Alejandro
Ech to pora do szalupy, wezmę Murcielago. rzekł szeptem do siebie.
Wersja do druku
Alejandro
Ech to pora do szalupy, wezmę Murcielago. rzekł szeptem do siebie.
Mateo
Rozglądał się co jakiś czas na swoje ramiona i towarzyszy, czy jakoś dziwnie na niego nie patrzą... Stał się coś bardziej milczący i zamyślony... Myśli kręciły się koło tajemniczej dziewczyny. Zdał sobie sprawę, że ją spłoszył ale może jeszcze jest nadzieja, że kiedyś ja ujrzy......
Zabrał swego konia i swe graty i poszedł do szalupy... Widząc Rodrigo ładującego się do szalupy i nagle wybiegającego pomyślał że czegoś zapomniał... Ale gdy ujrzał go jak wraca z koniem o mało ie wybuchnął śmiechem...
Tego mu było trzeba.... Trochę uśmiechu by zapomnieć o indiance..... choć na chwilę
Ricardo
Patrzył oparty o burtę okrętu na plaże Nowego Świata. W pewnym momencie zdawało mu się że widzi ukochaną, w oddali, w cieniu drzew. Dosyć często miewał takie omamy od jej śmierci, więc był już do nich niemalże przyzwyczajony. Uśmiechał się zawsze nieznacznie widząc jej sylwetkę, cieszył się bowiem że może znów na nią popatrzeć, czasem zaślepiony machał, lecz tym razem powstrzymał się. Smutne w tym wszystkim było to, że po którymś mrugnięciu oczami znikała...
I tym razem gdy zniknęła mu z oczu westchnął ciężko, ujrzał, że jego towarzysze zbierają się, więc i on sam pozbierał swoje rzeczy, zabrał Alfonsa spod pokładu i zajął miejsce w jakiejś szalupie, na której zmieściłby się wierzchowiec.
Wszyscy
Dobiliście do brzegu choć zajęło to sporo czasu bowiem by przetransportować wierzchowce potrzeba było znacznie więcej pracy,dostrzegacie że mniejsze okręty z Waszej flotylli płyną w górę rzeki wspierane przez dość liczne łodzie zaś Wy wraz z całą konnica wspartą przez solidny oddział piechoty i strzelców jesteście na jednym z brzegów rzeki....Sami także zaczęliście się posuwać w ślad za resztą wojsk na okrętach jednak idzie to wielce opornie bowiem teren jest niesprzyjający i dość podmokły a i klimat Wam jako ciężkozbrojnym zaczyna się mocno dawać we znaki. Maszerowaliście tak dobrą godzinę gdy nagle dostrzegliście że łodzie się zatrzymały a przed nimi na obu brzegach stoją istne chmary wojowników wymachujących bronią i śpiewających jakieś pieśni bojowe w swoim języku.
- Cholera,co to ma być? Podobno ostatnio byli przyjaźnie nastawieni a teraz nam wygrażają bronią? Sukinsyny! -powiedział wkurzonym głosem dowodzący Wami oficer spluwając przy tym na ziemię
- Ehh....,tu miało nie być problemów,mieliśmy tylko uzupełnić zapasy,zgarnąć podarki i ruszać dalej.... - dodał ktoś z tłumu
Inigo de Gastor
Mendami sobie pomachajcie! Ryknął w stronę dzikusów dobywając oręża i wyczekując na rozkazy.
Alejandro
Woo, sporo ich. Ciekawe jak potrafią się bić rzekł z entuzjazmem złowrogo się uśmiechając. Początek, a już zabawa. No pokażmy im kto jest panem, a kto ledwie robalem do zgniecenia.
Ricardo
Zgarnąć podarki? Od tych dzikusów? Póki co, to my podarujemy im śmierć, a nie na odwrót. A cokolwiek od nich weźmiemy siłą.
Mateo
Wytarł twarz z potu... O ja pierdykam, co za duchota? Jak Wy możecie jeszcze wymachiwać bronią i drzeć sie do dzikusów... Przecie zaraz sami padniemy od tej przeklętej duchoty.... Oby złoto było warte tego potu.... Siedział na koniu i ledwo dychał....
Rodrigo de Suarez:
No to będzie zabawa... Oby, bo w końcu na to czekałem - powiedział pod nosem do siebie i położył rękę na rękojeści miecza oczekując rozkazów.
Wszyscy
Widzicie że do jednego z okrętów podpłynęło kilka łodzi z wojownikami i jakimiś dostojnikami,po burzliwej dyskusji wycofali się na swoje pozycje zaś chwilę po ich odpłynięciu jedna z szalup przybiła do Waszego brzegu. Wysiadł z niej jeden człowiek najwyraźniej posłaniec który podszedł do kapitana wymieniając z nim kilka zdań,gdy skończył mówić oddalił się zaś Wasz kapitan przemówił - Dobra,słuchajcie mnie uważnie,potrzebuję kilku ochotników którzy udadzą się na zwiad i sprawdzą czy jest jakaś inna droga prowadząca do ich miasta....,jacyś chętni? Jak nikt się nie zgłosi to sam wybiorę ochotników....