Alejandro
Ha, niedługo akcja hehe. rzekł i przyspieszył.
Wersja do druku
Alejandro
Ha, niedługo akcja hehe. rzekł i przyspieszył.
Ricardo
Z powrotem przeszedł do kłusa z resztą oddziału, po nowym zarządzeniu kapitana.
Wszyscy
Po niewiele ponad godzinie jazdy dotarliście na miejsce wczorajszej potyczki,o dziwo jak dotąd nie napotkaliście żadnych wojowników na swej drodze zaś zgiełk bitewny staje się coraz głośniejszy....,czyżby to była zasadzka? A może faktycznie główne natarcie okazało się tak silne że wszyscy wojownicy zostali zebrani do jego odparcia? Jednak kapitan nie dał Wam czasu na gdybanie,ruszyliście tym razem szybciej,odbijając ze ścieżki w bok,dość szybko dotarliście do głównego źródła hałasu - Widzicie że niewielka acz zdyscyplinowana i uformowana w bojowy szyk grupa Waszych towarzyszy wspierana przez ostrzał z okrętów powoli spycha tłumy dzikusów z powrotem do miasta zaś artyleria wybija coraz większe dziury w umocnieniach o które dzicy opierają swoją obronę....,macie idealną sposobność by uderzyć na boki tej masy,ale czy tak niewielka grupa zdoła poczynić różnicę? Dowódca najwyraźniej nie podziela tych ewentualnych obiekcji bowiem wykrzyczał kręcąc w powietrzu młynka mieczem - Wyrównać szyk,szarża! Santiago!
Ricardo
Żądza mordu go nie opuściła, z niecierpliwością oczekiwał zwarcia się dwóch mas, szarżując na dziki lud w szyku z pozostałymi kawalerzystami. Wciąż zachowywał milczenie, nie wznosił żadnego okrzyku bojowego w odróżnieniu od kapitana i zapewne większości otaczających go wojowników.
Inigo de Gastor
Santa Maria! Ryknął na cały głos i wykonał rozkaz, zrównując się najpierw a potem ruszając do szarży. Energicznie tłukł boki Marii łydkami, czasem też pokłuwając ostrogami delikatnie oraz miecz kierując w stronę dzikusów.
Alejandro
Sangre y fuego! Wyrżnąć wszystkich! ryknął dziko. Ogarnęła go żądza krwi i czerwona mgła przyćmiła jego umysł. Był skupiony tylko na tym aby dać upust swojemu bólowi, dać ulgę mu miała krew jego wrogów. Na licu widniał przerażający, drapieżny uśmieszek. A i serce przyśpieszyło, a czas jakby spowolnił.
Rodrigo de Suarez:
Po zwycięstwo! - Rodrigo wykrzyczał, wykonał rozkaz i zaszarżował na swego wroga, kierując w niego swój miecz.
Mateo
Również zrównał się z innymi i ruszył z wyciągniętym mieczem na wroga.... Panie wybacz.... powiedział w myślach. Tym razem jednak nie miał skrupułów. Znał cenę jaką przyszło mu płacić. Nie wiedział wprawdzie że będzie ona tak wysoka, ale nic na to nie mógł poradzić.... Nie on ustalał reguły i jedyne co teraz mógł zrobić to walczyć... albo paść... choć tego ostatniego jak najbardziej chciał uniknąć.... Nie było w nim dzikości ani żadnej furii, prawdopodobnie też i z tego tytułu nie zabijał na oślep wszystkich dzikusów a tylko tych co bezpośrednio jemu zagrażali. ale nie wdawał się w żadne gonitwy za uciekającymi ani tym podobnym rzeczom....
Przez myśl mu przeszło jeszcze czy aby szarżując nie wpadną we własny ostrzał.... W zasadzie dowódca chyba zadziałał impulsywnie i jednym ciosem chciał przechylić szalę zwycięstwa na własną stronę..... Ale to się dopiero okaże...
Wszyscy
Wasze nadejście wywołało okrzyk radości w szeregach nacierającej piechoty,obawy Mateo co do ostrzału zostały szybko rozwiane bowiem przekierowano go w inne sektory pola bitwy. Wy zaś wbiliście się w szeregi Indian jak w masło a miecz każdego z kawalerzystów wielokrotnie unurzał się we krwi....ale nadspodziewanie wielki sukces może przerodzić się w klęskę bowiem nagle znaleźliście się daleko za główną linię frontu otoczeni przez wroga,który coraz bardziej zacieśnia okrążenie,jak by tego było mało potworzyły się niewielkie grupki i teraz nie tworzycie już zwartego oddziału i nie dość że wróg dosłownie zalewa Was masą to w oczach wojowników oprócz strachu z wczoraj widzicie zimną determinację....,dowódca nie wydaje się zbyt poruszony Waszą sytuacją.....
- Kurwa,co robimy?!Panie Kapitanie?! - odezwał się jakiś jeździec spanikowanym głosem
- Zamknij się durniu,a jak myślisz?! Wyrąbiemy sobie drogą z powrotem! - wykrzyczał tnąc na odlew jakiegoś indianina który zanadto się do niego zbliżył - Przegrupować się i za mną,komu życie miłe!
Techniczny
Inigo i Rodrigo wylądowali obok siebie,pozostała trójka także jest razem,od głównych sił w liczbie około 10 jeźdźców wraz z kapitanem każdą z grup oddzielają liczne masy indian.
Ricardo
Za mną, przedrzyjmy się do kapitana! Krzyknął do Matea i Alejandra, wycinając drogę przez indiańskich wojowników.
Inigo de Gastor
Ciął dzikusów niczym diabeł wcielony, a jego ostrze wszędzie znajdowało swój cel. Już cały brzeszczot był zaczerwieniony od krwi, tak jak rękawica oraz tarcza, czy nawet ostrogi, które pomagały w zadawaniu kopniaków z siodła. Na wszelakie sposoby odsyłało się masy dzikich do piachu, tnąc, rąbiąc czy waląc. Przebijamy się! Ryknął i zaintonował pieśń "Te Deum", ponurym głosem, ruszając jednocześnie do następnego ataku.
Mateo
Jak zapewne każdy z nich docierało do niego, że właśnie zaczynali znajdować się w czarnej dzikiej dupie... Jest ich zbyt wielu... Oni chyba szybko się uczą... wczoraj byli spanikowani a dziś są żądni krwi... Nadal za słabi na nasze miecze i konie, ale to ich ilość nas zaraz przygniecie... Za bardzo się wbiliśmy...
Tak jak Ricardo mieczem wycinał sobie drogę w kierunku kapitana... Tym razem jednak bił bez opamiętania... Taki rodzaj pozytywnej paniki w niego wstąpił... Adrenalina działała jak najsilniejszy narkotyk. Wpadł w amok i nie patrzył już na jakiekolwiek wyrzuty sumienia....
Rodrigo de Suarez:
Zabijał i ciął swych wrogów bezlitośnie, jednego po drugim. Zobaczywszy, że jednak sytuacja robi się gówniana i dzikusy powoli wygrywają na rozkaz kapitana ruszył wraz z Inigo przebić się przez nich - Kurwa, a tak ładnie było... No ale chrzanić, trza się przegrupować i wrócimy do gry.
Alejandro
Rzeź dzikusów sprawiała mu niemałą radość i na jego twarzy widniał przez cały ten czas drapieżny uśmieszek. haha śmierć dzikusom, śmierć poganom. Sangre y fuego! krzyknął wykonując rozkaz kapitana.
Wszyscy
Piechota widząc szarżę jazdy wzmożyła wysiłki i jest coraz bliżej Was jednak wciąż zbyt daleko by udzielić realnej pomocy w wyswobodzeniu się z kotła w który sami wjechaliście....
Alejandro,Ricardo
Powoli przedzieracie się do głównego zgrupowania jazdy które utworzyło pierścień do którego mało który indianin ma odwagę podejść....niestety widzicie że Waszego towarzysza Mateo złapało kilku dzikich i próbuje ściągnąć go z siodła,już niewiele im do tego brakuje....
Mateo
Jechałeś w ślad za swoimi towarzyszami niestety nagle poczułeś jak pochwyciło Cię kilka par rąk i usiłuje desperacko zwalić Cię na ziemię....,znakomite pancerze w znacznym stopniu chronią przed ciosami wroga ale nie przed pojmaniem a kto wie jakie barbarzyńskie zwyczaje wyznają dzikusy....
Inigo i Rodrigo
Jako znakomitym szermierzom szło Wam świetnie przynajmniej aż do momentu kiedy Inigo oberwał serią pocisków prosto w hełm i zbroję,nie wyrządziło mu to zbytniej szkody ale porządnie oszołomiło i lekko zachwiało w siodle,słowa obcej pieśni najwyraźniej nie spodobały się miejscowym którzy teraz podjudzani nienawistnymi okrzykami przez kilku wyróżniających się spośród masy szykowniej odzianych dostojników z większą werwą ruszyli prosto na niego....jak by tego było mało koń Rodrigo stanął dęba lekko spanikowany zaistniałą sytuacją jednak jego trening a także wyszkolenie jeźdźca umożliwiły doprowadzenie go do porządku,pytanie na jak długo?
Techniczny
Wszyscy po lekkiej ranie
Mateo
Starał się z całej siły utrzymać w siodle.... nie czół na sobie jednak rąk a całą masę przytłaczającej plątaniny duszności... coś go ściskało i ciągnęło w dół... Nie wiedział już czy jego ciosy mieczem w cokolwiek trafiają... Najmocniej jak tylko mógł starał się przedzierać... gdziekolwiek i po czymkolwiek... Zdawał sobie sprawę z tego, że jak długo utrzyma się w siodle tak długo będzie żył... Upadek oznacza śmierć...Wdeptany w piach i zapomniany.... Panika wręcz go ogarniała.... Z jego ust wydobywały się tylko okrzyki przerażenia przemieszane ze złością i zawziętością.... Każdy fizyczny wysiłek jaki robił, miał swoje odbicie w krzyku.
Jego koń też jakby zjednoczył sie ze strachem jeźdźca. Gryzł i kopał jednocześnie prąc na przód... Zupełnie tak jakby widział jedyną szansę na przeżycie w ucieczce....
Alejandro
Oo nasz amigo ma problem. Dać tak się zrobić no nie bardzo ech, ale ech ratując go zabiję kilka dzikusów no to łączenie koleżeńskiego obowiązku i przyjemność ahahah! roześmiał się głośno i ruszył z diabelskim uśmiechem na twarzy ratować Matea.
Inigo de Gastor
Są jak cholerne owady, zabijesz jednego to dziesięciu kolejnych przylezie. Rodrigo, za mną! Krzyknął i spiął klacz ostrogami, pędząc wprost na szarżujących na niego wojowników. Przed samym zderzeniem zapiera się mocno w strzemionach i wyskakuje wraz z Marią nad głowy dzikusów, chcąc żeby oberwali kopytami i przy okazji oszołomili się, zapewne nie widząc wcześniej takiego pokazu...
Ricardo
Hasta la muerte!* Wydarł się i skierował konia razem z Alejandrem, by ratować Matea, nie przestając ciąć Indian po drodze.
Techniczny
*Na śmierć/do śmierci
Rodrigo de Suarez:
Rusza od razu, zaraz obok Inigo i również wyskakuje nad głowy dzikusów. Gdy tylko wylądują tnie wrogów, którzy spróbują go ściągnąć z konia, czy też go poranić - To może ja zacznę śpiewać jakieś hymny kościoła, tak żeby powkurzać dzikusów hehe? Nie no, samobójcą nie jestem aż takim. Obym tylko przy tym wyskoku się nie zabił
Rodrigo,Inigo
Obu z Was udał się skok choć Rodrigo nieco zachwiał się w siodle przez to że jego rumak był już lekko wyprowadzony z równowagi....,jednak dzięki temu manewrowi dołączyliście do reszty ale jesteście już mocno zmęczeni,dużo bardziej niż jeźdźcy stojący w okręgu i czekający na maruderów....
Mateo,Alejandro,Ricardo
Odsiecz przybyła w ostatniej chwili,ktoś już wykręcił Mateo rękę tak że ten musiał upuścić miecz a tarcza została mu po prostu wyrwana,jednak nagle między indian z dwóch stron wpadli Alejandro z Ricardo siekąc i kłując i nieco odpychając dzikusów do tyłu,którzy od tego naporu aż puścili Mateo przez co ten straciwszy podporę runął na ziemię....
Inigo de Gastor
Wydał z siebie potężny okrzyk unosząc miecz w górę, gdy dołączył do reszty kawalerii bezpiecznie. Wjechał pomiędzy nich, ustawiając się ramię w ramię z resztą.
Ricardo
Nie daj im do niego dojść, musi się pozbierać! Krzyknął do Alejandra odpychając Indian od Matea i ustawiając się tak, żeby tułów Alfonsa osłaniał go od dzikusów.
Mateo
Starał sobie przypomnieć najpiękniejsze chwile swego przepięknego życia... Uciec myślami od nieuniknionego..... Wizja, którą przywołał a raczej to co sobie przypomniał to była upojna noc z jedną ze szlachcianek, żoną pewnego bogacza, którego poratował gdy jego koń okulał na przejażdżce... Biedak zsiadł z konia gdy ten się zląkł nagle i pognał w siną dal... Mateo w tym czasie jechał niedaleko gdy zobaczył konia który najwidoczniej poniósł... Nie było na nim nikogo ale był osiodłany.... Domyślił się, że ktoś ma kłopoty i podjechał w przeciwnym kierunku pędzącego na łeb na szyję konia... Nie mylił się... Bogacz szedł pieszo...
Pomóc panie jakoś mogę? zapytał szlachcica.... Jeśli panie nie jest to dla Ciebie kłopotem to proszę byś zawiózł mnie do zamku... Mateo, miał dobre serce więc nie wahał się ani sekundy. To mój obowiązek Panie pomóc komuś w potrzebie... Powiedział wyciągając rękę by pomóc szlachcicowi wsiąść na konia...
Gdy byli na miejscu chciał się pożegnać i ruszyć w swoją stronę....Jednak Szlachcic Krzyknął na służbę.... Natychmiast przygotować pokój gościnny dla Jaśnie Pana. -Ależ Panie,,, proszę mnie nie tytułować. Ja,, dziękuję... Nie kłopoczcie się, nic takiego nie zrobiłem... Speszony chciał już ruszać w drogę. -Młodzieńcze, nawet o tym nie myśl... Pomoc mi okazałeś i troskę.... to Sprawa honoru by ugościć Cię.... Mario... żono podejdź.....Niech Ci przedstawię..... ?
Mateo ujrzał Anioła... Blask i uroda Tej młodej kobiety był nieporównywalny do niczego... Prawie zemdlał z wrażenia i tylko dzięki temu, że od tej chwili chciał tylko jednego.... Zasmakować jej ciała, spowodowała że nie mógł się zbłaźnić.... Osz kuźwa,,,, piłbym wodę przez słomkę po Twojej kąpieli... Pomyślał....
Zsiadł dostojnie z konia... Podszedł do Mariii ucałował jej dłoń dystyngowanie... Mateo de Maraz...
Nie mogę odmówić tak zacnej rodzinie dodał...
Ricardo
Widząc, że Mateo utonął w marzeniach i nic do niego nie dociera, wydarł się głosńo. Wstawaj pendejo! Nie czas na wspominki!
Alejandro
Murwa! Wstawaj compadre! Długo tu nie wytrzymamy ryknął osłaniając Matea. Chędożone dzikusy zdychajcie hahahah! Tak! Wrzeszczcie! Wyrżnę was wszystkich hahahahh!
Rodrigo de Suarez:
O kurwa... Ledwo, ale się udało. Jeszcze tylko wytrzymać do końca... - Rodrigo wjechał między szeregi kawalerii, ustawiając się w szyku.
Alejandro,Mateo,Ricardo
Z tego wszystkiego nikt nie przypilnował konia Mateo który nagle czymś spłoszony pobiegł w siną dal....,o dziwo szeregi indian rozstąpiły się przed koniem bez jeźdźca....
Mateo
otrzeźwiły go krzyki kompanów.. otwarł oczy... Koń,, kuźwa... łapać mojego konia wydarł się...
Alejandro
Murwa chędoże to! Wskakuj na grzbiet konia Ricardo! Już! Przebijamy się do reszty! Szybko!
Ricardo
Po bitwie go poszukamy, ładuj się! krzyknął do Matea, wystawiając rękę w jego kierunku.
Mateo
wskakuje na konia Ricarda...
Techniczny
Wiem jak to brzmi...;D
i przy okazji łapie pozbierał swoją broń i tarcze, jeśli jej dzikusy nie zabrały....
Wszyscy
Nareszcie udało się Wam wszystkim przegrupować choć niektórzy są bardziej poturbowani od Was to żadnego jeźdźca nie ubyło....
- Wszyscy są? Nareszcie! Za mną a potem ponawiamy szarżę! - Wasz kapitan chyba jest niezmordowany choć na te słowa rozległ się szmer niezadowolenia,najwyraźniej nie wszystkim się to podoba....
Techniczny
Miecz Mateo leżał na ziemi jednak tarcza gdzieś zniknęła,wszyscy dostaliście po drugiej lekkiej ranie
Mateo
Jak szarża?... Bez kona zostałem bo w kocioł wpadliśmy....
Zaskoczył z konia... Dziękuję przyjacielu, nie możemy twego obciążać...powiedział do Rysia
Ricardo
Sam chcesz w tym kotle zostać? Pieszo na dodatek? Wsiadaj, Alfonso wytrzyma, to silny wierzchowiec. odparł Mateuszowi.
Mateo
Osz kuźwa, fakt..... Pieprzone dzikusy..... Mateo wkurzony aż kipiał.... Teraz nie miał wątpliwości.... Dzikusy to zło które trza wyplenić... Jak szarańcza.... to ruszajmy,,,, Zabić ich,, zabić jak najwięcej... krzyknął...
Wdrapał się na konia kompana.... Boki ci osłaniać będę i tyły....
Ricardo
Widzę że humor powrócił? Nie obrzygasz mi pleców? Spytał żartobliwie kompana, aczkolwiek poważnym tonem.
Mateo
Nie bój nic... Teraz mnie wkurzyli nie na żarty.... Właśnie jesteś świadkiem narodzin nowego Mateo....
Ricardo
Czyli mam zostać ojcem chrzestnym tego nowego Mateo? Hehe. Dobra, prowadź kapitanie! Szarżujmy! Krzyknął do przywódcy.
Mateo
Kim kuźwa? spojrzał jakoś dziwnie na niego... dobrze że był z tył i Ricardo nie widział jego wyrazu twarzy...