-
Ricardo
Wszędzie wokół niego było biało. Nie był to jednak śnieg, tylko jakby jednolita, kamienna posadzka. Wyróżniała się na tym tle jedynie ogromna, drewniana, pozłacana, dwuskrzydłowa brama, wznosząca się kawałek dalej. Pod nią siedziała skulona jakaś drobna dziewczyna. Głowę miała schowaną za rękami, złożonymi na kolanach. Już z tej odległości było słychać wyraźny, gorzki szloch. Ricardo wiedział, kto tak szlocha. Podbiegł zaraz i uklęknął przed swą ukochaną, tuląc się do niej. Na szyi miała wyraźnie odznaczony pręg, był tak mocno odciśnięty, że dało się poznać i policzyć wszystkie sploty sznura. Pomimo tego, Graciela nie była blada, miała naturalny kolor skóry, a na jej policzkach odznaczały się rumieńce, od płaczu, miała także rozpalone czoło. Odwzajemniła jego uścisk, potrzebując teraz jego bliskości.
-Nie chcą mnie wpuścić... - odezwała się cicho, patrząc mu w oczy. - Powiedzieli, że nie zasłużyłam, aby tu wejść...
Ricardo poczuł łzy napływające mu do oczu. Wiedział, że nie może nic zrobić wobec boskiego nakazu. Mimo tego wstał i zabił mocno we wrota. Po chwili otworzyła się zasuwa, ukazując bystre ślepia jakiegoś człowieka.
-Mówiłem już, nie możemy jej wpuścić, przykro mi, Ricardo. - rzekł mężczyzna zza drzwi, głosem spokojnym i wyrozumiałym.
-Dlaczego?! Przecież żyła zgodnie z przykazaniami, w żaden sposób nie wadziła Bogu, dlaczego jej nie wpuścicie?! - wykrzyczał konkwistador.
-Nie ma odwołania, nic nie da się zrobić, samobójcy nie mają wstępu, wybacz.
Zasuwa na powrót się zamknęła. Ricardo walił w odrzwia jeszcze przez długi czas, lecz bez odzewu. Graciela w końcu rozpłynęła się w powietrzu jak para wodna, zabrali ją...
-
Alejandro
Sen dość szybko całkowicie pochłonął Alejandra. Było mu dobrze, chciał wypocząć. Czuł jakby leciał, wznosił się w górę ponad przestworzami, jak sam Stwórca spoglądał na ziemię z niebios, nagle znalazł się w nieznanym mu miejscu. Był na łące a nad nim rozpościerały się gwiazdy, wszystko oświetlone było białym światłem księżyca, który dumnie wisiał w nieboskłonie. Żadna chmura nie zakłócała tej harmonii. W okół konkwistadora rosły różne kwiaty, lecz najwięcej było róż. Na środku tego wszystkiego była jedna, lecz ona nie zakwitła. Blask zdawał się padać na nią. Nagle gwiazdy zawirowały i wydawało się jakby spadały na ziemię. Alejandro nie bał się, tylko obserwował to wszystko. Nawet gdy padały obok niego. Po każdej zostawała lekka poświata unosząca się nad gruntem ,a po chwili zaczęły się z nich formować postacie. Każde noszące godło Sangrerosów, był tam dziad Alejandra i wiele jego pradziadów. Brakowało tylko ojca lecz ktoś położył rękę na ramieniu Alejandra. Synu rzekł głos za nim i momentalnie konkwistador odwrócił się i ujrzał swego rodzica. Tato?!... Wyraz jego twarzy był łagodny i spokojny, ale poważny. Pamiętam o przysiędze, lecz nie martw się. Zrobiłeś pierwszy krok aby ją wypełnić. Każdy kwiat symbolizuje jednego członka naszego rodu. Jak widzisz jest ich wiele, było nas niegdyś więcej. Lecz los po pewnym czasie przestał być łaskawy. Nie mówiłem ci o jednej rzeczy o naszej rodzinie. Wielu było wielkimi ludźmi jednak na niektórych ciąży skaza. Sangrerosa może być albo wielkim człowiekiem albo potworem w ludzkim ciele. odrzekł Amparo Tato..wstyd mi/ Ja, ja się zmienię. krzyknął Alejandro Synu, ja to wiem. Z natury jesteś dobry, moja śmierć to ona cię takim uczyniła, przepraszam, że nie mogłem być z tobą. Bronić ciebie i twojej matki. Widziałem co przeszedłeś i gorzko płakałem za twoim losem. Nie jesteś potworem, a teraz spójrz dookoła na niektóre kwiaty. Alejandro w tym momencie rozejrzał się i zauważył, że niektóre róże były czarne jakby trawiła je choroba, a potem szybko zerknął na tą oświetloną i zobaczył, że jest w połowie czerwona, a w połowie czarna. Widzisz? Nie bój się. Jestem z tobą. Możesz to zatrzymać. Rozkwitnąć, stać się lepszym, przynieść nam z powrotem chwałę, oczyścić imię. Teraz wszystkie twarzy zwróciły się w stronę Alejandra i wypowiedziały jednym głosem Sangrerosa zawsze dotrzymuje obietnic. Wszystko zaczęło ciemnieć jak chmury zakrywały księżyc, a postacie znikały. Ojciec konkwistadora powoli nikł Pamiętaj synu, zawsze będę cie kochał rzekł po czym zniknął.
-
Wszyscy
Nagle ciszę nocną rozdarły dzikie okrzyki,huk wystrzałów i wrzaski rannych i umierających,słyszycie że w obozie panuje duży chaos,co chwila padają jakieś komendy a żołnierze biegają w te i we wte....
Mateo
Głowa dalej potwornie Cię boli,chyba lekarstwa i kuracja jeszcze nie zaczęły działać....
Ricardo
Wciąż jesteś pijany choć odgłosy walki nieco otrzeźwiły Twój umysł....
Rodrigo,Alejandro,Inigo
Bez trudu zerwaliście się z posłań,jesteście gotowi do walki....
Techniczny
Świetne te sny,naprawdę doceniam :)
-
Inigo de Gastor
Dosiadł klaczy i wyszarpnął pałasz z pochwy rozglądając się, gdzie jest reszta konnych. Rodrigo, Alejandro, Mateo, Ricardo! Do mnie! Musimy dołączyć do reszty jazdy! Wykrzyczał unosząc brzeszczot i machając nim nieco, by zwrócić na siebie ich uwagę.
-
Mateo
Obudził się nagle od hałasu i uniósł na posłaniu... Nagle poczuł przeraźliwy ból głowy, za którą się też chwycił jedna ręką...
Ale miałem piękny sen.... Śniła mi się Indianka jak na koniu stała... Uniósł pościel (albo to coś czym był przykryty) widząc wzgórek w okolicach krocza...
Kuźwa... Indianki już nie ma a koń nadal stoi.... chędożony żywot...
Ciszej tam kurwa, ja tu umieram.... wydarł się.. ale powoli wstawał choć łeb mu pękał w kawałki....
-
Ricardo
Usiadł na posłaniu i złapał się za czoło, kręcąc przy tym głową. Pieprzony klecha mi naopowiadał i są efekty... Jak go złapie to nie ręczę za siebie, najwyżej mnie ukatrupią. - wymamrotał do siebie pod nosem. Wstał opieszale, uzbroił się i wyszedł na zewnątrz.
-
Rodrigo de Suarez:
Kurwa! Co się tam odpierdala? Dzikusy pewno obóz odnalazły, albo zasadzkę naszykowały... Kurwy. Nawet pospać nie dadzą biednemu człowiekowi - rzucił do siebie niezbyt głosno, ostatnie zdanie wymawiając ironicznie, szybko odział się w swój ekwipunek, po czym dosiadł swego wierzchowca. Po usłyszeniu Iniga ruszył w jego kierunku, jednocześnie po drodze uważając i przyglądając się okolicy.
-
Alejandro
Kurwie syny bez honoru! Spocząć nie dadzą! Zabić wszystkich po co więźniowie! Rozzłoszczony krzyknął i po uzbrojeniu pędem dosiadł konia No, leć Murcielago. Idealny jak zawsze! rzekł do konia jadąc do Inigo.
-
Mateo
Wstałeś powoli,choć ból głowy mocno daje Ci się we znaki od tych hałasów i zamieszania....,nagle do namiotu wparowało kilku dzikich,jesteś jedynym który może ustać na nogach i walczyć a dyżurny cyrulik blady jak ściana począł się cofać uprzednio upuszczając misę z wodą....
Inigo,Rodrigo,Alejandro
Widzicie Ricardo,który chwiejnym krokiem wyszedł z namiotu,po Mateo ani śladu....
-
Inigo de Gastor
Na koń zachlany łachmyto! Otrzeźwij się trochę! Wrzasnął rozgniewany w stronę Ricardo, widząc jak się chwieje.