-
Rodrigo
Praca była żmudna i nużąca,po około kwadransie wrócił kwatermistrz,akurat kiedy się uwinęliście.... - No i świetnie! To teraz tylko jeszcze przenieście mi te ciała i zróbcie im jakieś krzyże co by wiadome było że Chrześcijanie tu spoczywają....
- Tak jest! - rzucił ten sam żołnierz który dziwił się Waszym narzekaniom na "chujmistrza",pozostali spojrzeli po sobie ale powoli ruszyli z powrotem w stronę obozu choć ich miny nie pałały entuzjazmem a raczej skrajną irytacją....
-
Ricardo
Najchętniej bym się uchlał jak nigdy, ale chyba masz rację... To jeszcze jednego. Wziął wbrew temu co powiedział kolejne trzy łyki, otarł usta rękawem i oddał butelczynę Enrique.
-
Rodrigo de Suarez:
Doskonale ich rozumiał, oprócz tego pojeba co widział w kwatermistrzu nie wiadomo kogo. Zabrał się za przenoszenie ciał z resztą chłopaków. Starał się nie dotykać ran, zakrwawionych miejsc czy bezpośrednio skóry dopóki naprawdę nie musi. Przezorny zawsze ubezpieczony... Potem robi "jakieś krzyże", byleby przypominało to i nie rozlatywało się za bardzo.
-
Alejandro
To dziwne, nie jestem zły ani poirytowany mimo zmęczenia. A czuję...coś jak radość....z pomagania innym? Tu spojrzał w górę i dostrzegł piękny księżyc świecący pośród chmur, jego widok go zachwycił, ale i jednocześnie wprawił w zadumę. Światło odbijało się w jego oczach i przez moment nie mógł skierować wzroku na nic innego. Luna, piękniejsza od słońca, ona nie oślepia, nie zwodzi, jest doskonała. Niedostępna doskonałość, do której każdy dąży, czuję pustkę w duszy, chciałbym po nią sięgnąć, ale nie ważne jak próbuję jest ona nieosiągalna. Jednak może...coś jest w stanie zapełnić tą wyrwę? Nie wiem, nogi mają dość. Spać, tak, oby sny były dobre. Sangre y fuego, tak brzmi okrzyk bojowy mego rodu, heh ogień i krew, jak to do nas pasuje, ale do nas? Jestem ostatni, sam. Jeśli umrę bez potomka, ród wygaśnie. Wzloty i upadki, a czym ja jestem? Ach nieważne, dość. Chwilę potem oderwał wzrok od księżyca i niepewny przyszłości udał się spać.
-
Rodrigo
Murwa....,ktoś ma gwoździe albo inny pomysł jak te krzyże zrobić? Oczywiście niczego nam nie dał.....
Ricardo
Dobra,dobra już starczy i tak już wyglądasz na wstawionego....- i faktycznie zaczynasz czuć że alkohol uderza Ci do głowy coraz mocniej....
Alejandro
Udałeś się na spoczynek i dość szybko pogrążyłeś w śnie po wyczerpującym dniu.
-
Ricardo
No starczy, starczy, przecież mówię, to był ostatni... Dobra, to idę chyba zająć sobie jakiś namiot i się położę, mam dość wrażeń na dziś. Dobranoc. Pożegnał się i udał się na spoczynek.
-
Rodrigo de Suarez:
Cholera... Związać to wtedy czymś to trzeba. Ma ktoś jakieś sznury? Albo i nawet szmaty? Nie wiem... popróbować z jakimiś pnączami czy giętkimi gałązkami - rozgląda się za jakimiś pnączami, albo owymi giętkimi i wytrzymałymi gałązkami. Ew. za jakimś sznurem czy od biedy szmatą...
Techniczny:
Uważa na te pnącza i drzewa :P coby coś mu na ryj nie spadło albo żeby wężem nie zaczął. A jak coś dziwnie wygląda to sprawdza kijem czy to na pewno pnącze czy wunsz xD
-
Mateo
Stał na polu wysokiej trawy, która kołysała się wraz z powiewami delikatnego wiatru... Z oddali widział piękną klacz... Taka łaciata ale to właśnie te łatki dodawały jej uroku... Na klaczy siedziała jeszcze piękniejsza dziewczyna... Gdy zbliżyła się do niego dostrzegł nagle że jest zupełnie naga..... Jej ciało było piękne jak bursztyn w złotym piasku obmywany spokojnymi falami... Piersi kołysały się rytmicznie gdy jej pupa podskakiwała przy każdym kroku konia....
Mati zapatrzyła się w te piersi
Dziewczyna podjechała do niego i zapytała... Myślisz że nie widzę na co patrzysz?
Odparł trochę speszony... Tak... Nie idzie od nich oderwać wzroku, Ale wcześniej też zobaczyłem twe oczy,,, są koloru .. hmmm.... podniósł wzrok ku jej twarzy... Naprawdę z wielkim trudem..... Tak to jaki kolor mają? zapytała..... Osz kurwa,,,, to je otwórz.....
-
Inigo de Gastor
Tak panie, żegnaj zatem... Ukłonił się raz jeszcze i wyszedł z namiotu, wracając do siebie. Po zdjęciu rynsztunku, położył się wygodnie w swym posłaniu i zasnął zmęczony po kilku chwilach...
Usłyszał wrzawę wokół siebie. Szczęk oręża, jęk rannych, przeraźliwy, pełen wyczuwalnego bólu, stukot końskich kopyt, wystrzały rusznic i dział. Gdy otworzył oczy, ujrzał złote miasto... Był w jego środku, otaczały go szczerozłote budynki i piramidy, lśniące w słońcu, niemal go oślepiając. Wszędzie wokół trwała bitwa, ulice częściowo zasnute były prochowym dymem, a po złotych murach ciekła krew, w niektórych miejscach wąskimi stróżkami, a w innych niczym wielkie wodospady... Hiszpanie nacierali bez ustanku, mając czerwone już ostrza swych mieczy, każdy kładł trupem niezliczone hordy dzikusów. A kiedy wystrzały armatnie rozbijały złote mury, rzucali się natychmiast napełniając swe ogromne sakwy. Inigo też nie pozostawał bierny, wykrzykiwał imię swej żony tnąc kolejnych to tubylców. Nagle zatrzymał się na Marii, przed ogromną, szczerozłotą piramidą, do której szczytu prowadziły wielkie schody. Spiął klacz ostrogami aż do krwi, uniósł splamiony pałasz w górę i ruszył po schodach, które dzielna Maria pokonywała niewielkimi podskokami. Dotarli na sam szczyt, jeździec ciął po drodze próbujących zagrodzić mu drogę dzikusów. Spojrzał na całe, ogromne, złote miasto z wielkiej wysokości, a skarby które znajdowały się na szczycie budowli znalazły się teraz tuż pod kopytami klaczy, dotykając niemal jej brzucha. Konkwistador zsiadł z niej, nogi zatonęły mu w klejnotach, diamentach, bursztynach... Wziął w swe dłonie tyle, ile mu się zmieściło i uniósł w górę wrzeszcząc na cały głos - to twoje Seleno! To będzie twoje, gdy znów zawitam do Hiszpanii!
-
Rodrigo,Ricardo
Udaliście się na spoczynek i szybko zapadliście w sen,zwłaszcza Rodrigo zmorzony ciężką pracą fizyczną.
-
Ricardo
Wszędzie wokół niego było biało. Nie był to jednak śnieg, tylko jakby jednolita, kamienna posadzka. Wyróżniała się na tym tle jedynie ogromna, drewniana, pozłacana, dwuskrzydłowa brama, wznosząca się kawałek dalej. Pod nią siedziała skulona jakaś drobna dziewczyna. Głowę miała schowaną za rękami, złożonymi na kolanach. Już z tej odległości było słychać wyraźny, gorzki szloch. Ricardo wiedział, kto tak szlocha. Podbiegł zaraz i uklęknął przed swą ukochaną, tuląc się do niej. Na szyi miała wyraźnie odznaczony pręg, był tak mocno odciśnięty, że dało się poznać i policzyć wszystkie sploty sznura. Pomimo tego, Graciela nie była blada, miała naturalny kolor skóry, a na jej policzkach odznaczały się rumieńce, od płaczu, miała także rozpalone czoło. Odwzajemniła jego uścisk, potrzebując teraz jego bliskości.
-Nie chcą mnie wpuścić... - odezwała się cicho, patrząc mu w oczy. - Powiedzieli, że nie zasłużyłam, aby tu wejść...
Ricardo poczuł łzy napływające mu do oczu. Wiedział, że nie może nic zrobić wobec boskiego nakazu. Mimo tego wstał i zabił mocno we wrota. Po chwili otworzyła się zasuwa, ukazując bystre ślepia jakiegoś człowieka.
-Mówiłem już, nie możemy jej wpuścić, przykro mi, Ricardo. - rzekł mężczyzna zza drzwi, głosem spokojnym i wyrozumiałym.
-Dlaczego?! Przecież żyła zgodnie z przykazaniami, w żaden sposób nie wadziła Bogu, dlaczego jej nie wpuścicie?! - wykrzyczał konkwistador.
-Nie ma odwołania, nic nie da się zrobić, samobójcy nie mają wstępu, wybacz.
Zasuwa na powrót się zamknęła. Ricardo walił w odrzwia jeszcze przez długi czas, lecz bez odzewu. Graciela w końcu rozpłynęła się w powietrzu jak para wodna, zabrali ją...
-
Alejandro
Sen dość szybko całkowicie pochłonął Alejandra. Było mu dobrze, chciał wypocząć. Czuł jakby leciał, wznosił się w górę ponad przestworzami, jak sam Stwórca spoglądał na ziemię z niebios, nagle znalazł się w nieznanym mu miejscu. Był na łące a nad nim rozpościerały się gwiazdy, wszystko oświetlone było białym światłem księżyca, który dumnie wisiał w nieboskłonie. Żadna chmura nie zakłócała tej harmonii. W okół konkwistadora rosły różne kwiaty, lecz najwięcej było róż. Na środku tego wszystkiego była jedna, lecz ona nie zakwitła. Blask zdawał się padać na nią. Nagle gwiazdy zawirowały i wydawało się jakby spadały na ziemię. Alejandro nie bał się, tylko obserwował to wszystko. Nawet gdy padały obok niego. Po każdej zostawała lekka poświata unosząca się nad gruntem ,a po chwili zaczęły się z nich formować postacie. Każde noszące godło Sangrerosów, był tam dziad Alejandra i wiele jego pradziadów. Brakowało tylko ojca lecz ktoś położył rękę na ramieniu Alejandra. Synu rzekł głos za nim i momentalnie konkwistador odwrócił się i ujrzał swego rodzica. Tato?!... Wyraz jego twarzy był łagodny i spokojny, ale poważny. Pamiętam o przysiędze, lecz nie martw się. Zrobiłeś pierwszy krok aby ją wypełnić. Każdy kwiat symbolizuje jednego członka naszego rodu. Jak widzisz jest ich wiele, było nas niegdyś więcej. Lecz los po pewnym czasie przestał być łaskawy. Nie mówiłem ci o jednej rzeczy o naszej rodzinie. Wielu było wielkimi ludźmi jednak na niektórych ciąży skaza. Sangrerosa może być albo wielkim człowiekiem albo potworem w ludzkim ciele. odrzekł Amparo Tato..wstyd mi/ Ja, ja się zmienię. krzyknął Alejandro Synu, ja to wiem. Z natury jesteś dobry, moja śmierć to ona cię takim uczyniła, przepraszam, że nie mogłem być z tobą. Bronić ciebie i twojej matki. Widziałem co przeszedłeś i gorzko płakałem za twoim losem. Nie jesteś potworem, a teraz spójrz dookoła na niektóre kwiaty. Alejandro w tym momencie rozejrzał się i zauważył, że niektóre róże były czarne jakby trawiła je choroba, a potem szybko zerknął na tą oświetloną i zobaczył, że jest w połowie czerwona, a w połowie czarna. Widzisz? Nie bój się. Jestem z tobą. Możesz to zatrzymać. Rozkwitnąć, stać się lepszym, przynieść nam z powrotem chwałę, oczyścić imię. Teraz wszystkie twarzy zwróciły się w stronę Alejandra i wypowiedziały jednym głosem Sangrerosa zawsze dotrzymuje obietnic. Wszystko zaczęło ciemnieć jak chmury zakrywały księżyc, a postacie znikały. Ojciec konkwistadora powoli nikł Pamiętaj synu, zawsze będę cie kochał rzekł po czym zniknął.
-
Wszyscy
Nagle ciszę nocną rozdarły dzikie okrzyki,huk wystrzałów i wrzaski rannych i umierających,słyszycie że w obozie panuje duży chaos,co chwila padają jakieś komendy a żołnierze biegają w te i we wte....
Mateo
Głowa dalej potwornie Cię boli,chyba lekarstwa i kuracja jeszcze nie zaczęły działać....
Ricardo
Wciąż jesteś pijany choć odgłosy walki nieco otrzeźwiły Twój umysł....
Rodrigo,Alejandro,Inigo
Bez trudu zerwaliście się z posłań,jesteście gotowi do walki....
Techniczny
Świetne te sny,naprawdę doceniam :)
-
Inigo de Gastor
Dosiadł klaczy i wyszarpnął pałasz z pochwy rozglądając się, gdzie jest reszta konnych. Rodrigo, Alejandro, Mateo, Ricardo! Do mnie! Musimy dołączyć do reszty jazdy! Wykrzyczał unosząc brzeszczot i machając nim nieco, by zwrócić na siebie ich uwagę.
-
Mateo
Obudził się nagle od hałasu i uniósł na posłaniu... Nagle poczuł przeraźliwy ból głowy, za którą się też chwycił jedna ręką...
Ale miałem piękny sen.... Śniła mi się Indianka jak na koniu stała... Uniósł pościel (albo to coś czym był przykryty) widząc wzgórek w okolicach krocza...
Kuźwa... Indianki już nie ma a koń nadal stoi.... chędożony żywot...
Ciszej tam kurwa, ja tu umieram.... wydarł się.. ale powoli wstawał choć łeb mu pękał w kawałki....
-
Ricardo
Usiadł na posłaniu i złapał się za czoło, kręcąc przy tym głową. Pieprzony klecha mi naopowiadał i są efekty... Jak go złapie to nie ręczę za siebie, najwyżej mnie ukatrupią. - wymamrotał do siebie pod nosem. Wstał opieszale, uzbroił się i wyszedł na zewnątrz.
-
Rodrigo de Suarez:
Kurwa! Co się tam odpierdala? Dzikusy pewno obóz odnalazły, albo zasadzkę naszykowały... Kurwy. Nawet pospać nie dadzą biednemu człowiekowi - rzucił do siebie niezbyt głosno, ostatnie zdanie wymawiając ironicznie, szybko odział się w swój ekwipunek, po czym dosiadł swego wierzchowca. Po usłyszeniu Iniga ruszył w jego kierunku, jednocześnie po drodze uważając i przyglądając się okolicy.
-
Alejandro
Kurwie syny bez honoru! Spocząć nie dadzą! Zabić wszystkich po co więźniowie! Rozzłoszczony krzyknął i po uzbrojeniu pędem dosiadł konia No, leć Murcielago. Idealny jak zawsze! rzekł do konia jadąc do Inigo.
-
Mateo
Wstałeś powoli,choć ból głowy mocno daje Ci się we znaki od tych hałasów i zamieszania....,nagle do namiotu wparowało kilku dzikich,jesteś jedynym który może ustać na nogach i walczyć a dyżurny cyrulik blady jak ściana począł się cofać uprzednio upuszczając misę z wodą....
Inigo,Rodrigo,Alejandro
Widzicie Ricardo,który chwiejnym krokiem wyszedł z namiotu,po Mateo ani śladu....
-
Inigo de Gastor
Na koń zachlany łachmyto! Otrzeźwij się trochę! Wrzasnął rozgniewany w stronę Ricardo, widząc jak się chwieje.
-
Ricardo
Popatrzył krzywo na Inigo. A Ty moim przełożonym jesteś? Masz jakiś problem?
-
Inigo de Gastor
Stul dziób i na koń rzekłem! Nie widzisz że nas zaatakowali!?
-
Rodrigo de Suarez:
O kur...! Może tą siwą szmatę zapierdolą! Właśnie! Oby nie przeżył, oby nie! A może sam go bede mógł dobić czy coś? Jeszcze lepiej! Buhahahaha... Ale nie, pewnie chuj przeżyje jakimś cudem, na złość... - Rodrigo nagle dostał olśnienia i rozmarzył się na chwilę, chociaż to zaraz opamiętał się. Nie ma teraz czasu na rozmyślanie - Oh, nie kłóćcie się teraz kurwa w środku walki. Sadzaj dupę na koniu Ricardo i jedziemy. Po Mateo musimy jeszcze pojechać bo został u medyka, o ile już dzicy go nier dorwali. A zresztą... Zrobisz coś chcesz, jedziesz za mną Inigo?
-
Ricardo
Nie da się nie zauważyć. Ale co się dzierasz od razu i od łachmytów wyzywasz? Co to moja wina że nas napadli? Odkrzyknął Inigowi. Głupiec myśli że jest jakiś ważny, czy co? Dosiadł w końcu z trudem Alfonsa.
-
Mateo
O kurwa,,,, Wyrwało mu się... Stał ze sterczącym interesem... Chwycił jakiś taboret czy coś co mogło posłużyć jako broń, ale zrozumiał swoją beznadziejną sytuację...
Może oni traktują chorych jakoś inaczej? udawać idiotę? kuźwa co robić? Przeszło mu przez myśl,,, odrzucił taboret i uśmiechnął się głupawo do Indianina... Ty nie chcieć mnie zabić... ty mnie lubić.... O ja fajny gość...... zaczął skakać na jednej nodze nie bacząc na to ze mu fujara tez rytmicznie podskakuje... Co ja kurwa robię..? Usiadł zrezygnowany na posłaniu i uśmiechnął się...
To chyba już po mnie.... Nie będzie już nagiej Indianki na pstrym koniu.... Masz głupcze Nowy Ląd....
Techniczny
Nie pozostaje mu już nic innego jak zadziałać urokiem na dzikich... Może uda się w nich wzbudzić litość albo coś w rodzaju sympatii. A może Oni traktują umysłowo chorych jak coś co by mogło na nich przeleźć gdyby ubili takich?
-
Mateo
Złap za miecz idioto skończony! - wycharczał któryś z rannych,indianie po chwili konsternacji wywołanej Twoimi wyczynami rzucili się na Ciebie z okrzykiem na ustach,dzieli ich od Ciebie ledwie parę metrów
Pozostali
Widzicie jak obok przebiega jakiś niewielki oddział,Alejandro i Rodrigo domyślają się że kierują się w stronę szpitala.....
Techniczny
Urok nie podziałał,dzicy są zbyt wściekli a i pląsy z naprężoną męskością nie były zbyt przekonujące....
-
Mateo
Tego mu trza było... By nim ktoś wstrząsnął... Był faktycznie idiotą... Urodził się już chyba takim a potem jeszcze mocno szkolił w tym kierunku.. I widać w dodatku, że był pojętnym uczniem... Nagle z rezygnacji i beznadziejności wzbudziła się w nim chęć mordu, ale przede wszystkim przeżycia... Chwycił swój miecz i wbił go prosto w pierś nadbiegającego dzikusa. Korzystając z tego, że siedzi uniósł tez nogę w trakcie zadawania ciosu by nią odepchnąć zwłoki. Przy odrobinie szczęścia może uda się jednym ciosem przebić dwóch na raz.... Dzicy nie mięli zbroi a ich ciało było jak ciasto.... Wcześniej już zwrócił uwagę na to z jaką łatwością zadawał ciosy.
Natychmiast tez wstaje i jak się uda to podnosi jakąś broń po zabitym i rzuca ja w stronę tego kogoś co Swym okrzykiem wydobył w nim taka odwagę i zajadłość....
''Złap za miecz idioto skończony'''' zabrzmiało jak jakaś pieśń rycerska podnosząca morale na najwyższe piedestały.....
Najważniejsze że w Mateo obudziła się determinacja i chęć do walki.....
-
Inigo de Gastor
Nawet jak dorwali, to nic mu nie grozi. Wygrzmocił pewno ich wszystkich równo, prowadź! Odparł Rodrigo.
-
Alejandro
Kurwiesyny chcą rannych co sami bronić się nie mogą dobić?! Zabijmy wszystkich! A potem za każdego zabitego zrównajmy ich przeklętą osadę z ziemią! Prowadź czasu nie ma! Musimy ich wyprzedzić!.
-
Mateo
Udało Ci się pokonać dwóch pierwszych przeciwników jednak trzeci zdołał wykorzystać Twoje osłabienie i obalił Cię trzonkiem włóczni na ziemię przydeptując dłoń w której trzymałeś miecz i unosząc swą broń do ciosu,chyba zostały Ci ostatnie chwile życia....
Pozostali
Prowadzeni przez Rodrigo po niedługim czasie dotarliście pod jakiś duży namiot,z wewnątrz nie słychać żadnych odgłosów....
-
Ricardo
Albo się spoźniliśmy, albo jeszcze tu nie dotarli. Zeskoczył z konia i wszedł spokojnym krokiem do lazaretu, nie spodziewał się żadnego oporu.
-
Inigo de Gastor
Wpadł do namiotu konno, z mieczem w dłoni, jeszcze przed nosem Ricardo, któremu niezbyt się widocznie spieszyło...
-
Rodrigo de Suarez:
No gdzie do namiotu pełnego rannych z koniem kuźwa... - zeskoczył z konia, jednocześnie oglądając się w okół czy nie ma tu jakiegoś pierdolonego dzikusa. Chociaż nie... Do konia CHYBA nie podejdzie. Wyjął od razu miecz i rozgląda się za jakimiś wrogami do ubicia.
-
Alejandro
A co z waszymi wierzchowcami idioci?! Ja ich pilnować nie będę! krzyknął i wjechał pochylony do namiotu/
-
Rodrigo de Suarez:
A na chuja ci ten koń w namiocie pełnym rannych?! - odkrzyknął mu.
-
Ricardo
Alfonso to mądry ogier, sam nie ucieknie, jak masz wierzchowca co Cię nie słucha to Twój problem... Odparł zanim wszedł do środka.
-
Alejandro
Martwy nikomu na nic się nie zda. Jak wam na nich nie zależy to róbta jak chceta! Kawalerzysta co o konia nie dba to rzyć a nie żołnierz!
-
Mateo
Zamknął oczy wiedząc, że zaraz jego żywot, w którym uszczęśliwił tyle kobiet dobiegnie kresu... Wszystkie bez wyjątku miały zaszczyt mieć do czynienia z największym uszczęśliwiaczem jaki kiedykolwiek ziemia nosiła.... Tyle szczęścia i radości im dał... Wpompował w nie energie tak potrzebną do życia. To dzięki niemu budziły się każdego ranka z uśmiechem na ustach... Życie dla nich nabierało nowego sensu...... A to wszystko dzięki skromnemu i uczynnemu Mateo de Marazowi...
To tu na tym zapomnianym przez Boga padole przyjdzie mu pożegnać się z tym światem... Zapewne pójdzie do Nieba... A może lepiej do piekła?.... Kogo może spotkać w Niebie? Cnotliwe kobiety do, do których komnat nikt się nie zakradnie?... o,nieeeee... To nie jest miejsce dla niego.. To już lepiej w piekle mu będzie.... Rozpusta i wieczna zabawa... O,,, To jest Raj dla niego....
-
Mateo
Nagle ciało dzikiego przeszył miecz,ten ze zdziwieniem spojrzał na ostrze które nagle wyszło z jego klatki piersiowej po czym osunął się na ziemię,za nim widzisz jednego z rannych który spojrzał na Ciebie a następnie splunął krwią mówiąc przy tym - Kretyn! - i pojękując z bólu z powrotem zaczął odczołgiwać się na swoje miejsce....,niemal w tym samym czasie w wejściu pojawili się Twoi towarzysze
Pozostali
Wparowaliście do namiotu akurat w momencie w którym jeden z rannych,w którym Alejandro rozpoznał Xaviera, przeszył mieczem indianina najwyraźniej szykującego się do wykonania egzekucji....,gdy ten opadł na ziemię Waszym oczom ukazał się Mateo z mieczem w ręku obok którego leżą także dwa inne ciała dzikich....Zdaliście też sobie sprawę że namiot jednak nie jest tak duży jak by się wydawało i tylko cud sprawił że nikogo nie rozjechaliście ani nie zdeptaliście....
-
Ricardo
Spóźniliśmy się jednak. Ale nic się nie stało, to dobrze. Rzucił beznamiętnie i wyszedł z namiotu do swojego wierzchowca.