeznaczyć na coś innego.

Pewnie, że rolnikom i dzieciom rolników jest lepiej(w aspekcie wykształcenia), choć za regułę bym tego nie podawał, bo czasem urodzić się na wsi znaczy "wejść w nią", ja wyjechałem, wyrwałem się, a resztą moich kumpli na wsi została i tam wegetuję, chociaż niektórzy modernizują swoje gospodarstwa, ale to jednak mniejszość. Nie jest to co prawda patologia na miarę tego co widzimy w "Czekając na sobotę", ale jednak nieciekawie to wygląda...

Mnie studia mimo, że prywatne, a do tego zaoczne dużo nauczyły... przede wszystkim myśleć, a raczej dostrzegać różne aspekty danej sprawy. Chyba też ułożyły mnie, ale mimo wszystko "nie przejmuję się" tym, że jestem magistrem historii...

ps. notabene teraz też doję trochę państwo na tym, że posiadam gospodarstwo już na siebie... ale zbytnio nie ma przez to wyrzutów sumienia, każdy sobie rzepkę skrobie.

ps.2 Kolegą archiwisto, nie idz tą drogą... chyba, że Twój ojciec ma firmę archiwizującą lub ktoś z rodziny dobre kontakty, bo tak to trudno jest w tym zawodzie. O państwowej pracy nigdy nie myślałem, bo to śmieszna kasa zaczynając karierę od stażu i potem drabinką w górę...

George
02-01-2011, 12:17
Może rolnikom rzeczywiście udaje się więcej z państwa wyciągnąć, kto wie.



Rolnik - inna mentalność.

Nie powiem - UE i KRUS itd. bywają bardzo przydatne... tak jak możliwość wyżywienia się samemu.

Przez członkostwo w UE jesteśmy skazani na wspólną politykę rolną, odgórne sterowanie cen w rolnictwie itd. więc nie jest to wina rolników, po prostu w takich warunkach przyszło im żyć :) Pomoc dla rolnictw jest praktykowana w całej UE, przy czym dopłaty bezpośrednie dla polskiego rolnika to ułamek tych dla np. francuskiego czy niemieckiego. Nie uważam, że są to dobre rozwiązania ale po prostu póki UE istnieje jesteśmy na nie skazani.

Co do KRUS-u to rolnicy płacą małe składki, ale potem dostają też bardzo niewielkie emerytury, zresztą ubezpieczenia rolnicze też stały się regułą w unii.



Pewnie, że rolnikom i dzieciom rolników jest lepiej, choć za regułę bym tego nie podawał, bo czasem urodzić się na wsi znaczy "wejść w nią", ja wyjechałem, wyrwałem się, a resztą moich kumpli we wsi została i tam wegetuję, chociaż niektórzy modernizują swoje gospodarstwa, ale to jednak mniejszość. Nie jest to co prawda patologia na miarę tego co widzimy w "Czekając na sobotę", ale jednak nieciekawie to wygląda...

Z jednej strony lepiej, z drugiej gorzej. Jeśli pochodzisz ze wsi a chcesz uczyć się w szkole średniej to oznacza to dojazd, często na duże odległości, konieczność opłacenia go, utrudniony dostęp chociażby do bibliotek itd. Zostanie na gospodarstwie, tak jak napisałeś oznacza skazanie na wegetację, chyba, że jest się właścicielem co najmniej 100-hektarowego latyfundium :).



Pamiętam, że w moim przypadku była śmieszna sprawa ze stypendiami... w szkole średniej, czy tam wcześniej kumple coś tam brali z gminy, od szkół a ja byłem niby za bogaty, natomiast na studiach stałem się biedniejszy i dostałem stypendium, dzięki temu de facto studia zaoczne miałem za friko, a kasę z pracy mogłem przeznaczyć na coś innego.
Co do stypendiów to jest różnie w zależności od regionu. Socjalne w szkole średniej oznacza konieczność nie przekroczenia dochodu chyba 350zł na osobę, więc siłą rzeczy obejmuje tylko dość wąską grupę najuboższych uczniów. Ja mam "naukowe", ale taka możliwość pojawiła się dopiero 2 lata temu (przynajmniej w moim województwie), wcześniej nie było nic.

Herod
02-01-2011, 12:39
Przez członkostwo w UE jesteśmy skazani na wspólną politykę rolną, odgórne sterowanie cen w rolnictwie itd. więc nie jest to wina rolników, po prostu w takich warunkach przyszło im żyć :) Pomoc dla rolnictw jest praktykowana w całej UE, przy czym dopłaty bezpośrednie dla polskiego rolnika to ułamek tych dla np. francuskiego czy niemieckiego. Nie uważam, że są to dobre rozwiązania ale po prostu póki UE istnieje jesteśmy na nie skazani.

Co do KRUS-u to rolnicy płacą małe składki, ale potem dostają też bardzo niewielkie emerytury, zresztą ubezpieczenia rolnicze też stały się regułą w unii.

Niestety, każdy kij ma dwa końce... coś za coś. Jedne posunięcia UE wnerwiają, inne cieszą... inne śmieszą (krzywizna banana itd.).

Barsa
02-01-2011, 12:41
Naukowe też miałem... pamiętam te dobre czasy, bodajże 800 zł miesięcznie z obu stypendiów(a może nawet więcej, nie pamiętam aż tam dobrze), potem było mniej ale ogólnie ktoś kto dostaje stypendia socjalne, naukowe, coś tam jest jeszcze z wyżywieniem i mieszkaniem + akademik + dość skromna pomoc rodziców i można się chyba jakoś utrzymać...

George
02-01-2011, 12:47
Możesz na studiach mieć jednocześnie naukowe i socjalne?

Ja w liceum musiałem okazać zaświadczenie, że nie mam żadnych innych stypendiów, żeby dostać naukowe.

Barsa
02-01-2011, 12:50
Miałem, więc chyba można.... + są jakieś jeszcze na wyżywienie i mieszkaniowe, ale te dotyczą tylko studiów dziennych.

ps. śmieszne jest, że składając wnioski nikt nie uwzględnia dopłat bezpośrednich ;)

George
02-01-2011, 12:55
Miałem, więc chyba można.... + są jakieś jeszcze na wyżywienie i mieszkaniowe, ale te dotyczą tylko studiów dziennych.

ps. śmieszne jest, że składając wnioski nikt nie uwzględnia dopłat bezpośrednich ;)

Uwzględnia, owszem. Na naukowe dochód w rodzinie nie może przekroczyć 1100 zł na osobę (trochę więcej gdy w rodzinie jest dziecko niepełnosprawne), trzeba przedstawić zaświadczenie na ten temat :). Jeden z moich kolegów właśnie przez dopłaty przekroczył maksymalny dochód i nie mógł się ubiegać o stypendium.

Barsa
02-01-2011, 12:58
No widzisz można i tak, a można inaczej(wystarczy dochód z ha + ewentualne inne dochody z pracy, czy rent/emerytur).... jak to w Polsce.

ps. na wydębienie kasy od państwa zawsze znajdą się sposoby, znam kolesia który ma ziemie położoną w 3 gminach, do stypendium podawał tylko hektary z jednej gminy, notabene tam gdzie było ich najmniej... a komisji wystarczy tylko zaświadczenie z gminy...

George
02-01-2011, 13:14
Tak już po prostu jest, raczej nie ma ludzi, którzy w imię przekonań zrezygnowali by z dotacji, stypendiów itd.

Pomijam już fakt, że z 3 mln zł przeznaczonych na stypendium 1,7 mln zjadła biurokracja, a konkretniej jeden wydział urzędu marszałkowskiego ;)

Pampa
02-01-2011, 17:46
Nie ma sie co oszukiwać, nasza oświata jak i reszta ważniejszych organów państwowych jest skorumpowana, bo przecież w szkołach leży dużo pieniędzy.

Janek
02-01-2011, 21:43
Pomijam już fakt, że z 3 mln zł przeznaczonych na stypendium 1,7 mln zjadła biurokracja, a konkretniej jeden wydział urzędu marszałkowskiego ;)

Piękny przykład marnotrawstwa! Szkoda tylko, że go wymyśliłeś :(
Po prostu program trwa 2 lata - na drugą edycję dopiero są zapisy i prawie 1,7 mln jest przeznaczone do wydatkowania w 2011.
Nie wspominając już, że dotacje budżetowe i UE nie działają tak, że można sobie ot tak skasować 1/2 pomocy jako koszty administracji, bo z wszystkiego trzeba się rozliczyć.

Napoleon7
03-01-2011, 09:27
Zauważyłem, że narzekacie panowie chyba głównie z powodu braku znajomości przepisów. Bo wszystko co postulujecie JUŻ JEST!

dlatego sugeruję egzamin zamiast obowiązku uczęszczania do szkół
Przymus szkolny nie jest równoznaczny z obowiązkiem uczęszczania do szkół! Jeżeli rodzic chce, może zobowiązać się, że sam będzie uczył dziecko, ewentualnie zapewni mu możliwość nauki. I wtedy tylko co pewien czas dziecko zdaje coś w rodzaju egzaminu (a raczej sprawdzianu). Takie rozwiązanie już obecnie jest mozliwe. Tyle, że mało kto z niego korzysta, gdyż jest po prostu niepraktyczne.


Plus rozbuchana biurokracja ustalająca programy, których różnie rozumiana
Programów nie ustala "biurokracja"! Programy nauczania tworzone są przez nauczycieli, tudzież można do wyboru, do koloru, przyjąc sobie jakąś propozycję programu, który jest na rynku (na zasadzie komercyjnej). Administracja, jeżeli już, to tylko akceptuje/uchwala minima programowe (też nie przez nią tworzone). Czyli zarzut ten, podobnie jak poprzedni, jest "wyważaniem otwartych drzwi".

Nawiasem mówiąc owa mnogość programów i swoboda szkół w kształtowaniu siatek lekcji (obowiązkowe są tylko bardzo ogólne ramówki, szkoły mogą nawet zmieniać sobie liczby godzin przypadające na poszczególne przedmioty) to moim zdaniem złe rozwiązanie. Niewygodne (niech no tylko ktoś się przeniesie do szkoły, gdzie są inne programy i inna siatka - np. niektóre przedmioty już zrealizowano!), drogie (podręczniki!) i niepraktyczne. Ale to już osobna sprawa...


Obecnie, samorządy w zasadzie na własną rękę decydują o rozdzieleniu przydzielonych im środków pomiędzy szkoły zaś w systemie bonu budżet szkoły byłby wielokrotnością jednostkowych kosztów kształcenia ucznia, czyli szkoła popularna ciesząca się większym zaufaniem rodziców dysponowałaby większym budżetem niż placówka o ich nikłym zainteresowaniu.
Tyle, że małe szkółki wiejskie by szybko padły - i co z dziećmi? Zrobienie wiekszego remontu byłoby rzeczą praktycznie niewykonalną - no bo z czego? No i co z "prawem własności"? Czy pieniądze powinna otrzymywac szkoła czy właściciel? Samorząd, jako organ prowadzący szkołę, jest jej właścicielem. Towarzystwo lub osoba prywatna prowadząca szkołę też jest jej organem prowadzącym. Gdyby osoba prywatne (jako jedna "firma") prowadziła 3 szkoły, to nie mogłaby przerzucać funduszy z jednej na drugą?! Przeciez to pogwałcenie prawa własności! A gdyby ona mogła to dlaczego nie mogłyby tego robić samorządy?!


W połączeniu z dobrym informowaniem na temat wyników szkół...
Kolejny mit. Szkoła uczy na takim "materiale" jaki do niej przychodzi. Powiedzmy, że to by się jeszcze jako-tako sprawdzało w LO (choć wiekszośc LO, szczególnie w mniejszych miejscowościach, gdzie rynek edukacyjny jest mniejszy, ma 1-2 klasy które robią opinię a z reszty utrzymuje się szkoła - uczniowie muszą być by były pieniądze i praca dla nauczycieli). Ale 60-65 % szkół to szkoły zawodowe - technika, LP i zasadnicze szkoły zawodowe. Uczą zawodów - najczęściej w powiecie danego zawodu nie uczy więcej niż jedna szkoła. Co tu porównywać?! Gdzie tu jest jakiś wybór?! Zachowujecie się jak nasza pani minister, która nie zna niczego poza dużymi miastami na prawach powiatu (gdzie jest dla wszystkich typów szkół jeden organprowadzący) i żadnej innej szkoły poza LO. Rzeczywistośc jest ZUPEŁNIE inna.

KWidziu
03-01-2011, 09:42
Przymus szkolny nie jest równoznaczny z obowiązkiem uczęszczania do szkół! Jeżeli rodzic chce, może zobowiązać się, że sam będzie uczył dziecko, ewentualnie zapewni mu możliwość nauki. I wtedy tylko co pewien czas dziecko zdaje coś w rodzaju egzaminu (a raczej sprawdzianu). Takie rozwiązanie już obecnie jest mozliwe. Tyle, że mało kto z niego korzysta, gdyż jest po prostu niepraktyczne.

Napoleonie wiem, że akurat to funkcjonuje.


Zauważyłem, że narzekacie panowie chyba głównie z powodu braku znajomości przepisów. Bo wszystko co postulujecie JUŻ JEST!

Nie wszystko. I w tym problem.

George
03-01-2011, 15:45
Pomijam już fakt, że z 3 mln zł przeznaczonych na stypendium 1,7 mln zjadła biurokracja, a konkretniej jeden wydział urzędu marszałkowskiego ;)

Piękny przykład marnotrawstwa! Szkoda tylko, że go wymyśliłeś :(
Po prostu program trwa 2 lata - na drugą edycję dopiero są zapisy i prawie 1,7 mln jest przeznaczone do wydatkowania w 2011.
Nie wspominając już, że dotacje budżetowe i UE nie działają tak, że można sobie ot tak skasować 1/2 pomocy jako koszty administracji, bo z wszystkiego trzeba się rozliczyć.
Niestety, nie wymyśliłem go. Program trwa jeden rok, od września 2010 do sierpnia 2011, jego wartość to 3.346.000 zł, zaś wartość wypłaconych stypendiów to 1.641.600zł. Link do uchwały sejmiku:
http://www.kujawsko-pomorskie.pl/files/ ... 0-1208.pdf (http://www.kujawsko-pomorskie.pl/files/sejmik/uchwaly/2010/US-3-10-1208.pdf)



Tyle, że małe szkółki wiejskie by szybko padły - i co z dziećmi? Zrobienie większego remontu byłoby rzeczą praktycznie niewykonalną - no bo z czego?

Dlaczego miałyby tak szybko padać? Jest już kilka miejscowości, w których powstały komitety mieszkańców i prowadzą prywatną szkołę, na miejscu upadłej publicznej. Obawiam się, że to właśnie w obecnym systemie będziemy mieli okazję obserwować koniec małych, wiejskich szkół.


No i co z "prawem własności"? Czy pieniądze powinna otrzymywac szkoła czy właściciel? Samorząd, jako organ prowadzący szkołę, jest jej właścicielem. Towarzystwo lub osoba prywatna prowadząca szkołę też jest jej organem prowadzącym. Gdyby osoba prywatne (jako jedna "firma") prowadziła 3 szkoły, to nie mogłaby przerzucać funduszy z jednej na drugą?! Przeciez to pogwałcenie prawa własności! A gdyby ona mogła to dlaczego nie mogłyby tego robić samorządy?!

Tylko, że samorząd nie musi lokować pieniędzy w tych lepszych szkołach, dużą rolę mogą tu odgrywać np. znajomości. Jest to pole do nadużyć, wielokrotnie większych niż tych w prywatnej oświacie, o których pisałeś wcześniej. Prywatny właściciel przynajmniej dbał by o szkołę przynoszącą najlepsze wyniki, samorząd - niekoniecznie.



Kolejny mit. Szkoła uczy na takim "materiale" jaki do niej przychodzi. Powiedzmy, że to by się jeszcze jako-tako sprawdzało w LO (choć wiekszośc LO, szczególnie w mniejszych miejscowościach, gdzie rynek edukacyjny jest mniejszy, ma 1-2 klasy które robią opinię a z reszty utrzymuje się szkoła - uczniowie muszą być by były pieniądze i praca dla nauczycieli). Ale 60-65 % szkół to szkoły zawodowe - technika, LP i zasadnicze szkoły zawodowe. Uczą zawodów - najczęściej w powiecie danego zawodu nie uczy więcej niż jedna szkoła. Co tu porównywać?! Gdzie tu jest jakiś wybór?! Zachowujecie się jak nasza pani minister, która nie zna niczego poza dużymi miastami na prawach powiatu (gdzie jest dla wszystkich typów szkół jeden organprowadzący) i żadnej innej szkoły poza LO. Rzeczywistośc jest ZUPEŁNIE inna.

Generalizujesz. Co do ZSZ to mogę przyznać rację ale przecież są technika, które maja olimpijczyków i świetne wyniki matur a są też technika bardzo słabe. W większości miast powiatowych wybór jest dość duży, między każdym typem szkół.

Janek
03-01-2011, 21:59
Niestety, nie wymyśliłem go. Program trwa jeden rok, od września 2010 do sierpnia 2011, jego wartość to 3.346.000 zł, zaś wartość wypłaconych stypendiów to 1.641.600zł. Link do uchwały sejmiku:
http://www.kujawsko-pomorskie.pl/files/ ... 0-1208.pdf (http://www.kujawsko-pomorskie.pl/files/sejmik/uchwaly/2010/US-3-10-1208.pdf)


Tyle, że uchwała którą wskazujesz nie podaje ile wypłacono.
Str. 15 -> http://www.mojregion.eu/index.html?file ... _17_12.pdf (http://www.mojregion.eu/index.html?file=tl_files/mojregion/dokumenty-pokl/Plany%20dzialan/PD_2011_IX_17_12.pdf)
Tu masz rozliczenie kosztów programu (tak naprawdę to kwota jest wyższa, bo 3,346 mln zł to tylko dofinansowanie z UE a jest jeszcze wkład PL).

George
04-01-2011, 17:01
Tyle, że uchwała którą wskazujesz nie podaje ile wypłacono.
Podaje jednak wysokość stypendium i ilość stypendystów, to pozwala obliczyć ile środków wypłacono na same stypendia ;)

Napoleon7
04-01-2011, 19:07
Nie wszystko. I w tym problem.

Czyli czego nie ma?!


Dlaczego miałyby tak szybko padać? Jest już kilka miejscowości, w których powstały komitety mieszkańców i prowadzą prywatną szkołę, na miejscu upadłej publicznej.
Głównie dzięki programowi dotowanemu przez państwo. Poza tym to się dzieje tylko w niektórych miejscowościach, jak zauważyłeś. Przekazywanie ścisłej subwencji konkretnej szkole (jako dotację) oznaczałoby śmierć dla większości takich małych szkół. Bo koszty kształcenia w nich sa po prostu horrendalnie wysokie.


Tylko, że samorząd nie musi lokować pieniędzy w tych lepszych szkołach, dużą rolę mogą tu odgrywać np. znajomości. Jest to pole do nadużyć, wielokrotnie większych niż tych w prywatnej oświacie, o których pisałeś wcześniej. Prywatny właściciel przynajmniej dbał by o szkołę przynoszącą najlepsze wyniki, samorząd - niekoniecznie.
Prywatny właściciel zainteresowany byłby przede wszystkim zyskiem - co obserwujemy obecnie w przypadku niepublicznych szkół dla dorosłych, głównie kształcących w systemie zaocznym (one się najlepiej rozwijają, bo na nich można najwięcej zarobić). Wyniki nie odgrywałyby większej roli. Pole do nadużyć zaś jest nieporównanie większe.
A co do "lokowania pieniędzy"... Tu nie chodzi o to w jaka szkołę te pieniądze będą "lokowane" tylko o to, że komasując środki można je lepiej wykorzystać. Jeżeli masz 4 szkoły z których utrzymanie każdej kosztuje 1000 tys. a subwencja zapewnia ci "dochód" na każdą w wysokości 1050 tys., to przy "przypisaniu" subwencji do szkoły (jako dotacji) zrobienie większego remontu/inwestycji jest praktycznie niemożliwe. Przy potraktowaniu czterech szkół jako "jednej jednostki" to już zaczyna być możliwe - kolejno, co 1-2 lata można zrobić większy remont/inwestycję w każdej z nich. Dlatego obecny system, z samorządami jako organami prowadzącymi otrzymującymi subwencję oświatową się po prostu sprawdza.


W większości miast powiatowych wybór jest dość duży, między każdym typem szkół.
W większości miast powiatowych jest 1-2 szkoły zawodowe danego typu kształcące w danym zawodzie. Bo inne rozwiązanie po prostu jest nieekonomiczne!

George
05-01-2011, 18:15
Głównie dzięki programowi dotowanemu przez państwo. Poza tym to się dzieje tylko w niektórych miejscowościach, jak zauważyłeś. Przekazywanie ścisłej subwencji konkretnej szkole (jako dotację) oznaczałoby śmierć dla większości takich małych szkół. Bo koszty kształcenia w nich sa po prostu horrendalnie wysokie.

Tylko, że koszty kształcenia można skutecznie zmniejszyć. W większości takich małych szkół podstawowych, z liczbą uczniów nie przekraczającą stu, uczy po prostu za dużo nauczycieli. W tych kilku przypadkach przejęcia szkół przez lokalne "komitety" miało miejsce dość duże obcięcie zatrudnienia, a przez to i zracjonalizowanie kosztów.



Prywatny właściciel zainteresowany byłby przede wszystkim zyskiem - co obserwujemy obecnie w przypadku niepublicznych szkół dla dorosłych, głównie kształcących w systemie zaocznym (one się najlepiej rozwijają, bo na nich można najwięcej zarobić). Wyniki nie odgrywałyby większej roli. Pole do nadużyć zaś jest nieporównanie większe.
A co do "lokowania pieniędzy"... Tu nie chodzi o to w jaka szkołę te pieniądze będą "lokowane" tylko o to, że komasując środki można je lepiej wykorzystać. Jeżeli masz 4 szkoły z których utrzymanie każdej kosztuje 1000 tys. a subwencja zapewnia ci "dochód" na każdą w wysokości 1050 tys., to przy "przypisaniu" subwencji do szkoły (jako dotacji) zrobienie większego remontu/inwestycji jest praktycznie niemożliwe. Przy potraktowaniu czterech szkół jako "jednej jednostki" to już zaczyna być możliwe - kolejno, co 1-2 lata można zrobić większy remont/inwestycję w każdej z nich. Dlatego obecny system, z samorządami jako organami prowadzącymi otrzymującymi subwencję oświatową się po prostu sprawdza.

Szkoły dla dorosłych to jednak trochę inna bajka ;)

Nie będę się licytował, gdzie jest większe pole do nadużyć, bo najprawdopodobniej nie da się tego ostatecznie określić. Jeśli chodzi o lokowanie pieniędzy, to z tego co wiem w systemie bonu pieniądze także szłyby do właściciela placówek, nie byłoby obowiązku wykorzystania ich w konkretnej szkole (chociaż z tym jest pewnie różnie w różnych koncepcjach bonów ;) ). Poza tym problem, który opisałeś istnieje tylko wtedy, gdy szkoła praktycznie nie przynosiłaby zysku, a przecież tak być nie musi.



W większości miast powiatowych jest 1-2 szkoły zawodowe danego typu kształcące w danym zawodzie. Bo inne rozwiązanie po prostu jest nieekonomiczne!
Nie oszukujmy się, jeśli ktoś wybiera się do zawodówki, to rzadko kiedy ma sprecyzowany jakiś konkretny zawód. Jest to decyzja w znacznej mierze spontaniczna, w przeciwieństwie do wyboru technikum/liceum. A tu już jednak mamy spory wybór w miastach powiatowych.

Napoleon7
06-01-2011, 11:55
Tylko, że koszty kształcenia można skutecznie zmniejszyć. W większości takich małych szkół podstawowych, z liczbą uczniów nie przekraczającą stu, uczy po prostu za dużo nauczycieli.
:?: W klasach I-III jeden nauczyciel może uczyć większości przedmiotów (choć też nie wszystkich), ale już powyżej - nie! Przy kilkunastoosobowych klasach (w takich małych szkółkach rzadko jest więcej) liczba nauczycieli będzie musiała być taka sama jak w2-3razy większej szkole! Mogą być zatrudnieni na ułamek etatu, ale nie zmieni to faktu, że koszty kształcenia będą nieporównanie większe niż w dużej szkole.


W tych kilku przypadkach przejęcia szkół przez lokalne "komitety" miało miejsce dość duże obcięcie zatrudnienia, a przez to i zracjonalizowanie kosztów.
znam takie przypadki - przerabiałem to. i muszę ci powiedzieć, że w większości przypadków szkołę przejmowali w praktyce nauczyciele (przy współpracy z rodzicami, ale to nauczyciele byli "siłą sprawczą"). Po to by zachować miejsca pracy.


Szkoły dla dorosłych to jednak trochę inna bajka
Po części prawda. ale zauważ, że o ile szkół prywatnych dla dorosłych jest dużo, to dziennych dla młodzieży tyle co kot napłakał. Bo zarobić nieporównanie trudniej.


Jest to decyzja w znacznej mierze spontaniczna, w przeciwieństwie do wyboru technikum/liceum.
Czy delikwent podejmuje decyzję o wyborze LO, technikum czy zawodówki, profilu czy zawodu, wyboru tego dokonuje pod koniec gimnazjum. A wtedy KAŻDA decyzja jest dość "spontaniczna".

George
06-01-2011, 16:27
:?: W klasach I-III jeden nauczyciel może uczyć większości przedmiotów (choć też nie wszystkich), ale już powyżej - nie! Przy kilkunastoosobowych klasach (w takich małych szkółkach rzadko jest więcej) liczba nauczycieli będzie musiała być taka sama jak w2-3razy większej szkole! Mogą być zatrudnieni na ułamek etatu, ale nie zmieni to faktu, że koszty kształcenia będą nieporównanie większe niż w dużej szkole.

Daje to ok. 4-5 nauczycieli na ułamek etatu + 2 na pół/cały od nauczania zintegrowanego. Bywały przypadki, że niepotrzebnie było ich znacznie więcej. Koszty są rzeczywiście duże, ale z tym, że takie same jak w miejskiej szkole to przesadziłeś. Co do kosztów kształcenia pojedynczego ucznia, jakie ponosi budżet państwa, to nie zapominaj, że po zamknięciu szkoły w rodzinnej miejscowości trzeba mu zapewnić dojazd to innej, często bardzo oddalonej szkoły.




Szkoły dla dorosłych to jednak trochę inna bajka
Po części prawda. ale zauważ, że o ile szkół prywatnych dla dorosłych jest dużo, to dziennych dla młodzieży tyle co kot napłakał. Bo zarobić nieporównanie trudniej.

Masz rację, ale przy zmianach systemowych i prywatyzacji siłą rzeczy te szkoły by powstały :) Szkół dla dorosłych jest dużo, bo wielu osobom potrzeba po prostu odpowiedniego papierka, żeby dajmy na to dostać gdzieś pracę albo załapać się na jakiś unijny program. Ale mimo wszystko nie jest to przecież worek bez dna, ten rynek nie będzie rozwijał się w nieskończoność ;)



Czy delikwent podejmuje decyzję o wyborze LO, technikum czy zawodówki, profilu czy zawodu, wyboru tego dokonuje pod koniec gimnazjum. A wtedy KAŻDA decyzja jest dość "spontaniczna".
Po części masz rację ale zauważ, że osoby wybierające LO lub technikum mają jednak bardziej skonkretyzowany pomysł na swoją przyszłość. Nie mówię oczywiście, że już wtedy wiedzą ostatecznie co będą robić w życiu ale jednak mają określony kierunek swojego rozwoju. Do zawodówki idą za to osoby, które ze swoimi wynikami w gimnazjum nie mają szans na lepszy rodzaj szkoły i szczerze powiedziawszy, jeżeli już mają jakieś kryterium przy wyborze ZSZ, to idą do tej, w której jest najłatwiej :? Tak już niestety jest.


A co powiecie na temat szkolnictwa wyższego? W corocznym rankingu uniwersytetów jak zwykle najlepsze polskie uczelnie są w czwartej setce.
http://londynek.net/wiadomosci/Polskie+ ... ws_id=8438 (http://londynek.net/wiadomosci/Polskie+uniwersytety+w+%C5%9Bwiatowym+rankingu+wia domosci+news,/wiadomosci/article?jdnews_id=8438)

Podsumowanie rankingu:
http://en.wikipedia.org/wiki/Academic_R ... ties,_2010 (http://en.wikipedia.org/wiki/Academic_Ranking_of_World_Universities,_2010)

Cały ranking:
http://www.arwu.org/ARWU2010.jsp

Herod
06-01-2011, 19:21
Potwierdzam... nie potwierdzam... fifty fifty... spontan!
Wybranie liceum/technikum to najczęściej ślepy strzał, aby jak najdalej oddalić wizję tego, co będę robić w życiu. Nie ma żadnego pomysłu (bardziej liczy się odległość) Przykład - ja... spontaniczny technik budownictwa, aktualnie studiujący historię... To są z reguły nieliczne przypadki, które mają wybrany kierunek rozwoju i jakąś wizję... właściwie to się wybiera to w czym jest się dobrym i ma się nadzieje, że coś z tego będzie...

Zawodówka już to wie na początku. Oni nie mają wyników więc myślą praktycznie o zatrudnieniu i szukają odpowiednich szkół... ale fakt, poziom tychże ma o wiele mniejsze znaczenie (a w wolnych chwilach robią w tym zawodzie... często robią nawet przed szkołą). W myśl zasady "pracujesz to jesz".

Ranking ciekawy i zasmucający...
"Publikacje w językach obcych", "Badania naukowe"... szkoda, że na to trza mieć duuużo kasy...
Akurat znajomość języków obcych jest u panów profesorów raczej dobra, bo musi być.

24-01-2011, 22:20
Trochę nie w temacie ale myślę że warto poinformować o kolejnym nieudolnej ustawie wprowadzonej przez rząd
http://www.perspektywy.pl/index.php?opt ... 1&Itemid=1 (http://www.perspektywy.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=3471&Itemid=1)

glaca
24-01-2011, 23:03
cudownie :)
wiadomo, że głupszymi łatwiej się rządzi.

Napoleon7
25-01-2011, 09:54
Opłata wsteczna to rzeczywiście głupi pomysł. Ale płatny drugi kierunek... Czemu nie? Osobiście uważam, że studia powinny byc płatne. nie w 100 procentach, wystarczy, że np. w 10 %, ale powinny (wysokośc opłat to kwestia dyskusyjna). Podobnie jak nauka w szkołach średnich i zawodowych dla dorosłych (we wszystkich trybach).

Pampa
25-01-2011, 12:18
łoło ze studiami to może nie, bo nie wszystkich przeciez jest stać na studia, już na samo ,,życie" w akademiku kosztuje.

George
25-01-2011, 20:10
Opłata wsteczna to rzeczywiście głupi pomysł. Ale płatny drugi kierunek... Czemu nie? Osobiście uważam, że studia powinny byc płatne. nie w 100 procentach, wystarczy, że np. w 10 %, ale powinny (wysokośc opłat to kwestia dyskusyjna). Podobnie jak nauka w szkołach średnich i zawodowych dla dorosłych (we wszystkich trybach).

Gdyby w parze z tym szło obniżenie podatków... Tylko, że jest dokładnie odwrotnie.

25-01-2011, 20:44
Podobnie jak nauka w szkołach średnich i zawodowych dla dorosłych (we wszystkich trybach).

I tym sposobem cofnęlibyśmy się o kilka wieków wstecz. Szkoda że w obecnej sytuacji to główny kierunek rządu, opodatkować wszystko jest najłatwiej. Nauka to interes w dwie strony „Takie Rzeczypospolite będą jak jej młodzieży chowanie” tak trudno to zrozumieć?

Gdy liczba polaków maleje to tak samo liczba uczniów a to z kolei wygląda na to że studentów będzie też mniej, przez co stają się cenniejsi i bardziej potrzebni dla kraju który podobno się rozwija gospodarczo. A może wolicie inżynierów jako obco krajowców z Chin? którzy doskonale wykształceni będą podbijać posady polaków będąc jednocześnie bardziej przystępni w "utrzymaniu".

Warto się zastanowić nie tylko nad takimi "drobnymi" zmianami i ich konsekwencjami ale też ogólnym kierunkiem do którego to wszystko zmierza. To nie są z pewnością zmiany na lepsze.

KWidziu
25-01-2011, 21:11
Nauka to interes w dwie strony „Takie Rzeczypospolite będą jak jej młodzieży chowanie” tak trudno to zrozumieć?

Państwowa szkoła nie gwarantuje dobrego wychowania.


I tym sposobem cofnęlibyśmy się o kilka wieków wstecz.

Kilka wieków? 80-90 lat, w niektórych państwach wiek, półtora - ale tylko jeżeli liczymy szkolnictwo podstawowe. Myślisz, że postęp to wykres postępu to linia prosta i wszystko co mamy teraz jest lepsze od tego co było kiedyś?

Niklot
25-01-2011, 21:33
Tyle, że małe szkółki wiejskie by szybko padły - i co z dziećmi?

A jaka jest korzyść z tych małych szkółek, które są kiepsko wyposażone i tym samym oferują kiepskie wykształcenie, a właściwie jedynie pozory wykształcenia? Nie lepiej dla młodych ludzi i nie taniej dla gmin byłoby zakupić gimbusy i za darmo rozwozić uczniów ze wsi do dobrze wyposażonych szkół w miastach, oferujących znacznie lepsze wykształcenie?

Zakapior-san
25-01-2011, 22:40
A jaka jest korzyść z tych małych szkółek, które są kiepsko wyposażone i tym samym oferują kiepskie wykształcenie, a właściwie jedynie pozory wykształcenia? Nie lepiej dla młodych ludzi i nie taniej dla gmin byłoby zakupić gimbusy i za darmo rozwozić uczniów ze wsi do dobrze wyposażonych szkół w miastach, oferujących znacznie lepsze wykształcenie?
Im mniej osób w klasie tym wyższy poziom. Znam to na przykładzie z własnego podwórka. Dzieci z naszej małej szkoły mają co rok najlepsze wyniki z egzaminów w gminie w której oprócz naszej małej jest 5 dużych szkół z dwu albo trzykrotnie większą ilością dzieci w klasach.
To że kiepsko wyposażona to niczego nie udowadnia. Chociaż u nas nie ma sali gimnastycznej to dzieci ROK W ROK wygrywają gminne zawody czy to w piłkę nożną czy siatkę ze szkołami które mają sale i boiska z prawdziwego zdarzenia. Jak się chce to się da. Poza tym w dużych szkołach jest bydło a u nas dzieci pełna kulturka.

KWidziu
25-01-2011, 23:02
Im mniej osób w klasie tym wyższy poziom.

Generalnie tak, ale jest jeszcze kwestia odpowiedniej kadry - bo tak naprawdę poziom nauczyciela decyduje.

PaskudnyPludrak
25-01-2011, 23:22
Poza tym w dużych szkołach jest bydło a u nas dzieci pełna kulturka.
Czarno-biały świat wg Zakapiora :roll: :lol:

Napoleon7
28-01-2011, 16:14
I tym sposobem cofnęlibyśmy się o kilka wieków wstecz.
Niezupełnie. Ponieważ szkoły dla dorosłych (szczególnie te, pracujące w systemie zaocznym) to w dużym stopniu siedlisko patologii. Przy czym nie chodzi mi tu oczywiście o słuchaczy tylko system, który stał się maszynką do wyłudzania publicznych pieniędzy.
Opłaty nie musiałyby być wysokie. Wystarczy, aby były. Na poziomie, który dla chcących podwyższyć kwalifikacje nie stanowiłby problemu, zlikwidował zaś wspomniana patologię.

Z mojego doświadczenia wynika, że małe szkoły są zdecydowanie lepsze od dużych od strony wychowawczej. Jeżeli zaś chodzi o poziom nauczania, to mają większe możliwości, ale niekoniecznie muszą pod tym względem być lepsze. To już bowiem zależeć będzie i od nauczycieli, i wyposażenia, przede wszystkim zaś chyba od dzieci.

Zakapior-san
29-01-2011, 20:58
Czarno-biały świat wg Zakapiora
Nic nie poradzę, że łatwiej opanować 10 osobową klasę niż 20/30 osobową i łatwiej podejść indywidualnie do uczniów gdy jest ich mniej :lol: