Komorowski z kartki:D Nagle Komorowski kreuje się na obrońce kopalń:D
Wersja do druku
Komorowski z kartki:D Nagle Komorowski kreuje się na obrońce kopalń:D
https://www.youtube.com/watch?v=qzz-OSWJYX4
Po czymś takim oraz po miernocie debaty jestem w 100% utwierdzony z przekonaniu, że nie warto iść na drugą turę. Mam nadzieje, że niska frekwencja ich ośmieszy
Pfff, wielka debata, wielkie słowa, duże obietnice, a koniec końców i tak nic z tego nie wyjdzie, bo prezydent, poza inicjatywą ustawodawczą, nie ma żadnych innych narzędzi do prowadzenia polityki naszego kraju. A inicjatywa ustawodawcza musi przejść przez Sejm, więc można obiecać wszystko, każdą bzdurę, wygrać wybory i nic nie zrealizować. Prezydent może przeszkadzać w polityce rządu, bo ma ku temu odpowiednie narzędzia, ale jego siła kreowania polityki jest żadna. Taki jest ustrój naszego kraju. Prezydent pełni w nim podwójną funkcję - reprezentacyjną oraz funkcję głównego hamulcowego na wypadek, gdyby rząd był z innego obozu politycznego. Forma owego "najważniejszy urzędu w państwie" jest tak naprawdę efektem tarć po 89 roku, gdy dwie zwaśnione i podejrzliwe wobec siebie strony (postkomuniści i postsolidarnościowcy) stworzyli ustrój, który gwarantowałby utrzymanie statusu quo. Oczywiście nikt wtedy nie przewidział, że postkomuna w Polsce w roku 2015 znajdzie się na krawędzi katastrofy. Stąd prezydent może sporo namieszać, ale negatywnie, co próbował robić prezydent L. Kaczyński, za co zresztą spadała na niego fala krytyki.
Ale nie w tym problem. Bo politycy z reguły mogą mówić, co im ślina na język przyniesie. Ich prawo. Prawdziwym problemem jest to, że Polacy to kupują. Kupują jak ciepłe bułeczki i ciągle chcą więcej. Więcej obietnic, więcej przywilejów, więcej słów o tym, jak to się wszystko cudownym Polakom należy. A tak naprawdę jesteśmy obrażani, każda obietnica na wyrost ze strony kandydatów jest obrazą dla naszej inteligencji, która podpowiada nam, że przecież to już było, że ciągle obiecują, obiecują i nic z tego nie wynika. To pokazuje, że problem tak naprawdę nie leży w politykach, ale w społeczeństwie. Owo wspaniałe społeczeństwo jest odbiciem naszej klasy politycznej. Na wszystkim się zna, wszystko wie lepiej, od frontu piękni, cudowni, patriotyczni itd. Ale z drugiej strony ciągle wystaje słoma z buciorów. Mi się należy, ja mam prawo, ja, ja, ja... A tymczasem naprawę państwa zaczyna się na dole, nigdy na górze. A na dole jest co robić. Spójrzmy na siebie i to, co mamy dookoła. Drobne sprawy, ile śmieci leży wzdłuż rowów przy drogach? Ile pieniędzy idzie na naprawy mienia niszczonego przez wandali lub kradzionego? Ile osób płaci abonament RTV? Ilu jeździ na gapę? A ile osób z Twojego otocznia pracuje na czarno? Albo ilu zarabia stawkę minimalną, a resztę dostaje do łapy bez podatków? I tak dalej, i tak dalej. To są kwestie codzienne, które różnią się tylko skalą od zachowań rządzących. Jak cudownie jest wyżywać się na przyłapanych na swoich grzeszkach politykach, a przecież na co dzień każdy z nas może być dokładnie takim samym cwaniaczkiem, jak owa osoba ze świecznika. Pewnie zaraz podniesie się larum, że przecież polityk nie może, nie powinien, bo funkcja publiczna, bo zaufanie społeczne i inne smuty. Powtarzam, bardzo często różnimy się od polityków tylko skalą zaniechań, ale wewnętrzną mentalność mamy zbliżoną. Partie tworzą obywatele, więc jest, jak jest.
Dlatego żadnych złudzeń, drodzy panowie i panie, żadnych złudzeń. Kukiz czy nie Kukiz, żadnej rewolucji nie będzie. Będzie bardzo powolna ewolucja, która opierać się będzie na wymianie pokoleniowej. Ona się właśnie rozpoczyna, bo chwieją się podstawy, na których opierała się polska polityka przez ostanie 10-15 lat, ale to dopiero pierwszy kroczek i wiele jeszcze upadków po drodze. O ustroju państwa decyduje bowiem mentalność jego obywateli. Im lepsi obywatele, tym lepsze państwo - zasadę tę znano już w starożytności i ona nadal jest aktualna. A że w Polsce od 89 roku nie istnieje właściwie wychowanie obywatelskie w szkołach, to efekty są jakie są. Gdyby takowy przedmiot, z dobrze napisanym programem nauczania realizowano w ramach edukacji powszechnej, to z roku na rok rosłaby liczba obywateli, którzy nie kupowaliby bzdur serwowanych im przez polityków. A to musiałoby się przełożyć na wzrost ogólnego poziomu. Oczywiście ten proces tak czy inaczej zachodzi, ale bez udziału państwa (lub z udziałem zbyt słabym) jest on bardzo, bardzo powolny. Nauczymy się najpierw prawidłowo odczytywać wyniki ostatnich wyborów. A wyglądają one w zaokrągleniu tak:
50% "tutejsi"
17% PiS
17% PO
10% wyborcy p. Kukiza
6 % cała reszta.
W cyfrach wygląda to następująco - 15 milionów ludzi nie poszło głosować, po 5 milionów oddało głos na kandydatów POPiSu, 3 miliony na p. Kukiza i około 2 milionów na resztę kandydatów. Oto prawdziwy obraz polskiej demokracji, o którym nie dowiemy się z TV, bo dokonanie tego typu prostych obliczeń przerasta naszych dziennikarzy. Tymczasem we Francji, w wyborach prezydenckich w 2012 roku w II turze wzięło udział około 80% uprawnionych do głosowania. To jest przepaść, która pokazuje różnicę w podejściu obywateli obu krajów do własnego państwa. A to podejście w sposób naturalny przekłada się na funkcjonowanie państwa we wszystkich jego aspektach. I na tym tle nie da się utrzymać tezy, że Polacy są narodem wspaniałym, tylko polityków mamy kiepskich. Nie, polscy politycy są odbiciem podejścia Polaków do swojego państwa. I tu nie chodzi o samą frekwencję wyborczą, ale właśnie o cały szereg drobnych spraw, o których wspominałem wyżej. Tu nie wystarczy dojście do władzy nowej partii, pojawienie się nowych twarzy w polityce. To są diagnozy zbyt płytkie. Niezrozumienie tego problemu powoduje narastanie społecznej frustracji wobec rządzących, którzy w celu przypodobania się wyborcom wygłaszają różne dyrdymały, mające łechtać ich elektorat. To jest oczywiście rzecz zrozumiała dla każdego, ale jednocześnie właśnie w tym aspekcie rozróżniamy zwykłych polityków od mężów stanu i wybitnych reformatorów, którzy dostrzegając wady własnego narodu, próbują stanowić takie prawa, które by owe wady korygowały. Ale z pustego i Salomon nie naleje. Nawet najwybitniejsza jednostka bez "podatnego gruntu" niewiele może zdziałać. Wielkie momenty w historii zawsze rodzą się ze spotkania wybitnego umysłu ze sprzyjającymi okolicznościami. Wielkie prawo na nic się zda, jak nie ma ludzi wychowanych do jego stosowania i przestrzegania. Na nic mieszkańcom krajów trzeciego świata najnowsze technologie, jeśli brak tam osób, które mogłyby je wykorzystać.
Ale wracając do sytuacji Polski. Jak pokazały wyniki ostatnich wyborów, coraz liczniejsza jest grupa osób, które są zmęczone dotychczasowym stanem polityki, dostrzegające niemrawość rządów PO-PSL. Stąd wysoki wynik wyborczy p. Kukiza, ale to wciąż za mało, aby w sposób zdecydowany odmienić obraz Polski. Tymczasem wiele z tych osób liczy na błyskawiczną zmianę, na ruszenie z kopyta po odsunięciu od władzy obecnego ugrupowania politycznego. I czeka ich zawód. Taki sam zawód, jak tych, którzy wierzyli, że po kurczowym trzymaniu się stołka przez SLD za czasów Belki, dojście do władzy PO i PiS będzie momentem przełomowym w dziejach. Dwie prawicowe partie, które jeszcze przed wyborami zapowiadały wspólną koalicję, dawały nadzieję na szybkie reformy. Sam byłem jednym z tych, którzy wtedy, w 2005 roku, uwierzyli w projekt POPiSu, który wydawał się wręcz koniecznością po powolny dogorywaniu rządów SLD. POPiS miał wszystko, co było potrzebne do stworzenie zgodnej koalicji i przepchnięcia przez Sejm właściwie wszystkiego. I co było potem? Wszyscy wiemy. Można zwalać winę na Kaczyńskiego, Tuska i kogoś tam jeszcze, ale jednej rzeczy nie da się zaprzeczyć. Koalicja nie powstała. Dlaczego? Pomijając oczywiście mechanizmy władzy, odpowiedź na nie brzmi - ludzie. To nie partie świadczą o poziomie kraju, ale ludzie, którzy te partie tworzą. A po zgłębieniu tematu okazało się, że od 2005 roku nastąpił proces wycinania wybijających się polityków w obu ugrupowaniach. Pozostali wodzowie i ich świty. Jaki to ma związek z polskim społeczeństwem? Zastanówcie się, czy nie słyszeliście nigdy zawistnych komentarzy w stosunku do tych, którym się powiodło? Bogaty? Na pewno ukradł. Ładna dziewczyna robi karierę? Na pewno przez łóżko, itp. Bo ja takie komentarze słyszę dość często. Wystarczy poczytać fora internetowe, szczególnie te o dość niskim poziomie merytorycznym, skupione na walce o kliknięcie i zarobienie paru groszy za reklamę. Tam zieje aż pogardą wobec tych, którym coś się udaje. Czekanie na potknięcie, słabszy dzień, wpadkę i do boju, poniżyć, wyśmiać itp. Oczywiście nie można wyciągać zbyt daleko idących wniosków, ale warto jednak poważnie nad tym się zastanowić. Jakie mamy podejście w Polsce do sukcesu i do ludzi, którzy w jakiś sposób się wybijają? To może być bardzo pożyteczny materiał do badań nad stanem naszego społeczeństwa. Gdy w PRLu doktryną było nie wychylać się i robić swoje, w demokracji obowiązuje zasada wręcz odwrotna. Demokracja wymaga zaangażowania obywateli. Inaczej mamy to, co dzisiaj obserwujemy w Polsce. Ogromna rzesza obywateli nie uczestniczy nie tylko w akcie głosowania, ale w ogóle nie poczuwa się do uczestniczenia w życiu społecznym, a to oznacza przyzwolenie na urzędniczą bylejakość, brednie polityków najwyższego szczebla, nieżyciowe prawo i wiele, wiele innych rzeczy, które uciskają dzisiaj w Polsce. Dziwne, że nikogo nie dziwi to, że to co przeszkadza aktywnym i chcącym coś osiągnąć obywatelom w zupełności nie przeszkadza całej reszcie Polaków. Oni wychodzą z założenia, że jeśli mi coś nie jest potrzebne, coś mnie nie dotyka bezpośrednio, to znaczy, że mogę to zignorować, bo to nie moja sprawa. Ale jak już JA mam coś stracić, a to przepraszam, jakim prawem? Kto śmie? Tymczasem grzech zaniechania w demokracji jest bardzo kosztowny.
Do tego jest jeszcze jednak kwestia, która wpływa na wolne tempo przemian. Otwarcie granic spowodowało, że setki tysięcy obrotnych Polaków, którzy w innych warunkach sialiby ferment wewnątrz kraju, domagając się zmiany swojej sytuacji życiowej, wyjechało za granicę. To jest ogromna strata dla kraju, której nie da się przeliczyć na złotówki. Zjawisko emigracji powoduje bowiem, że młodzi aktywiści, ideowcy, osoby wykształcone i obrotne nie angażują się w zmianę tego kraju, ale jadą zarabiać na siebie, nie czując żadnego związku między sytuacja kraju a sytuacją ich samych. Nic się nie zmienia, nie ma pracy, mało zarabiam, więc wyjeżdżam. Furtka otwarta, władza o to zadbała. Myślicie, że ci aktywni i dość dobrze wykształceni młodzi ludzie daliby sobie wcisnąć marketingowe chwyty serwowane nam przez obecnie rządzących, gdyby byli skazani na tkwienie tutaj? Nie sądzę, w długoterminowej perspektywie niemożliwym byłoby utrzymanie teatrzyku dwóch wodzów i ich drużyn. Ale tych młodych w kraju nie ma, są zagranicą. Część z nich może głosuje, i tyle. Zamiast ożywczego buntu młodych, przez ostatnie 10 lat mieliśmy politykę ciepłej wody i straszenia Kaczyńskim. 10 lat sprzyjającej koniunktury, która powinna być katalizatorem przemian i załatwiania tego, co jeszcze do załatwienia zostało. Tymczasem trudno się oprzeć wrażeniu, że lata te zostały przejedzone i przespane. Oczywiście sukcesy też są, ale brak jest jakiejś wizji, która pozwoliłaby optymistycznie patrzeć w przyszłość, bo wiele niezałatwionych spraw krępuje nasz rozwój.
To wszystko nie napawa mnie zatem optymistycznie pod względem ewentualnej odmiany sytuacji po wyborach jesiennych. Coś drgnęło, jest światełko w tunelu, ale nie da się wyczarować nowej Polski od tak. Nie da się, bo Polska to konkretni ludzie, a ci są obarczeni bagażem własnej tożsamości. Tożsamości, która jawnie wyklucza się nieraz z tym, czego nowoczesne państwo potrzebuje. Będą zatem narastać w Polsce dwie siły - jedna zachowawcza, druga pchająca do przodu i chcąca zmian. A to rodzi nowe niebezpieczeństwa. Pewnych kwestii w rozwoju społeczeństw się nie przeskoczy. Aby pisać rzeczy nowe na zapisanej tablicy, starą treść trzeba zetrzeć. Czas będzie pełnił tutaj funkcję gąbki do mazania. Pytaniem jest, czy Polsce tego czasu starczy? Oby. A jeśli ktoś chce się dowiedzieć, co może zrobić, aby naprawdę zmieniać ten kraj, to odpowiedź jest prosta - trzeba mądrze wychowywać nowych obywateli, bo oni zmienią to, czego nie dadzą rady zmienić ich ojcowie. To taka rada na przyszłość. Mało efektowna, ale najpewniejsza. Szkoda, że nasi rządzący nawet tego nie chcą lub nie potrafią zrozumieć...
Trzeba przyznać Ponury, że o smutnych rzeczach piszesz, ale niestety prawdziwych.
Sam nie liczę, że ew. koalicja PiS z Kukizem coś szybko zmieni. To będzie powolna ewolucja o której piszesz. Ba, trudno mi nawet uwierzyć w dobry wynik Kukiza ( bez względu przez kogo będzie wspierany ). Teraz startował jako jednostka. Trzeba też przyznać, że nie wszystkie jego postulaty są trafione. O tych JOW-ach już wiele napisano, mają prowadzić do systemu dwupartyjnego. Gdzieś czytałem, że w po ostatnich wyborach, przy ordynacji opartej na JOW, do sejmu dostałoby się ok. 300 posłów Platformy, 150 PiS i kilku z PSL ( zresztą tak jest praktycznie w senacie ). Chyba nie do końca o to chodzi w idei Kukiza.
Należy też pamiętać, że Polska jest w UE i wiele rzeczy dotyczących naszego kraju zapada po prostu tam ( a eurotowarzysze mają bardzo często absurdalne pomysły ). To też na pewno nie pomaga w radykalnych zmianach.
Co do debaty, to faktycznie, Duda był jakiś taki usztywniony, ugrzeczniony, plastikowy trochę... Dopiero później trochę się rozkręcił...
Komorowski - lepiej... Ale, czy nie zastanowiło was, że jego pierwsze wypowiedzi, brzmiały tak składnie, tak płynnie, tak akuratnie w czasie? On w zasadzie się nie wypowiadał, tylko recytował... Zważywszy, na jego częste niemrawe wypowiedzi, czy to z politykami ( np. Obama), czy ze zwykłymi ludźmi (spotkania na ulicy), nie odnosicie wrażenia, że część pytań, była mu znana?
Komorowski ewidentnie dostał pytania wcześniej. Nie na darmo odznaczał prezesa telewizji Polskiej, Juliusza Brauna. Dlatego również nie chciał debaty, którą poprowadziłby Kukiz. Po Komorowskim od razu widać kiedy nauczył się czegoś na pamięć, bo improwizacja mu bardzo słabo wychodzi. Dziwi mnie trochę zachowawczy sposób rozmowy Dudy, ale pewnie miał stworzyć wizerunek spokojnego i opanowanego człowieka. Natomiast Komorowski zachowywał się momentami niczym Niesiołowski:D
Obejrzałem wczorajszą debatę bez mała w całości. Spodziewałem się gorszego teatrzyku. Komorowski robił wszystko by wyjść z roli zaspanego misia, Duda zaś został wytrącony z równowagi pytaniem o blokowanie etatu na uczelni. Potem już poszło. Myślę że obaj kandydaci znali pytania wcześniej, poza tym, nie oszukujmy się, jakieś Was zaskoczyło? Na pytania o przyszłość obaj ględzili w stylu: w latach... nie zrobiliście tego i owego. Komedia. Te "papiery" które mogą być gwoździem do trumny prezydentury Komorowskiego, jeżeli okażą się blagą, blokada etatu i wyraźne ataki prezydenta w kierunku Dudy spowodowały, że ten ostatni pogubiwszy się potrafił w jednym zdaniu sklecić wypowiedź (próbując wyjaśnić czemu tak różnią się jego poglądy co wybory): Tylko fanatyk nie zmienia poglądów (...) dlatego wyborcy mogą być pewni stałości moich słów. (sic!) Ogólnie to wyglądało jak mecz bokserski z obrońcą tytułu. Musi zostać znokautowany by oddać tytuł. Tutaj wyraźnie sondażowo wygrywa Duda więc Komorowski był bardziej aktywny. Duda nie wiedzieć czemu wyglądał na zaskoczonego. Koniec końców nikt nikogo nie znokautował więc debata nie powinna zmienić wiele u wyborców (zaś w sondażach... wszystko jest możliwe). Dogrywka w TVN.
@Ponury Joe, polska demokracja szukała ratunku w silnych rządach po rozdrobnieniu sejmu w pocz. lat 90-tych. Dwubiegunowość na styl anglosaski wydawała się być wyjściem z sytuacji. Tylko że kij ma dwa końce. Po zabetonowaniu sceny politycznej nagle naród zauważył, że duuuuża część społeczeństwa nie ma na kogo głosować albo głosy te nie mają siły przebicia. Obywatelskie społeczeństwa o których wspominasz zazwyczaj miały tą demokrację od pokoleń. Szwajcarzy w referendach potrafią przytomnie głosować bo wiedzą czym grozi populizm. My mieliśmy Polskę szlachecką (czyli czyją? narodu?), później zabory - władza obca. IIRP była jaka była. Nazwijmy ją w dużej części dwudziestolecia "demokracją kontrolowaną". WWII spowodowała (z różnych powodów wszystkim znanych) zniszczenie warstwy światłej na skalę naszych możliwości. Po wojnie kraj też nie był nasz, więc następne pokolenia uczyły się żyć: albo kombinować, albo lizać rączkę władzy. Zresztą jak miał być nasz jak Plan Marshalla, który postawił na nogi Europę Zach, my "łaskawie" odrzuciliśmy na wyraźny rozkaz Stalina. Rządził nami kraj który łaskawie zgodził się podpisać umowę o stacjonowaniu ACz w PRL w .. grudniu 1956. 11 lat po wojnie przynajmniej w teorii przestaliśmy być krajem okupowanym...
Warunki zewnętrzne które wybitnie nie pomagały w budowaniu Polski pogłębia jakże trafne przysłowie: Gdzie dwóch Polaków tam trzy zdania. Efekty mamy na co dzień. A zaległości które mamy do odrobienia musimy liczyć w dziesięcioleciach (co najmniej...) ale jak kolejnemu pokoleniu mamy mówić: Wy zaciśniecie zęby, ale potomkowie będą mieli raj. Przewidywane emerytury potwierdzają lepsze jutro 30-letniemu Kowalskiemu.... Czasy gdy babcia emerytka utrzymuje bezrobotnego wnuczka odchodzą nieodwracalnie...
Na początku zaznaczę, że piszę tylko ze swojej perspektywy... wśród moich znajomych, wyjechali głównie Ci co nie poszli na studia, Ci "mniej rozgarnięci" oraz osoby bez "umocowania" (kobiety, majątku itd.), oraz może ze dwóch informatyków (mówie o osobach którzy pojechali na stałe, bo z tymi co na jakiś czas sytuacja wygląda trochę inaczej, ale trend podobny). Wiec dziwi mnie po raz kolejny, że słyszę, jakoby wyjechał "kwiat narodu", a do tego aktywiści itd. Poprosiłbym o jakieś badania, bo sam jestem ciekawy zjawiska. Choć oczywiście sama w sobie imigracja młodych jest zła, ale chyba niektórzy trochę to "podrasowują".Cytat:
Zjawisko emigracji powoduje bowiem, że młodzi aktywiści, ideowcy, osoby wykształcone i obrotne nie angażują się w zmianę tego kraju, ale jadą zarabiać na siebie, nie czując żadnego związku między sytuacja kraju a sytuacją ich samych.
@Gajusz Mariusz
Ależ oczywiście, że stan rzeczy, który wcześniej opisałem, ma swoje uwarunkowania w historycznym rozwoju naszego kraju. Nie chciałem jedna za bardzo wydłużać mojej - i tak długiej już - wypowiedzi, choć są to sprawy niezwykle ważne. Powiem więcej, to jest właśnie siła wynikająca ze znajomości historii, która pozwala zrozumieć, dlaczego współczesność jest taka a nie inna. To kolejny temat do rozważań, w których należałoby się zastanowić, jak wygląda edukacja historyczna w naszych szkołach, czy samo uczenie historii wystarcza do tego, aby miało ono jakikolwiek efekty. Czy przypadkiem nie należy powrócić do Cycerona i jego ujęcia, czym nauka historii być powinna. Tak, to temat bardzo ciekawy i wiele można by o tym napisać, ale może przy innej okazji.;)
Nie zgadzam się również, że problemem jest dwupartyjność. Stopniowa eliminacja drobniejszych ugrupowań zaraz po 89 roku nie była bowiem jakąś świadomą decyzją Polaków, ale normalnym mechanizmem w raczkującej demokracji, która wymaga łączenia się środowisk bliskich ideowo w celu realizacji swoich postulatów. W Polsce jednak, w przeciwieństwie do krajów Zachodniej Europy, brak było kultury politycznej, brak tradycji pluralizmu, ale za to wielkie były podziały w samym narodzie. Podziały nie tylko na opozycję i władzę komunistyczną, ale także utajone podziały w samym łonie Solidarności, które po 89 roku musiały siłą rzeczy zaistnieć. Proces konsolidacji życia partyjnego po 89 roku doprowadził do stanu, w którym ostatecznie uformowały się dwie duże grupy wyborców - jedna postępowa i liberalna, pozytywnie oceniająca przemiany, i druga, konserwatywna światopoglądowo i jednocześnie tęskniąca za socjalnym wymiarem PRLu. Są to ludzie, którzy na przemianach 89 roku nie zyskali nic, prawie nic lub też mają silne przeczucie, że nic nie zyskali, choć faktycznie żyje im się obecnie lepiej niż za komuny. Upadek autorytetu SLD, który w latach 90 stanowił jeszcze istotną siłę na polskiej scenie politycznej, sprawił, że nastąpiła ostateczna konsolidacja owych dwóch dużych grup wyborców wokół dwóch partii. PO przejęła elektorat bardziej otwarty światopoglądowo, nastawiony na kontynuację, ale nie na rewolucję, w gruncie rzeczy zadowolony z obecnego stany rzeczy. PiS natomiast zagospodarował elektorat rozgoryczony przemianami i efektem zrywu Solidarności (warto zwrócić uwagę na to, z jakimi hasłami Solidarność startowała w latach 80, a z jakimi kończyła, na co się zgodziła przy Okrągłym stole), bardziej konserwatywny i katolicki, przeciwny komunie, ale nie przeciwny państwu socjalnemu. Tym samym PiS przejął również cześć dawnego elektoratu skłonnego głosować z tego względu na SLD (poza tzw. betonem partyjnym), a po 2007 roku udało mu się również przejąć głosy LPR i części środowisk rolniczych spod znaku Samoobrony. Dlatego też system dominacji dwóch partii, bo o systemie dwupartyjnym jeszcze mówić nie możemy, był koniecznością wynikającą z rozdarcia zaistniałego w społeczeństwie. Na Zachodzie nie ma bowiem takich cenzur granicznych, które tak mocno potrafiłby podzielić społeczeństwo. Pamiętajmy, że rok 89 to była rewolucja, co prawda pokojowa, ale jednak rewolucja, czyli gwałtowna zmiana stosunków społecznych i uwarunkowań życia wielu milionów Polaków. Kto tego nie zrozumie, ten nigdy nie będzie w stanie właściwie ocenić kondycji polskiego społeczeństwa.
Podział ten ostatnimi czasy traci jednak na znaczeniu. Co prawda elektorat rozgrywany według tego schematu nadal jest na tyle silny, że pozwala na sięgnięcie przez dana partię po władzę, ale ostatnie wybory pokazują, że sytuacja zaczyna się zmieniać. W społeczeństwie pojawia się liczna grupa młodych wyborców, których koniec systemu komunistycznego w Polsce, i związana z tym trauma społeczna, w ogóle nie interesuje. Oni albo tego nie pamiętają, albo pamiętają mgliście. To jest właśnie pokolenie obecnych 20, 30 latków, dla których najważniejsze jest to, co jest teraz. Pierwszym sygnałem był sukces Ruchu Palikota w wyborach 4 lata temu. Obecne 20% dla p. Kukiza pokazuje, że ten ruch narasta. Do nich PiS i jego retoryka, skierowana do elektoratu rozgoryczonego przemianami po 89 roku, nie trafia. Nie trafia również retoryka PO, o tym, jak jest wspaniale, ile udało się zrobić itd. Nie trafia, bo codzienne życie pokazuje im co innego - niekompetencję urzędników, brak pracy, rozmaite bariery, których bez znajomości nie można przeskoczyć itp., itd. Ten elektorat jest jednak bardzo niestabilny, bo nastawiony na szybką przemianę, a jednocześnie dość jeszcze radykalny. Jak pokazałem na procentowych wyliczeniach w poście wyżej stanowi ledwie 10% ogółu wyborców. Oni muszą pokonać nie tylko duopol POPISu, ale również inercję 50% obywateli, którzy nie wierzą w możliwość zmiany na lepsze. Właśnie owo 50% obywateli niebiorących udziału w wyborach stanowi zagadkę, bo trudno jest dywagować o ich ewentualnych poglądach politycznych. To, że nie głosują oni na żadną partię nie oznacza przecież, że nie mają oni absolutnie żadnych poglądów. Można by oczywiście pokusić się o przeniesienie poparcia społecznego z tych 50%, które biorą udział w wyborach, na całą resztę, ale byłby to zabieg nieuzasadniony, bo prawdziwym aktem, na podstawie którego można wyciągać jakieś wnioski, jest zawsze wynik wyborczy, nigdy teoretyczne założenie.
@Barsa
Nie mówię, że wyjeżdża "kwiat narodu", ale że wyjeżdżają osoby, które w normalnych warunkach (zamknięte granice, wizy, paszporty) w ogromnej części zostałyby w kraju, a mówimy przecież o setkach tysięcy osób (politycy lubią rzucać liczbę dwóch milionów). Nie zawsze też chodzi o emigracje stałą, ale często właśnie o emigracje tymczasową, co przecież też przekłada się na plany życiowe tych osób. Młodzi, aktywni, obrotni, odważni - to są cechy, które są wymagane, aby mieć szansę na Zachodzie. To wcale nie muszą być osoby bardzo dobrze wykształcone, ale na tyle dynamiczne, że potrafiące zadbać o swoje. Aby przejrzeć brednie serwowane nam przez polityków wcale nie trzeba kończyć uniwersytetu. Normalnie dbaliby o swoje w kraju, a więc próbowali zakładać nowe partie, wstępować do starych, naciskać na dotychczasowych liderów, protestować przeciwko obecnemu systemowi, domagać się zmian itp. Myślisz, że komuna w 89 roku upadłaby, gdyby ludzie mieli okazję wyjechać za granicę? Komunę obaliło właśnie pokolenie 20 i 30 latków, które było rozczarowane ograniczeniami tamtego systemu. To samo pokolenie 20 i 30 latków, które teraz w największym stopniu dotknęło zjawisko emigracji zarobkowej. Przecież to nie 40 i 50 latkowie jadą do Anglii, Niemiec czy krajów skandynawskich, ale właśnie młodzi. Ci młodzi, których dziejowym zdaniem było dokończyć proces przemian po 89 roku. Wcześniejsze pokolenie obrosło w dostatek, zatraciło ideały, co jest naturalnym następstwem starzenia się, stało się mniej skłonne do zdecydowanych działań. A przecież wiele rzeczy jest jeszcze do zrobienia, wiele aspektów życia w naszym kraju zostało ledwie napoczętych i trzeba dokończyć działa. Poprawić funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości, służby zdrowia, dostosować system kształcenia do potrzeb gospodarki, poprawić jakość zarządzania państwem, zmieniać prawo na bardziej przyjazne i wiele, wiele innych. Kto ma to zrobić? Prezydent Komorowski jasno mówi, że Polska nie wymaga już radykalnych przemian, co jest nieprawdą. W szczerość PiS, co do ich woli gruntownych przemian, jakoś nie wierzę. A tym bardziej nie wierzę w ich predyspozycje w tym zakresie. SLD na tyle się w przeszłości skompromitowało, że nie powierzyłbym im dozoru nawet nad magazynem sznurowadeł. Konserwy z PSLu? Bądźmy poważni. Nie ma woli w tych partiach do zmiany, bo nikt do tej pory na nich mocno nie naciskał. To właśnie pokolenie dotknięte zjawiskiem emigracji winno teraz rozpychać się łokciami w tym kraju. Problem jest taki, że jakoś ich nie widać. Dlaczego?
Propagandyści już działają. Szuja Lis posługuje się informacjami z fałszywego twittera córki Dudy. W samym programie mądruje się na ten temat Karolak, wybitna postać polskiej kinematografii .
http://m.wiadomosci.gazeta.pl/wiadom..._falszywe.html
Teraz "przez przypadek" się pomylimy, potem damy przeprosiny w miejscu, gdzie za dużo osób do nich nie dotrze, a potem po wygranych wyborach to już wszystko jedno:cool:
Brawo dla Tomasza Lisa, rycerza prawdy.
Słowo szuja nie jest słowem które powinno się używać. Także trochę mniej ostro. Pampa