-
Anna de Loiret
Co? Jak możesz... O co ty mnie posądzasz Alessio, o co! To było bardzo miłe i tyle, to westchnęłam. To moja przyjaciółka i nic więcej! Ach zostaw mnie w spokoju - krzyczała nerwowo i natychmiast puściła dłoń wybranka. Gdy tylko Liothannea zaczęła się krztusić Anna natychmiast podbiegła do niej i zaczęła klepać po plecach dość energicznie, by pomóc jej wykrztusić jedzenie, które jej utknęło.
OD MG
+10 PD
-
W ostatnim momencie Anna to uczyniła, w końcu odwzajemniwszy się tą samą monetą za uratowanie życia na szlaku. Liothannea już bowiem rzęzić zaczęła i z czerwonej barwy Jej twarz przybrała siną. Dziękuję Ci Anno, za ciekawska czasem jestem wyszeptała po bretońnsku ocierając łzy, gdy w końcu mogła nabrać tchu.
-
Anna de Loiret
Nie strasz mnie tak więcej Liothanneo, nie strasz, błagam cię - rzekła położywszy jej na chwilę dłoń na ramieniu. Usiadła po tym przy stole bardzo wystraszona i przejęta...
-
Alessio
Aniu,możemy jeszcze pomówić?
-
Anna de Loiret
Możemy - odparła po czym udała się znów za ukochanym, nerwy uleciały jej całkowicie, zastąpione przez troskę o przyjaciółkę...
-
Służąca doniosła sok na stół podczas rozmowy zakochanych.
-
Alessio
Tym razem stanął tyłem do wścibskiej elfki,ujął ukochaną za ręce i powiedział - Przecież ja to z zazdrości i miłości do Ciebie,nie chciałem Cię urazić,nie gniewaj się już proszę
-
Anna de Loiret
Nie gniewać się? Hmmm... Pomyślę - odparła znów tonem kapryśnej księżniczki, po czym delikatnie wyrwała swe dłonie z uścisku wracając do stolika. Zobaczymy ile czasu wytrzymasz nie mogąc mnie dotknąć - zachichrała w myślach, biorąc się za jedzenie.
-
Alessio
Poszedł za nią złorzecząc w myślach na swoje własne nierozważne zachowanie a przy tym na elfkę która wściubia nos w nie swoje sprawy,a już zaczynał ją powoli darzyć sympatią......., jednak wychodzi na to że jest jeszcze bardziej niebezpieczna niż mu się wydawało. Usiadł koło ukochanej zabierając się za jedzenie jednak co chwilę na nią zerkał by sprawdzić czy wciąż się na niego złości.
-
Anna de Loiret
Widziała zerkającego na nią wybranka jedząc, toteż cały czas udawała wielce obrażoną. W końcu się ozwała po bretońsku - jak Roland żył, to gdy wieczorami kończyliśmy ćwiczyć walkę mieczem i jazdę konną, brał mnie na ręce i układał na trawie, a następnie mył mi obolałe stopy w pobliskiej rzeczce i tak czule masował... Och piękne wspomnienie, szkoda że już nie ma kto mi masować... Tęsknie za tym, kochany braciszek. Mówiła, zerkając kątem oka na Alessia, bacząc na jego reakcję, wróciła też do jedzenia. Uraziłeś mnie wielce zdradę z kobietą zarzucając i kara musi być hihihi.