-
Mateo.
Popatrzył lakonicznie na trupy, ale niewiele sobie z tego robił... Czyżbym się już przyzwyczaił? wiedział, że niewielki procent z tych trupów to jego dzieło, i z drugiej strony powinien mieć jakieś wyrzuty sumienia. Po części stawał się pomału taki jak reszta buców... za grosz bez poczucia humoru i zrozumienia...
Rozglądał się po bokach widząc jak kawaleria spokojnie stoi i czeka na rozkaz... Wtedy tez postanowił, że w razie szarży nie będzie rwał konia do przodu... Zdawał sobie sprawę, że wygląda z nich najgorzej i najbardziej poobijany. Nikogo nie powinno nawet zdziwić, że wolniejszy jest od reszty.
-
Alejandro
Na jego twarzy widniał zadowolony, drapieżny grymas. Pamiętał o swoim postanowieniu i miał nadzieję, że go dotrzyma. Z niecierpliwością wyczekiwał na rozkaz, był w gotów w każdej chwili popędzić konia i zacząć rzeź, lecz próbował ujarzmić to uczucie.
-
Rodrigo de Suarez:
Również cierpliwie czekał na dalsze rozkazy. Nie zastanawiał się zbytnio na co to oni czekają... On było od walki, nie myślenia tutaj poza tym.
-
Ricardo
Już nieważne,pogadać tylko ale widzę że jakiś nieswój jesteś....- chciał chyba jeszcze coś dodać ale wypowiedź przerwał mu głos Waszego dowódcy....
Wszyscy
Zaiste piękny to widok,garstka piechurów spycha znacznie liczniejszego wroga którego szyki poczynają się coraz bardziej chwiać i cofać w stronę miasta. Widzicie że strzelcy których jest tak niewielu nie strzelają na oślep a oddają strzały mierzone w bogaciej zdobionych i wyposażonych wojowników,widocznie dostali podobne instrukcje co Wy....W końcu nadeszła kolej na jazdę -W imię Króla i Boga,na śmierć! - wykrzyczał wódz,zagrały trąbki i ruszyliście do szarży w szyku klinowym prowadzeni przez Cortesa wprost na szyki.....własnej piechoty....Czyżby nagle zwariował do reszty?
-
Ricardo
Wzruszył ramionami na rozkaz wodza, swoi, wrodzy, było mu to teraz bez znaczenia. Na śmierć! Krzyknął jeszcze po nim. Bo za Króla czy Boga on nie walczył, pragnął teraz z całego serca właśnie śmierci, by spotkać się ze swą ukochaną...
-
Inigo de Gastor
Znamienity manewr, pewno piechota zaraz się rozstąpi i my wpadniemy na dzikusów - pomyślał i wykrzyknął - Bóg tak chce! Niech prowadzi nasze ostrza!
-
Alejandro
To musi być cześć planu wodza. Uda się, muszę mu tylko zaufać. Leć Murcielago, leć.... Alejandro nie zmniejszał tempa, ufał Cortezowi, był skupiony i świat dla niego stał się taki powolny. Sangre y fuego!
-
Mateo
Jak zaplanował tak też i robił... Powoli rozpędzał konia coby zostać w tyle... Wywijał tą swoją szabelka ale bardziej od niechcenia... Bacznie patrzył czy gdzieś nie zobaczy jakiejś dzikuski co by mógł zaspokoić swoją ciekawość już.... Nawet jeśli kawaleria, szarżą zmiecie swoich on przynajmniej nie wyjdzie na bratobójcę...
-
Rodrigo de Suarez:
Hę? Co? Szarża na naszych? Chociaż pewnie zaraz się okaże, znając to pieprzone życie, że to część planu i piechota się rozstąpi... I tyle będzie - Rodrigo ruszył wraz z resztą kawalerii do ataku. Trochę go zaniepokoił ten rozkaz... Ale kto wie co się jeszcze stanie.
-
Wszyscy
Zgodnie z przewidywaniami niektórych z Was znów zagrano na trąbkach i jak by na umówiony znak piechota rozstąpiła się przepuszczając Wasz niewielki klin który z impetem wbił się w szeregi kompletnie zaskoczonego takim obrotem spraw wroga i dotarł niemal na koniec ich linii. Przed sobą widzicie kilkunastu dostojników strzeżonych przez nieco bardziej krzepkich i sprawiających wrażenie lepiej uzbrojonych wojowników....- Za mną,brać psich synów! - wykrzyczał Cortes nie zatrzymując się nawet na chwilę i dalej jadąc wprost na szeregi wroga....