-
Adalbert:
Słyszałem żeś najemnikiem o dobrej renomie, a ja potrzebuję teraz dobrego w mieczu wojownika. Syn jednego z najbogatszych kupców w Tulonie pogwałcił córkę kowala, któremu winien jestem przysługę. Nie pytaj czemu winnym przysługi plebejuszowi, to bowiem nie ma znaczenia. Tak czy owak kowal poprosił mnie, bym pomścił cnotę jego dziecka i zabił gwałciciela. Chcę to zrobić w wyjątkowo oryginalny sposób... Dlatego potrzebuje czyjejś pomocy - powiedział rycerz, kładąc na stole brzęczącą, sporą sakiewkę.
-
Adalbert
Jakiż to ten oryginalny sposób? Jeśli szukasz kata, to źle żeś trafił.
-
Adalbert:
Chcę go nieco wystraszyć. Ubiję go sam, ty mi się przydasz do odwrócenia uwagi i ewentualnym zajęciem się jego strażnikami. Jak już wspominałem, to syn bogacza, ma więc swoich pachołków. W sakiewce jest 50 srebrników, mamy więc umowę? Nieznajomy zdjął rękawicę i wyciągnął dłoń do Ciebie, ku Twemu zdziwieniu ta nie ma żadnych oznak trądu, mimo iż rycerz na twarzy ma bandaże oraz jest zakonnikiem świętego Łazarza.
-
Adalbert
Niech i tak będzie. Również zdjął rękawicę i podał pewnie rękę zakonnikowi, po czym wziął sakiewkę i schował za pazuchę. A zatem kiedy i jak się na niego zasadzimy?
-
Adalbert:
Dziś w samo południe ma wjechać do leprozorium w Tulonie, by sprzedawać moim braciom wszelakie rzeczy, w towarzystwie ojca i swoich pachołków. Za godzinę powinien przejeżdżać traktem, więc zasadzimy się na niego nieopodal bram miejskich, tak by być jednak poza zasięgiem straży. Pamiętaj, nikt nie może przeżyć naszego ataku - odparł rycerz, po czym przysunął się do Ciebie i szeptem rzekł - a te bandaże to dla zmyłki, zakon daje wyżywienie, ludzie się ciebie boją i cię szanują, a do tego mają za obrońcę krzyża i opiekuna chorych. Trochę sprytu i masz to wszystko bez śmiertelnej choroby. Roześmiał się po tym głośno.
-
Charles de Tournemire
Nawet i po śmierci najwyraźniej nie zostawi go w spokoju ten lazaryta... Ale cóż, jeżeli mu się chce zawracać myśli zakonnikowi, zamiast to cieszyć się wiecznością to jego sprawa. Postanowił się tym zbytnio nie przejmować mimo wszystko po pewnym czasie. Kapłan wpatrywał się w morze, wspominając to swoje lata służby na Ziemi Świętej, a zarazem rozmyślał co to go czeka w jego ojczyźnie, wszak we Francji nie postawił stopy już od co najmniej 20 lat. Gdy tylko George zaczął rozmowę ten mu odparł - Witaj, bracie. Na polecenie Wielkiego Mistrza wyruszyłem wraz z hrabiną de Montmirail. Są tu jeszcze ze mną inni członkowie naszej starej grupy i parę nowych osób - odparł mu spokojnym tonem, jakoby chciał go uspokoić - Wiele się działo od czasu, kiedy opuściłeś naszą grupę. Dużo by opowiadać, ale jak znajdziemy wolną chwilę to ci dokładnie wszystko opowiem...
Aurorze zaś odparł - To miłe z Twojej strony, panienko, dziękuję. Zobaczymy na miejscu jak będzie wyglądać cała sytuacja i wtedy pomyślimy nad wszystkim.
-
Spytko z Mstyczowa (po polsku):
Może wyjdziem Luba na pokład zaczerpnąć świeżego powietrza? A u i wierzchowców zdało by się sprawdzić czy im czego nie brak. Mogli bym już dopłynąć na miejsce - westchnął ciężko.
-
Widzę że jakby mniej ich. Widać Bóg wziął ich do siebie. Cóż to za wezwanie? Może i z wami pojadę.
-
Charles, George:
A ja się bałam zostać w Ziemi Świętej, za dużo niebezpieczeństw, wojna u progu mego domu, to za dużo - wtrąciła Aurora.
-
Wojna święta to wojna sprawiedliwa - rzekł po cichu po łacinie.