-
Rodrigo,Inigo
Obu z Was udał się skok choć Rodrigo nieco zachwiał się w siodle przez to że jego rumak był już lekko wyprowadzony z równowagi....,jednak dzięki temu manewrowi dołączyliście do reszty ale jesteście już mocno zmęczeni,dużo bardziej niż jeźdźcy stojący w okręgu i czekający na maruderów....
Mateo,Alejandro,Ricardo
Odsiecz przybyła w ostatniej chwili,ktoś już wykręcił Mateo rękę tak że ten musiał upuścić miecz a tarcza została mu po prostu wyrwana,jednak nagle między indian z dwóch stron wpadli Alejandro z Ricardo siekąc i kłując i nieco odpychając dzikusów do tyłu,którzy od tego naporu aż puścili Mateo przez co ten straciwszy podporę runął na ziemię....
-
Inigo de Gastor
Wydał z siebie potężny okrzyk unosząc miecz w górę, gdy dołączył do reszty kawalerii bezpiecznie. Wjechał pomiędzy nich, ustawiając się ramię w ramię z resztą.
-
Ricardo
Nie daj im do niego dojść, musi się pozbierać! Krzyknął do Alejandra odpychając Indian od Matea i ustawiając się tak, żeby tułów Alfonsa osłaniał go od dzikusów.
-
Mateo
Starał sobie przypomnieć najpiękniejsze chwile swego przepięknego życia... Uciec myślami od nieuniknionego..... Wizja, którą przywołał a raczej to co sobie przypomniał to była upojna noc z jedną ze szlachcianek, żoną pewnego bogacza, którego poratował gdy jego koń okulał na przejażdżce... Biedak zsiadł z konia gdy ten się zląkł nagle i pognał w siną dal... Mateo w tym czasie jechał niedaleko gdy zobaczył konia który najwidoczniej poniósł... Nie było na nim nikogo ale był osiodłany.... Domyślił się, że ktoś ma kłopoty i podjechał w przeciwnym kierunku pędzącego na łeb na szyję konia... Nie mylił się... Bogacz szedł pieszo...
Pomóc panie jakoś mogę? zapytał szlachcica.... Jeśli panie nie jest to dla Ciebie kłopotem to proszę byś zawiózł mnie do zamku... Mateo, miał dobre serce więc nie wahał się ani sekundy. To mój obowiązek Panie pomóc komuś w potrzebie... Powiedział wyciągając rękę by pomóc szlachcicowi wsiąść na konia...
Gdy byli na miejscu chciał się pożegnać i ruszyć w swoją stronę....Jednak Szlachcic Krzyknął na służbę.... Natychmiast przygotować pokój gościnny dla Jaśnie Pana. -Ależ Panie,,, proszę mnie nie tytułować. Ja,, dziękuję... Nie kłopoczcie się, nic takiego nie zrobiłem... Speszony chciał już ruszać w drogę. -Młodzieńcze, nawet o tym nie myśl... Pomoc mi okazałeś i troskę.... to Sprawa honoru by ugościć Cię.... Mario... żono podejdź.....Niech Ci przedstawię..... ?
Mateo ujrzał Anioła... Blask i uroda Tej młodej kobiety był nieporównywalny do niczego... Prawie zemdlał z wrażenia i tylko dzięki temu, że od tej chwili chciał tylko jednego.... Zasmakować jej ciała, spowodowała że nie mógł się zbłaźnić.... Osz kuźwa,,,, piłbym wodę przez słomkę po Twojej kąpieli... Pomyślał....
Zsiadł dostojnie z konia... Podszedł do Mariii ucałował jej dłoń dystyngowanie... Mateo de Maraz...
Nie mogę odmówić tak zacnej rodzinie dodał...
-
Ricardo
Widząc, że Mateo utonął w marzeniach i nic do niego nie dociera, wydarł się głosńo. Wstawaj pendejo! Nie czas na wspominki!
-
Alejandro
Murwa! Wstawaj compadre! Długo tu nie wytrzymamy ryknął osłaniając Matea. Chędożone dzikusy zdychajcie hahahah! Tak! Wrzeszczcie! Wyrżnę was wszystkich hahahahh!
-
Rodrigo de Suarez:
O kurwa... Ledwo, ale się udało. Jeszcze tylko wytrzymać do końca... - Rodrigo wjechał między szeregi kawalerii, ustawiając się w szyku.
-
Alejandro,Mateo,Ricardo
Z tego wszystkiego nikt nie przypilnował konia Mateo który nagle czymś spłoszony pobiegł w siną dal....,o dziwo szeregi indian rozstąpiły się przed koniem bez jeźdźca....
-
Mateo
otrzeźwiły go krzyki kompanów.. otwarł oczy... Koń,, kuźwa... łapać mojego konia wydarł się...
-
Alejandro
Murwa chędoże to! Wskakuj na grzbiet konia Ricardo! Już! Przebijamy się do reszty! Szybko!