-
Nie będzie kontynuacji Czarnej Pantery w MCU.
Szkoda, bo komiksowa postać genialnie przeniesiona na ekran kin. Mimo, że jestem fanem DC Comics, to niektóre filmy Marvela są bardzo dobrze oddane do pierwowzoru i dlatego może je się tak ogląda?
W amoku medialnym koronowirusa, choroba cywilizacyjna dalej zbiera swoje żniwa, w tym roku ludzi, co mieli wpływ na nasze sprawy w wielkiej liczbie pogrzebał rak, a nie....
https://www.msn.com/pl-pl/rozrywka/n...cid=spartandhp
https://img-s-msn-com.akamaized.net/...f&x=2022&y=731
-
"Polityka" - słabizna, żadnej fabuły, ot wycięte najbardziej dosadne kwiatki Dojnej Zmiany w dodatku nieco przekoloryzowane. Ale na niektórych rozdziałach się uśmiałem (Pupil - o Misiewiczu czy Romans - o Kamińskim).
"Power" - dobry film dla miłośników opowieści o superbohaterach. Alternatywny świat w którym każdy może mieć moc po zażyciu pigułki. Niestety moc jest losowa i krótkotrwała.
-
Remake A better tomorrow. Nie ma tyle kopaniny oraz latania po ścianach i sufitach jak to w chińskich produkcjach więc da się obejrzeć.
Three days and a life. Ekranizacja powieści. Całkiem udanie trzyma w niepewności do końca i człowiek sam sobie odpowiada nawet po seansie co by uczynił na miejscu chłopaka.
The kid. Chyba Ethan Hawke i Chris Pratt polubili westerny. Ten pierwszy na swoim poziomie, lecz Pratt naprawdę błysnął wyborem roli. Dane DeHaan po raz pierwszy przekonał mnie do siebie. Western taki średniak, lecz zapamiętam ze względu na tych dwóch ostatnich.
-
-
Cytat:
Zamieszczone przez
Nezahualcoyotl
Ciekawy zabieg uczynił twórca pseudo- Łowcy Androidów 2, może nie będzie tak tragicznie, wiadomo, od strony wizualnej to u niego jest mistrzostwo świata. Jaka by nie była ta ekranizacja, to ją obejrzę...
-
^^ Nie oglądałem, nie czytałem co nie znaczy że nic nie wiem o uniwersum. Jestem otwarty więc może i ja pójdę do kina. Zwiastun jest wg mnie ok, jedynie ciągle ten sam grymas twarzy Chalameta sprawia że ja po prostu widzę Henryka V. Dla chętnych ciekawe porównanie zwiastunów -> https://www.youtube.com/watch?v=CcZPZGq3Zy8
A u mnie na domowym ekranie jak zwykle niszowo :cool:
The invisible man. Czyli kolejna, chyba najnowsza odsłona tego samego motywu. Strasznie powoli się rozwija, koniec końców do obejrzenia, lecz horrorem to bym tego nie nazwał.
Black christmas. Tragikomedia o tym jak ostatni obrońcy uczelni bronią męski świat przed zalewem feminizmu etc. Długo nie mogłem dojść do siebie. Na koniec gdzieś przeczytałem że to także miał być horror :lol2:
Battle of Jangsari. Koreańskie kino wojenne według modnego schematu kinematografii made in Azja - dodajmy rozpoznawalną twarz z Hollywood a może puszczą film za oceanem. Tym razem padło na ostatnio nie widzianą przeze mnie Megan Fox. Filmowi daleko do naprawdę niezłego My Way. Jak zwykle mnóstwo sieczki, patosu i nieodzownego spotkania rodzinnego po przeciwnych stronach. Mimo to wart był wieczornego seansu.
-
Wzięło mnie na obejrzenie filmów z aktorami których najlepsze lata dawno za nimi. A więc ciąg dalszy niszowych produkcji.
Zaczynamy, jakże byłoby inaczej, od Nicolasa :cool:. Grand Isle. Nie mogę wyczuć, czy on po prostu grając w nowych produkcjach parodiuje samego siebie i dobrze się przy tym bawi, czy jest na takim etapie, że jak producent gwarantuje mu swobodę w piciu whisky i paleniu cygar na planie filmowym to podpisuje kontrakt w ciemno. Scenariusz miał nawet potencjał, lecz finał niszczy wszystko.
Kolejny to jeden z tych co to zostali przyjaciółmi Władymira. Co prawda chyba tylko Nico dobrze odebrałem a potem było coraz gorzej, no ale Stevena także odnalazłem. Attrition. Znakomita komedia jak Seagal leczy dłońmi wszelakie schorzenia, uczy Azjatów jak się bić i zostaje obrońcą prawdziwych wartości przemijającego Kung Fu. Co prawda już się nie rusza bo mu kałdun przeszkadza, więc reszta lata do niego. Trudniejsze sceny robi w większości dubler (wyraźnie szczuplejszy) i średni montaż no i szczęście że jednak Aikido polega głównie na obronie.
No i Mel Gibson. Niewątpliwie filmy z nim choć nie hiciory, dają się ciągle oglądać. Tym razem w Force of nature zbiegi okoliczności potykają się o siebie a decyzje podejmowane przez bohaterów w większości są co najmniej zaskakujące. Tak więc choć dużo gorszy od chociażby Dragged across concrete to jednak z całej trójki przynajmniej nie trąci komedią.
-
I ciąg dalszy z aktorami których najlepszy czas minął:
Gary całkiem niedawno zdobył zasłużenie oscara (nie za całokształt!), więc właściwie dla niego słowo "minął" jest bezzasadne. Mary. Standardowy scenariusz, słabsze efekty specjalne. Ponieważ zaczynamy od przesłuchania wiemy od razu kto żywy zejdzie z pokładu więc napięcia nie ma żadnego. Oldman filmu nie ratuje.
Hellboy - seans spoza planów, lecz dałem się namówić. Zupełnie nie mam sentymentu do postaci komiksowych, wszelkie marvelle i inne latające peleryny oglądam dla lepszej połowy bo umowa sprzed lat obejmuje m.in. wspólne seanse :cool:. Poprzednie ekranizacje Hellboya ominęły mnie szerokim łukiem więc i do tej podszedłem jak do jeża. I o dziwo, niespodziewanie dla mnie nawet nie patrzyłem na zegarek. Czekając na kolejny sezon Stranger things dobrze było usłyszeć Harboura. Trochę zaskoczyło mnie odważne tłumaczenie tekstów diabołka, reszta sztampowo - łubu dubu, ratujemy świat. Viva la superbohater.
No i Costner. Highwaymen. Ten w duecie z Harrelsonem w całkiem dobrym podejściu do legendy Bonnie i Clyde'a. Ci ostatni zazwyczaj z daleka, od strony pleców. Tym razem bohaterami są stróże prawa. Ostateczna rozgrywka zgodnie z faktami brutalnie krótka, wręcz dla niektórych całkowicie rozczarowująca. Może ciut przydługi, jednak polecam.
-
Tym razem straszonko, a raczej niestety "straszonko":
Gwen. Zarzuciłem dla małej pyskatej z Brytania, a i klimat owego thrillera/horroru zapowiadał się całkiem całkiem bo Walia, poł. XIX wieku itd. Niestety, to tylko dramat, choć i trzeźwe spojrzenie na początki wielu fortun.
Underwater. Ja tam nie mam z Stewart problemu, bo nie oglądałem żadnego Zmierzchu i nie mam jej zaszufladkowanej (identycznie jak z Radcliffe i Harrym Portierem) choć to mało zakamuflowane wzorowanie się na Ripley było średnie. No i średnio wyszedł ten "obcy w głębinach". Taki na raz.
The cleansing hour. Niby pomysł nawet ok, ale i aktorzy i twórcy popłynęli...
-
Proxima. Rozczarowanie, choć fanom Evy bym polecił. Sceny szkolenia chyba naprawdę kręcili w "Gwiezdnym miasteczku".
I dwa filmy Sci-Fi rodem z Rosji.
Pierwszy (Dance to death) to taka bieda wersja i tak już słabych Igrzysk śmierci (a przynajmniej widać inspiracje).
Drugi - Avanpost, to już całkiem inne kino. Inwazja obcych, siły specjalne, nawet romans. I powiem, że naprawdę się dobrze ogląda, może prócz samej końcówki. Ku zaskoczeniu - oba filmy łączy jedna aktorka. Albo wyspecjalizowała się w tego typu rosyjskich produkcjach, albo jakaś wschodząca gwiazdka.