Cytat:
Taka murzyńskość...
"Problem w Polsce jest taki, że mamy płytką dumę i niską ocenę. Taka murzyńskość…" – powiedział Radosław Sikorski na "taśmach prawdy", za co został niemiłosiernie wychłostany. Były minister sprawia wrażenie wyjątkowego buca, ale miał rację. Kilkadziesiąt lat socjalistycznej bylejakości i odcięcia od normalnego świata sprawiły, że ciągle mamy kompleksy, ciągle czujemy się gorsi od innych. Napiszą o nas w zagranicznej prasie? Wszystko cytujemy. Nie daj Boże napiszą źle? Martwimy się, bo przecież mądrzy ludzie z Zachodu nie mogą się mylić. Robert Lewandowski twardo negocjuje z Niemcami? Pieniacz nie docenia tego co ma! Russel Crowe kibicuje Polakom na mistrzostwach? Na pewno żartuje, bo dlaczego tak wielki aktor miałby kibicować takim szarym myszkom!
Ten kompleks kurdupla obserwujemy również przy okazji wizyty Legii w Madrycie. Polski zespół zagra na jednym z najsłynniejszych stadionów świata i co robią nasze media, ci liderzy opinii? Śmiech, szydera, mezalians! No gdzie Legia na Santiago Bernabeu! Trwa festiwal głupawych memów, z hiszpańskiej prasy wyciągane są te wszystkie szczątkowe informacje o Legii, w tym dotyczące nieszczęsnego Mirosława Trzeciaka, a już szczytem jest odkopanie Marka Koniarka tylko po to, żeby zastanawiał się, czy Legia jest w stanie pobić rekordowe 0:9 Widzewa we Frankfurcie. Dramat.
To jest o wiele bardziej żenujące od reakcji kibiców innych polskich drużyn. Oni, owszem, życzą nam wszystkiego najgorszego, jak typowi Polacy chcą, żeby nasza krowa zdechła, zamiast kupić sobie własną, ale na swój sposób zachowują się racjonalnie w kontekście konsekwencji ekonomicznych awansu Legii do Ligi Mistrzów. Kibiców Lecha czy Wisły rozumiem, ale tym wszystkim rozbawionym dziennikarzom radzę – ogarnijcie się i doceńcie, że dzięki Legii Warszawa niektórzy z was pojadą do Madrytu do pracy, a nie tylko w roli turysty. I nie zgubcie się na Santiago Bernabeu.
Wiadomo, że Legia przegra w Madrycie. Przegrałaby będąc w lepszej formie i mając lepszych piłkarzy. 4:0, 2:1, 4:1, 3:1, 3:0, 1:0, 5:1, 1:0, 4:0, 3:4 (Schalke), 1:0, 1:1 (Juventus), 4:0, 1:0, 8:0, 2:0, 3:0, 1:0 – to są wszystkie wyniki Realu na własnym stadionie w ostatnich trzech sezonach Ligi Mistrzów. 6:1 z Galatasaray, 6:1 z Schalke, 4:0 z Bayernem, 3:0 z Liverpoolem – to z kolei kilka wyjazdowych rodzynków. Całkiem możliwe, że we wtorkowy wieczór przyjmiemy i osiem bramek, tak jak przed rokiem mistrz Szwecji, ale nawet jeśli tak się stanie, to przyjmijmy to z pokorą i wyrozumiałością, jako logiczną konsekwencję różnicy potencjałów. Opiszmy to rzeczowo, profesjonalnie i merytorycznie, a nie histerycznie. Doceńmy klasę przeciwnika, z którym przyszło się zmierzyć polskiemu zespołowi, zamiast śmiać się z piłkarzy, że nie zagrali na trzysta procent, ale tylko na sto.
Czy dziennikarze z Pomorza żartowali z Gryfa Wejherowo jadącego na mecz pucharowy do Warszawy? Czy piłkarze Gryfa traktowali mecz przy Łazienkowskiej jako karę? Nie. To była dla nich nagroda za wysiłek, podobnie jak dla legionistów nagrodą, a być może szczytem kariery, jest lekcja futbolu w Madrycie. Cały ten kontekst przytomnie opisał w trakcie poniedziałkowego rozruchu legionistów prezes Bogusław Leśnodorski: "3 lata i 10 miesięcy jechaliśmy na ten trening... warto było". Tak jest, przy czym ja tylko dodam, że niektórzy jechali tam dwadzieścia lat. Obojętnie, co się jutro wydarzy, czy stracimy jedną bramkę czy dziesięć, warto było. Dla takich chwil jest się właścicielem, pracownikiem, piłkarzem i kibicem Legii. Wtorek, 18 października, Estadio Santiago Bernabeu – pozdrawiamy Polskę!