e to słabo ze nie ma latających myślałem że CI na półgryfach itp latają , a tutaj słabo widze :(
Wersja do druku
e to słabo ze nie ma latających myślałem że CI na półgryfach itp latają , a tutaj słabo widze :(
W ostateczności zawsze :mrgreen:
Spoiler:
spiąłem się i poszło git ale grając imperium jest pewien moment wlasnie kiedy jest bardzo ciezko , napewno pomogla mi tu dyplomacja bo lubilem w poprzednich total war duzo umow handlowych dawac przez co sporo sojuszy mialem, ale i tak walka na froncie z orkami chaosem vargami i skelige sprawilo nie lada problemy ale przynajmniej gra sie nie nudzi :D
Trochę głupio się przyznać ale nie umiem wygrać Imperium wojny z wolnym miastem. Szybko podbijam startową prowincje i koniec. Bo niestety oni mają nade mną przewagę liczbową (1 armia więcej) i jakościową, do tego ich stolica blokuje przejcie do wrażliwych terenów.
Przeczekać też mi się jak na razie nie udało. Oni podbijają bretonię a mi zawsze ktoś wypowie wojnę z drugiej strony i przyśle armię.
Bardzo podoba mi się to że w przypadku większości prowincji w Imperium są specjalne budynki do postawienia w różnych miastach. Szkoda że nie ma tego więcej.
Kluczem, od strony strategii do wygranej, jest zdobycie marienburga a następnie podbój pomniejszych bretońskich frakcji. Da nam to dostęp do ogromnych pieniędzy. Tamtejszych terenów nie trzeba bronić więc co najwyżej jedna armia na kilka prowincji starczy. Jak mamy takie zaplecze to już się tego nie da przegrać. Totalnie bezsensu jest atak na inne prowincje bo i tak się do nas przyłączą. Gorszym wyborem ale też można jest atak na wampiry słabe z początku. Problemem jest konieczność trzymania tam armi i niski
Public order .
Za drugim podejściem kampania skończona na vh. Różnicę między nim a poziomem trudności niżej zauważyłem chyba głównie w dyplomacji. Na hardzie prawie wszyscy chcieli się ze mną radośnie konfederować, tutaj tylko w razie wielkiej potrzeby (czyt. gdy byli dotkliwie przez kogoś zbici i z chaosem na plecach). Plus wypowiadanie wojen z nieoczekiwanych kierunków, ale o tym za chwilę.
Za pierwszym razem, po uporządkowaniu sytuacji wewnętrznej Reiklandu, nadciągającej z zachodu pełnej armii orków pozbył się za mnie Marienburg. Za tę uprzejmość odpłaciłem mu podbojem w następnych turach, czego ostatecznie trochę żałowałem. Dostałem wprawdzie marienburski port z solidnym przychodem, ale w zamian naraziłem się na ciągłe ataki Skaelingów - prowadzone niby słabymi armiami, ale wymagające stałego zaangażowania jednego z moich generałów, przynajmniej do momentu wybudowania murów w wysuniętym Gorsel, co zajęło niemało czasu, bo w międzyczasie mi je palili. A i potem plądrowanie było potężnie irytujące, zwłaszcza, że jeśli komputer nie chce (tu pochwała dla AI, jakkolwiek cheatującej z punktami ruchu) to go jedną armią nie złapiesz.
Następnie podbiłem Middenland, nakręcając się na świątynię Ulryka i wylevelowanych łowców czarownic. Oczywiście zanim ją wybudowałem, to gra zbliżała się ku końcowi. Walki z Chaosem i przyjaciółmi ogniskowały się głównie w Nordlandzie, potem skonfederowałem jeszcze Talabecland. Niestety w międzyczasie przydarzyły się dwie wojenki południowe, które jasno pokazały co powinno być priorytetem w rozbudowie każdej osady - mury. Najpierw postanowiło zaszaleć jedno z plemion krasnoludów, a następnie - w znacznie większej skali - przeciw mnie wystąpiła Tilea, która wyrosła na pierwszą potęgę południa. Wjechali kilkoma armiami po obu stronach jednego z łańcuchów górskich (Wissenland był już mój) i zanim się tam wróciłem i przywróciłem porządek... to wampiry były moimi sąsiadami na wschodzie (właśnie zrywającymi pakt o nieagresji i trzymającymi mocną armię na granicy), a z północy nadciągały coraz większe siły Chaosu. Ja się niestety nie wyrobiłem z modernizacją wojska i generalnie stwierdziłem, że nie tak miało być. Powtórka.
Podejście drugie. Przede wszystkim mury wszędzie gdzie się da. Zostawiłem bez nich jeden mały Fort Oberstyre w jakiejś zapadłej Sylvańskiej dziurze i oczywiście jeden z chaośniaków mi go spalił. Ale przy obmurowanym wszystkim pozostałym nie miałem tym razem żadnej wojny na południu (wyjąwszy jakieś śmiesznostki, w której wróg nie pojawia się w ogóle w polu widzenia i po kilku turach prosi o pokój). A to że wrogowie musieli prowadzić oblężenia wiele razy mnie uratowało, zdarzało się zresztą, że garnizony potrafiły się same obronić. Tym razem pomny doświadczeń zostawiłem Marienburg w spokoju, chociaż od czasu do czasu pomagałem mu w wykaszaniu północnych barbarzyńców. Stirland przegrał wojnę z Averlandem, dzięki czemu pierwszych wchłonąłem pokojowo, a drugich ogniem i mieczem. Niedługo później padł Wissenland, który wysłał armię na jakąś wojenkę z krasnoludami. Kolejny punkt do odhaczenia to wampiry, zamiecione nad wyraz sprawnie, również dlatego, że Manfred postanowił być gdzie indziej, a jak wrócił, to nie stanowił już problemu. Tura w której go pokonałem, była zarazem momentem przybycia pierwszej fali chaosu. Oczywiście pozostałe księstwa radziły sobie z nią mocno średnio, stąd szybko oprócz mnie z władztw imperialnych nic nie pozostało, względnie wchłonąłem jakieś resztki. Z Sylvanią do końca miałem problemy spaczeniowe (spadające, ale ciągle duże wampiryczne + chaotyczne), w pozostałych prowincjach też, ale ostatecznie około 10 rozstawionych agentów, a przede wszystkich łowcy czarownic podbudowani Świątyniami Sigmara (7 poziom starcza na początek, jeśli robimy ich tylko na skrytobójców i zmniejszanie spaczenia) i mordujący wrogich agentów dali radę. Tym razem zdążyłem zmodernizować wojsko, chociaż pojedyncze oddziały wylevelowanych szermierzy wciąż się zdarzały. Ostatniej fali Chaosu lekko się przeląkłem jak mi się pojawili pod Bechafen i wycofałem armie Gelta i Albrechta. Ściągnąłem Karla Franza i udało mi się tak wymanewrować, żeby nie walczyć ze straszną przewagą Chaosu, a z lekką dawałem radę. Istotnie pomogło mi wymordowanie przez moich pięciu łowców czarownic całej chaośniackiej kadry dowódczej w ciągu dwóch tur. Tutaj ten mechanizm podziałał na moją korzyść, ale generalnie uważam, że jest przegięty i nie powinno tak być. Potem kolonizacja północy, bitwy questowe (tylko Ghal Maraz zdążyłem machnąć wcześniej) i koniec :)
Jeśli chodzi o kierunki imperialnej ekspansji, widzę trzy główne (można je oczywiście spróbować robić naraz, ale to już większy hardcore):
- jak pisał kolega wyżej - podbój południa. Mnie nie pasował ze względu na klimat, bo jednak mamy się zajmować ziemiami imperialnymi. Poza tym z Bretonią trzymałem sztamę, przynajmniej do momentu gdy ktoś ich podbił (Lyonesse?)
- Marienburg i Middenland - z mojego podejścia pierwszego, jednak nie polecam
- drang nach osten - Stirland, Wissenland, Averland, Wampiry, a potem powolne parcie na północ
W drugiej grze świetnie ułożyła mi się południowa sytuacja geopolityczna. Krasnoludzcy sojusznicy wyrżnęli w pień orków i wyrośli na frakcję nr 1. Potem w jednym z zadań questowych nie było nawet żadnych zielonoskórych, żeby móc ich pokonać :P Przy okazji, czy ktoś zdobył wszystkie przedmioty dla Balthasara? Mnie się już odechciało w momencie jak musiałem przesunąć jakąś postać na samo południe mapy, czyli w połowie drugiego zadania. Później dalej mamy rabowanie grobowców? Warto?
Kto robi robotę?
- Karl Franz - po jednym punkcie w drugim i trzecim drzewku, a cała reszta w bojowość - premie do szarży, siły broni, ataku, punktów życia + wierzchowce. Ze zdolnościami (Awanturnik i tą ostatnią z drzewka) dającymi bonusy do szarży, właściwie każdy atak na Szponie Śmierci łamał oddział przeciwnika w parę sekund. Nie mówiąc o tym jak satysfakcjonując jest przewracanie olbrzyma ;)
- kawaleria - pierwszy raz pominąłem w ogóle jeźdźców Reiklandu na rzecz zbudowanie w Altdorfie kompleksu wojskowo-przemysłowego z myślą o Półgryfach. I nie zawiodłem się. Wygrywają właściwie z każdą kawalerią, łamią piechotę, dzięki szybkości (tego jeźdźcom Reiklandu bardzo brakuje) są w stanie doścignąć konnych strzelców. Nie mówiąc o wrażeniach wizualnych. W jednej z bitew questowych, gdzie miałem na tyle wymaksowane wojsko by nie musieć się przejmować wynikiem, wydałem rozkazy, po czym prawie całe starcie spędziłem na największym przybliżeniu Półgryfów miażdżących kolejne oddziały - cudo! :)
- strzelcy - o dziwo cała gra na kusznikach (trochę muszkietów dostałem w spadku po skonfederowanym Marienburgu) i radzili sobie świetnie. Ważne jest to, że w momencie sczepienia się wojsk kusznicy mają większe pole manewru, a muszkietnicy muszą się mozolnie ustawiać. Dla strzelającej kawalerii w żadnej ze strategii, w jakie grałem, nie nabrałem przekonania, tutaj też nie. Ale może jeszcze spróbuję
- piechota - gwardia elektorska z domieszką szermierzy oraz po dwa oddziały halabardników do zadań specjalnych. W sumie wielkiego wyboru póki co nie ma
- artyleria - późno zbudowałem kompleks artyleryjski w Nuln (zawsze były pilniejsze wydatki), stąd ledwo udało mi się dostarczyć kilka jednostek na pola ostatnich bitew z Chaosem. Później bawiłem się nią z bitwach questowych, ale tam miałem taką przewagę jakościową, że trudno mówić by przesądziła o wyniku starcia. Na pewno jest piekielnie efektowna, zwłaszcza jeśli mowa o piekielnych fajerwerkach. Wielkim działem nie miałem okazji uderzyć w nic dużego, o piekielniku trudno mi coś więcej powiedzieć. Generalnie jednak pod artylerię musi się "ułożyć" pole walki - tak się stało w bitwie o Runiczny Kieł bodaj, gdy mieliśmy piękne wzgórze, z której leciała burza ognia na Norsemenów. Ale bywały i sytuacje, w których po oddaniu paru salw nie było już co z artylerią zrobić z racji na ukształtowanie terenu - wyjąwszy moździerze co czyni je chyba najbardziej uniwersalną jednostką tego typu
- magia - świetnym wsparciem jest czarodziej z pierwszej bitwy Karla Franza, zwłaszcza jego sieć - przykra niespodzianka dla wrogiej kawalerii. Potem jeszcze Gelt z paroma fajnymi zaklęciami, ale myślę, że musiałbym zagrać nim jako LL żeby w pełni się w aspekt magiczny zaangażować, bo tak to jednak jest miły, ale dodatek. I szczerze mówiąc zdarzało mi się o magach zapominać w taktycznej gorączce. Może przy wampirach będzie priorytetem :)
- agenci - o łowcach czarownic już pisałem, żadnego kapłana ostatecznie nie wziąłem do armii, ale dzielnie wspomagali rozwój i zmniejszali spaczenie. Kapitana ostatecznie nie zrekrutowałem, jw. - bardziej pasowałby do Geltowej armii.
Wielkie dzięki za raport, bardzo mi się przyda, z racji tego, że zabieram się właśnie za kampanię Imperium po skończonej kampanii brodaczy. Pozdrawiam.
Wygląda na to że tym razem uda mi wygrać Imperium na bardzo trudnym.
Szybko zjednoczyłem startową prowincje i na około 90 okopałem się w niej. Wolne miasto zostało zniszczone przez krasnoludy. W ciągu tego czasu jakiekolwiek próby zwiększenia terytoriów kończyły się fiaskiem, a w najgorszych sytuacjach potrzebą wczytania ostatniego zapisu. Spowodowane to było głownie tym że nie miałem pieniędzy, ponieważ w całej prowincji postawiłem na obronność i wojskowość.
Dopiero koło 100 tury skutecznie przyłączyłem Carroburg. Wojna z chaosem trwała w sumie od 70 tury, ale po 110 doszło do największej eskalacji konfliktu. Właściwie w tamtym czasie odsyłałem głównych generałów chaosu 3-4 razy, zerując ich 3-4 pełne armie. Zazwyczaj rozbijali się na murach Altdorfu. W sumie i tak było lepiej niż kiedy grałem Karak Kadrin, bo wtedy wpadli w 7 pełnych armii... A tak z innej paki, to chaosu jako si nie dotyczy wyczerpanie armii kiedy poruszają się za blisko siebie?
Ostatecznie chaos został pokonany po 160 turze, na moich ziemiach Midennlandu, jakoś w czasie walk udało mi się odbudować drugą osadę tej prowincji, niestety jej stolica przejęło jedno z księstw Bretoni.
W zasadzie miałem podpisane większość umów dyplomatycznych z frakcjami ludzi i brodaczy, na koniec tylko Estalia się wyłamała.
Zaraz po rozbiciu chaosu szybko odbudowałem cały Talabecland i stolicę Stirlandu.
Nie zakopywałem wcale wojennego topora i uratowałem przed wampirami Wissenland (ostatnie z walczących hrabstw imperium, broniące się już tylko w Nulm).
Na razie są średnie sukcesy, bo rozbiłem 4 armie truposzy, zdobyłem Tempelhof i oblegam Drakenhof. Za to straciłem doświadczonego kapitana i lorda imperium, Banshi ich skasowała od tak. Liczę że zdążę zająć całą wschodnią Sylvanię zanim posypie się dyplomacja.
Najpotężniejszą nacją w grze jest Skeling (cały czas widzę jego 8-9 pełnych armii), drudzy są Vargowie (ci pałętają się głównie po terenach dawnego Kislevu i atakują wampiry i Karak Kadrin). Niestety nie jestem wstanie skłonić sojuszników do wyprawy przeciwko ziem północy, tak by ukrócić te ich wyprawy.
Jak sądzicie, lepiej zająć miasta wampirów czy zrównać je z ziemią? Jestem około 80 tury, chwilowo poradziłem sobie za Chaosem, zajmuję Hochland i tak dalej. Wampiry robią się zbyt śmiałe i trzeba je spacyfikować jednak nie chciałbym po tym utknąć na kilkanaście/kilkadziesiąt tur w ich miastach i wykorzystywać wszystkich rozwiniętych bohaterów na oczyszczanie ze spaczenia. Więc, bazując na waszym doświadczeniu, lepszym rozwiązaniem jest spalenie i ew. późniejsze zasiedlenie ruin czy może jednak warto się pomęczyć z tym ze względu na np. duże bogactwo rejonów?
Lepiej splądrować i zniszczyć, a ekspansję prowadzić na zachód i południe.