Strona 1 z 13 12311 ... OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 1 do 10 z 123

Wątek: Stosunek Polaków do Żydów na przestrzeni wieków

  1. #1
    Łowczy
    Dołączył
    Sep 2009
    Postów
    114
    Tournaments Joined
    0
    Tournaments Won
    0
    Podziękował
    0
    Otrzymał 16 podziękowań w 11 postach

    Stosunek Polaków do Żydów na przestrzeni wieków

    Zgodnie z sugestią moderatora zakładam nowy wątek. I przerzucam swoje posty z poprzedniego tj.

    Na pewno warto na ten temat porozmawiać dopóki nowelizacja ustawy o IPN nie weszła w życie. Później takimi rozmowami może się zainteresować prokurator i sąd.

    http://forum.totalwar.org.pl/showthr...678#post454678

    Cytat Zamieszczone przez Nezahualcoyotl Zobacz posta
    Niestety lecz to Twoja wypowiedź jest efektem kompletnego niezrozumienia omawianego tematu.Nikt w Polsce nie neguje faktu że dochodziło do aktów przemocy (psychicznej oraz fizycznej) ze strony Polaków wobec przedstawicieli mniejszości żydowskiej ale też nikt w tym kraju nie pozwoli na to żeby obwiniano naród polski za Holocaust.Kiedy to zrozumiesz może przestaniesz tak machać pejsami.
    Żydzi nie mają monopolu na okrucieństwo i zdziczenie jakie dotknęło Europę w trakcie 2WŚ ale,mam nadzieję,że mają na tyle oleju pod jarmułkami żeby zaakceptować iż zjawiska marginalne nie odnoszą się do całej populacji.
    Idąc ich torem myślenia mogę śmiało powiedzieć że oni sami nieźle się przyczynili do zagłady własnego narodu...

    1. Nie do aktów przemocy psychicznej i fizycznej (bo to sugeruje jakby chodziło jedynie o lżenie i bicie) tylko do kilkudziesięciu tysięcy mordów - od pojedynczych egzekucji przeprowadzanych przez oddziały podziemia, cywilów czy granatowych policjantów do masowych pogromów, takich jak ten w Jedwabnem czy Radziłowie.


    2. Nikt nie obwinia narodu polskiego o Holocaust, ponieważ był to pomysł Niemców i to całkiem konkretnych osób. Pewna część Polaków (jaka, to rzecz sporna) jest obwiniana jedynie za współudział w Holocauście i pomocnictwo w nim, a zwłaszcza działania na obrzeżach Zagłady. Przy czym nie tylko Polaków, bo te oskarżenia dotyczą także Ukraińców, Litwinów, Słowaków, Rumunów itd.


    3. Tragedia Żydów z terenów okupowanych przez Niemców jest nieporównywalna z tragedią jakiegokolwiek innego narodu, może poza Romami i z uwagi na realia wojenne - także Białorusi, gdzie działała bardzo aktywnie sowiecka partyzantka co skutkowało ogromnymi represjami, pacyfikacjami i masowym głodem. Żydzi wyginęli w 95%, a Polacy w 10% (licząc jako bazę osoby z terenów okupowanych, bez Żydów i Polaków w USA).


    4. Teksty o "machaniu pejsami" i "oleju pod jarmułką" są dowodem na to, ze antysemityzm w Polsce wciąż ma sie niestety dobrze.


    5. Zbrodnie Polaków na Żydach wcale nie były zjawiskiem marginalnym, tylko stosunkowo sporym. Jeszcze szerszym zjawiskiem była akceptacja i aprobata dla tych zbrodni albo pomoc udzielana Niemcom przez część ludności polskich miast np. w fazie deportacji. Zjawiskiem marginalnym była pomoc Żydom.

  2. Następujących 3 użytkowników podziękowało Izabelin za ten post:


  3. #2
    Łowczy
    Dołączył
    Sep 2009
    Postów
    114
    Tournaments Joined
    0
    Tournaments Won
    0
    Podziękował
    0
    Otrzymał 16 podziękowań w 11 postach
    Do moderacji - post podzielony, bo jako całość ma za dużo znaków i nie da sie go opublikować. Stąd podzieliłem go na trzy części.

    Cytat Zamieszczone przez szwejk Zobacz posta
    Uprzejmie też przypominam, że Podlasie wcześniej było pod okupacją Sowiecką. Jak Żydzi zachowywali się wtedy do polskich sąsiadów?
    Wielka szkoda zatem, że w stosunku do żydowskich obywateli, okupowani przez Niemców Polacy nie zachowywali się jak Duńczycy, Holendrzy, Belgowie, Norwedzy, Litwini, Estończycy, Łotysze, Francuzi, Jugosłowianie, Węgrzy, Słowacy, Czesi, Ukraińcy .... No i sami NIEMCY - okupowani przez nazistów
    Bylibyśmy zatem dziś w LICZNYM I ZNAKOMITYM TOWARZYSTWIE... A relacje nasze były by dzisiaj tak dobre, jak obecnie relacje Izrael - Rosja
    Aha, w czasie II WŚ disapora żydowska w USA też się fajnie wtedy odnosiła do swych ziomków z środkowej Europy...

    W 1881 roku doszło do Pogromu w Warszawie - 2 zabitych, 24 rannych, 10 000 Żydów poszkodowanych materialnie w tym około 1000 utraciło cały majątek. Po pogromie około 1000 ludzi uciekło do USA (dzisiaj ich potomkowie nas "szkalujom"). Polacy zdemolowali żydowskie synagogi i cmentarze.


    Jak rozumiem pogrom w 1881 roku i inne pogromy z przełomu XIX i XX wieku (np. białostocki) także był zemstą za to co było pod okupacją sowiecką, oh wait... przecież wtedy nie było Sowietów.


    Po I Wojnie Światowej doszło do kolejnej fali pogromów - w Wilnie polscy żołnierze zamordowali kilkudziesięciu Zydów, w tym słynnego dramaturga i pisarza Wajtera, który przez kilka dni leżał w rynsztoku. W Lwowie doszło do kolejnego pogromu gdzie zginęło kilkudziesięciu, a być może nawet 200-300 Żydów. To jest zabawne, bo Żydzi za każdym razem rzekomo współpracują z wrogami Polski. W Wilnie pogrom był "uzasadniany" sympatyzowaniem z Litwinami, we Lwowie tym, że Żydzi stanęli po stronie Ukraińców, W Pińsku tym, ze byli stronnikami bolszewików,a z kolei Polacy z Wielkopolski i Poznania (choć do żadnego pogromu nie doszło) uważali, ze Żydzi z Poznania popierają Niemców. Dziwnym trafem Żydzi zawsze nas zdradzają z sąsiadami. Żydzi zawsze w ogólnonarodowym spisku przeciwko Polakom. Założę się, że Ukraińcy uzasadniali swoje pogromy na Żydach w okresie 1919-1920 i 1939-1944 w ten sam sposób - tym, że Żydzi nas zdradzają z Polakami i popierają ich. Bo nacjonaliści wszędzie są tacy sami.




    Zakładając, że prawdą jest, że część Żydów współpracowała z Sowietami w 1939 roku (np. 10-20%) to wytłumacz mi proszę, jaki związek z tym mieli pozostali Żydzi, a w szczególności dzieci? Dzieci też trzeba było mordować za "kolaboracje". Czy gwałty na Żydówkach także były karą formą kary za kolaboracje?


    Przyjmując Twój absurdalny, kuriozalny i antysemicki sposób myślenia należy stwierdzić, ze Polacy powinni mordować masowo Polaków, w tym popełnić samobójstwo z tytułu bycia Polakami (może od tego powinni zacząć ci, którzy rzekomą kolaboracją usprawiedliwiali mordy na przypadkowych ludziach?) z tego względu, że część narodu polskiego także kolaborowała z Sowietami - to jest kolejny fakt np. Broniewski, Wasilewska i wielu, wielu innych.


    Nie wiem czy wiesz, ale proporcje wywiezionych na Syberię i kazachski step Żydów i Polaków z Podlasia były mniej więcej równe mając na uwadze całość populacji - Żydów nawet wywieziono proporcjonalnie więcej (co ich zresztą uratowało przed Polakami i Niemcami). Skoro Żydzi byli takimi kolaborantami to dlaczego wywożono ich statystycznie częściej niż Polaków?


    Z narodów, które wymieniłeś - Duńczycy przerzucili prawie całą swoją populację żydowską do neutralnej Szwecji na kutrach rybackich. Zaangażowały się w to tak szerokie kręgi społeczeństwa, ze jako jedyny naród zostali oznaczeniu tytułem "Sprawiedliwych" w całości - jako naród duński.


    Holendrzy urządzili strajk generalny przeciwko deportacji - na kilka dni w całym kraju stanęły tramwaje, fabryki i wszystko. Był to niemy, bierny, obywatelski opór, który kosztował życie kilkunastu Holendrów, a inni byli wywożeni do obozów albo zostali ranni. Społeczeństwo holenderskie było generalnie przeciw antysemickiej polityce okupanta, a antysemici i szmalcownicy oraz kolaboranci wywodzący się ze skrajnej prawicy byli marginesem społecznym.


    W Polsce natomiast typowa deportacja wyglądała tak:


    Fragmenty dziennika Zygmunta Klukowskiego (pseud. Podwiński) – polskiego lekarza, bibliofila, historyka regionalisty, autora pamiętników i dzienników, żołnierza Armii Krajowej i podziemia antykomunistycznego żyjącego w latach 1885–1959, w których opisuje on jak wyglądała deportacja Żydów ze Szczebrzeszyna do obozu zagłady - szczególnie interesujący jest opis zachowania Polaków współpracujących z Niemcami. Od 1939 do 1944 roku Szczebrzeszyn był pod okupacją niemiecką.

    "Noc przeszła spokojnie, lecz panika wśród Żydów jeszcze bardziej się wzmogła. Od rana oczekiwali zjawienia się lada chwila żandarmów i gestapowców (...) Z różnych stron dochodzą wiadomości o skandalicznym zachowaniu się części ludności polskiej (...). Żydzi mnóstwo rzeczy oddali na przechowanie mieszczanom i chłopom.(...) Za przechowanie w ciągu kilku dni dzieci i dorosłych dawano ogromne pieniądze, lecz chłopi z pobliskich wsi boją się, bo za ukrywanie Żydów grozi kara śmierci, a donosicieli wszędzie jest pełno." - zapis z 15 kwietnia 1942 r. (str. 255).

    "Obcy żandarmi i SS-owcy wyjechali wczoraj. Dzisiaj działają nasi żandarmi i granatowi policjanci, którym kazano zabijać na miejscu każdego złapanego Żyda. Rozkaz ten wykonują bardzo gorliwie (…). W ogóle ludność polska nie zachowywała się poprawnie. Wielu ludzi brało czynny udział w tropieniu i wynajdywaniu Żydów. Wskazywali, gdzie są ukryci Żydzi, chłopcy uganiali się nawet za małymi dziećmi żydowskimi, które policjanci zabijali na oczach wszystkich."
    - zapis z 22 października 1942 r. (str. 290).

    "Tymczasem w Szczebrzeszynie działało gestapo przy pomocy miejscowych żandarmów, granatowych policjantów i przy czynnym udziale niektórych obywateli miasta. Popisywał się też młody policjant z Sułowa, Matysiak. Woźny Skórzak, nie mając karabinu ani rewolweru, siekierą rąbał głowy wyciąganych z kryjówek Żydów. Inni cywile z amatorstwa też gorliwie pomagali, wyszukiwali Żydów, pędzili ich do magistratu lub na posterunek, bili, kopali itp."
    - zapis z 23 października 1942 r. (str. 291).


    "Wczoraj, w niedzielę, przez cały dzień ludność wyłapywała Żydów i odprowadzali ich do aresztu przy magistracie (…). I w dalszym ciągu tropiono wszędzie Żydów. Widziałem, jak w pobliżu szpitala, w zabudowaniach znanych powroźników Dymów, wynaleziono i wyprowadzono pięćdziesięciu Żydów. Liczyliśmy, gdy pędzono ich do aresztu. Tłum gawiedzi stał i przyglądał się. Niektórzy „z amatorstwa” pomagali: rozbijali dachy i ściany, szukając Żydów, a potem bili ich pałkami (…). Ludność z otwieranych żydowskich domów rozchwytuje wszystko, co jest pod ręką, ludzie bezwstydnie dźwigają całe toboły z nędznym żydowskim dobytkiem lub towarem z małych żydowskich sklepików." - zapis z 26 października 1942 r. (str. 292).


    Tu masz przykład jak działała polska granatowa policja na prowincji małopolskiej:


    "Komendant Lewandowicz mówił do mnie i do młodego policjanta Stachowicza, że macie ich zrobić, bo jeszcze nic nie zrobiliście. Oznaczało to, że ja z wymienionym miałem zastrzelić prowadzone Żydówki. Odpowiedziałem mu, że jeżeli dotychczas nikogo nie zastrzeliłem, to i tej Żydówki nie chce strzelać, na co on mi odpowiedział, że <jestem dupa, a nie policjant>. Następnie kazał Żydówkom skręcić z drogi do znajdujących się przy drodze krzaków. Wówczas młody policjant Stachowicz oddał jeden strzał z karabinu do Żydówek. Jedna z nich upadła na ziemię, natomiast druga Żydówka poczęła krzyczeć i biec do upadniętej Żydówki i ja wówczas wystrzeliłem z karabinu jeden strzał do niej; ta poczeła krzyczeć jeszcze więcej i upadła na ziemię, przy tej, która poprzednio została postrzelona. Na ten widok komendant Lewandowicz począł krzyczeć na nas słowami <co się pieprzycie>. Oznaczało to, dlaczego zaraz na miejscu Żydówki nie zostały zastrzelone, i wówczas komendant oddał do leżących jeszcze dwa strzały z karabinu i te umilkły. Nadmieniam, że jeszcze przed zastrzeleniem Żydówek komendant Lewandowicz polecił gospodarzowi w Dudce wykopać dół w Olszynie, w którym miałby być pogrzebane Żydówki"
    zeznania granatowego policjanta Jana Szewczyka z Otfinowa, gmina Żabno, powiat tarnowski (APKr, SAKr, 1055, IV K344/50) dotyczące mordu na siostrach - osiemntastoletniej Salomei Suss i dwudziestoletniej Heli Suss wydanej przez Jana A. i złapanych w gromadzie Gorzyce, w okolicach której ukrywały się przez około 12 miesięcy.


    "w tym czasie on z trupów pościągał całkowicie odzież, bieliznę i buty, do naga je rozebrał i sobie przywłaszczył te rzeczy, a te dwie żydóweczki nago do dołu wrzucił i zakopał. Słyszałem od Wróbla Franciszka, ze Dutka tak te trupy obdarł z odzieży po śmierci"
    zeznania Bronisława Rajskiego, grabarza IV K 204/50.


    "przy zwłokach byli policjanci Lewandowicz i Niechciał. Policjanci zrywali ze zwłok odzież i odzież tę przeszukiwali. Zwłoki rozebrano, pozostawiając je w majtkach. Lewandowicz odłożył jedną sukienkę i jedną pare butów oraz chusteczkę na głowę i kazał mi sobie te przedmioty zabrać. Resztę odzieży zabrali na furmankę, która spała opodal (...) zwłoki zastrzelonych Żydówek przeniosłem wraz z Wróblem i Ciomborem do wykopanego grobu i tam je pochowaliśmy, ale nawet nie zauważyłem, gdze miały rany" – świadek oddelegowany do pochowania zwłok, IV K 204/50.



    „ Chodzi o osobę byłem policjanta granatowego, Piotra Bińczyckiego, który pracował na posterunku w Łopatowcu (Opatowcu), pow. Pińczów. Żona moja była wówczas ukryta w Kraśniowie u Stanisława Deszcza w stodole wraz z trojgiem dzieci. Bińczycki bez żadnego rozkazu komendanta posterunku, 12 kwietnia 1943 r. w nocy, w towarzystwie dwóch policjantów, wpadł do stodoły i wyciągnął z niej żonę i dzieci. Żonę sam zastrzelił na miejscu, a dzieci zabrał na posterunek, gdzie znęcał się nad nimi cały dzień i całą noc, a nazajutrz zastrzelił. Był on o wiele gorszy w swoim okrucieństwie niż niemieccy SS-owcy. Dwa dni przed tym zastrzelił na drodze z Łopatowic do Kraśniowa młodą dziewczynę lat 18, Ruchcię Koplik z odległości 30-tu kroków.” - Aleksander Kampf, który przeżył wojnę w Rosji (AŻIH 301/1908, Relacja Aleksandra Kampfa z Dąbrowy Tarnowskiej z dnia 24.07.1946 r.).



    „Po czym odezwał się posterunkowy Czerniewski Marian, że ja dalej nie będę go prowadził i z kilku metrów strzelił mu w głowę, kładąc trupem na miejscu”
    - Marian Czerniewski, policjant granatowy spod Mińska, AIPN, SWWW, 318/293, Akta w sprawie karnej Piotra Zagórskiego.


    "Odprowadzili ją od moich budynków około 300 metrów, było to za stodołą, i tam ją zastrzelili i tam za tą stodołą została zakopana w ziemi, ktoś po jej śmierci ściągnął z niej ubranie i co się stało z tym ubraniem nie wiem" zeznania podejrzanego spisany 12.12.1947 r. APKr, SAKr, 965, K122/49.


    "Na rozkaz komendanta Krawczyka zastrzeliłem jednego z Żydów, a drugiego postrzeliłem w szyję. Tego ostatniego dobił wystrzałem z karabinu Faryński. Faryński zastrzelił dwie osoby, a trzecią dobił. Było to trzech mężczyzn i jedna kobieta" zeznanie policjanta Wesołowskiego z Racławic (nie wiem których) APKr, SAKr, 1014 IV K 116/50.

    „Prowadzona na stracenie kobieta błagała policjanta jedynie o to, aby ją zabił pierwszą, tak żeby nie musiała patrzeć na śmierć swojego dziecka. Stało się inaczej, gdyż policjant uczynił wręcz przeciwnie, strzelając najpierw jej dziecko na oczach jej, a później ją samą”
    . - Zeznania Beńka Gruna z 02.01.1950 r. 1025 IV K 164/50.

  4. Użytkownicy którzy uznali post Izabelin za przydatny:


  5. #3
    Łowczy
    Dołączył
    Sep 2009
    Postów
    114
    Tournaments Joined
    0
    Tournaments Won
    0
    Podziękował
    0
    Otrzymał 16 podziękowań w 11 postach
    Post rozbity z uwagi na liczbę znaków.

    „Żyd Wilk szedł do mego domu i z tych pięciu chłopców jeden udał się na posterunek zameldować policji. Po chwili czasu widziałem jadących na rowerach 4-ch policjantów, a to Krasnodębski Tadeusz, Lewandowicz, Lesiński i Mądry. I przyjechali do mojego domu prosto po tego żyda i tego żyda zabrali ze sobą do posterunku i ten żyd się ich prosił, żeby go puścili całkiem na wolność, to im pokaże, gdzie ma schowane złoto i pieniądze. Więc policja tego żyda do Żabna poprowadziła, gdzie miał schowane pieniądze i złoto, i tego żyda zastrzelili i z tymi pieniędzmi i złotem podzielili się wszyscy czterech policjantów” - Albin B. - zeznania złożone przed krakowskim sądem po wojnie.


    „Wilk ukrywał się jakiś czas w Diamencie, aż spotkała go tam kiedyś narzeczona Niechciała i opowiedziała o tym spotkaniu. Niechciał z Lewandowiczem udali się do Diamentu i zatrzymali Wilka, który chcąc się wykupić, wskazał im miejsce ukrycia kosztowności, jednak na nic mu się to nie zdało, bowiem policjanci cenne rzeczy zabrali, a Żyda zastrzelili” - wspomnienia Tadeusza Krasnodębskiego, policjanta z posterunku w Otfinowie (zwrócicie uwagę, że z relacji Albina B. wynika, że Krasnodębski także brał w tym wydarzeniu udział).




    "Co do sprawy żydowskiej - trzeba to uważać za osobliwe zrządzenie Opatrzności Bożej, że Niemcy, obok mnóstwa krzywd, jakie wyrządzili i wyrządzają naszemu krajowi, pod tym jednym względem dali dobry początek, że pokazali możliwość wyzwolenia polskiego społeczeństwa spod żydowskiej plagi i wytknęli nam drogę, którą mniej okrutnie oczywiście i mniej brutalnie, ale konsekwentnie iść należy. Jest to wyraźne zrządzenie Boże, ze sami okupanci przyłożyli rękę do rozwiązania tej palącej kwestii, bo sam naród polski, miękki i niesystematyczny, nigdy nie byłby się zdobył na energiczne kroki w tej sprawie niezbędne. Ze zaś kwestia jest paląca, to jest jasne, bo Żydzi przynoszą całemu naszemu życiu religijnemu i narodowemu nieobliczalne szkody"
    - Sprawozdanie kościelne z Polski za czerwiec i połowę lipca 1941-roku [w:] K. Jasiewicz, Pierwsi po diable. Elity sowieckie w okupowanej Polsce 1939-1941, Warszawa 2001, s. 1200.


    "W pierwszym gniewie sprzątniemy zapewne część naszych wrogów, drugie tyle wysiedlimy. (...) Utrwaliło się w nas obecnie przekonanie, że żaden Niemiec, czy Żyd, żaden Ukrainiec czy Litwin nie może przez nas być uznany za brata, że żaden nie może być pełnoprawnym obywatelem przyszłego państwa polskiego. (...) Nie łudźmy się też, że wszystkich wrogów wysiedlimy, a zostaną tylko ci lojalni członkowie mniejszości. Nawet po drakońskich wysiedleniach zostaną w Polsce grube krocie Niemców, kilka milionów różnego typu Rusinów, zwarta grupka zwierzęco tępych Litwinów, milion czy dwa zgermanizowanych Ślązaków, Naodrzan, Mazurów i Prusów (...) Wszystkich nie wymordujemy i nie przepędzimy, wszystkim też nie możemy dać pod żadnym pozorem praw obywatelskich. Co więc pozostaje? (...) Musimy odrzucić bezwzględnie niedorzeczną równość obywatelską. (...) Obywatelstwo winno być przywilejem nadawanym indywidualnie, byłoby ono dostępne dla każdego członka mniejszości, gdy tenże stałby się rzetelnie członkiem naszej wspólnoty narodowej. (...) Potraktowanie kwestii obywatelstwa jako przywileju, który można utracić, rozwiązałoby nam też problem tych parszywych jednostki narodowości polskiej, które nie okazały się godnymi miana Polaków, a nie na tyle upadły, by można je hurtem wywieszać. Zresztą nie sposób wieszać grubych tysięcy. (...) Pewna część narodu polskiego byłaby na równi z mniejszościami pozbawiona pełni praw obywatelskich lub ich części. (...) Mniejszości zamieszkujące przyszłe państwo polskie możemy podzielić na dwie zasadnicze grupy. (...) Do pierwszej grupy zaliczamy Żydów, których musimy się pozbyć bez wyjątku, jako elementu obcego, bezwzględnie wrogiego i nie do zasymilowania". - "Szaniec", pismo Narodowych Sił Zbrojnych, numer z 29 stycznia 1943 roku

    "Powszechnie daje się wyczuć, że [Żydzi] radzi byliby, aby w stosunku Polaków do nich panowało zrozumienie, iż przecież oba narody są niesprawiedliwie gnębione, i to przez tego samego wroga. Tego zrozumienia wśród szerszych mas społeczeństwa polskiego nie ma. Stosunek ich do Żydów jest przeważnie bezwzględny, często bezlitosny. Korzystają w dużej części z uprawnień, jakie nowa sytuacja im daje. Wykorzystują wielekroć te uprawnienia, często nadużywają ich nawet. Zbliża ich to w pewnym stopniu do Niemców (...). Tak więc stosunek Niemców do Żydów najoczywiściej daleko wykracza poza wskazania ich oficjalnej ideologii, a jest jednym z elementów ich wewnętrznej polityki. Próbują oni: (...) 3) Użyć żydów jako sposobność do ujawnienia wabika, który zjedna im sympatię, uznanie i szacunek szerokich warstw Polaków. "Przecież w gen. gubernatorstwie rozwiązują Niemcy - nareszcie oni - kwestię żydowską już nie tyle dla siebie, ale ze względu na interes Polskiego Narodu" - oto jak w myśl intencji niemieckich powinno społeczeństwo rozumieć ich akcję. Dużo wskazuje na to, że rzeczywiście chcą tego. (...) Rabunek, "psychiczne wyładowanie się" "narodu mężczyzn" i otumanianie polskiego społeczeństwa - oto właściwe ich cele. Trzeba przyznać, że udaje im się to. (...) Rozwiązywanie kwestii żydowskiej przez Niemców - muszę to stwierdzić z całym poczuciem odpowiedzialności za to, co mówię - jest poważnym i dosyć niebezpiecznym narzędziem w rękach Niemców do moralnego pacyfikowania szerokich warstw społeczeństwa polskiego (...). Naród nienawidzi swego śmiertelnego wroga - ale ta kwestia stwarza jednak coś w rodzaju wąskiej kładki, na której przeważnie spotykają się zgodnie Niemcy i duża część polskiego społeczeństwa (...). Dalej - stan obecny stwarza podwójne rozbicie wśród ludności tych ziem. Po pierwsze, rozbicie między Żydami i Polakami w walce ze wspólnym i śmiertelnym wrogiem; po drugie, rozbicie wśród Polaków, z których jedni gardzą i oburzają się na barbarzyńskie metody Niemców (zdając sobie przy tym sprawę z grożącego niebezpieczeństwa), a drudzy patrzą na nie (a więc i na Niemców!) ciekawym i często zachwyconym wzrokiem (...). Zajęcie biernej postawy wobec obecnego stanu rzeczy grozi i demoralizacją społeczeństwa polskiego (przeważnie niższych jego warstw), i wszystkimi niebezpieczeństwami wynikającymi z tej - choćby częściowej, ale w wielu wypadkach szczerej zgodności - znacznej części Polaków z zaborcą." - Notatka kuriera Jana Karskiego spisana podczas pierwszej misji do Francji w 1940 roku na potrzeby urzędującego w tym kraju Rządu Polskiego.


    "Należy napiętnować tych, którzy chowają Żydów, jako zdrajców polskich interesów. Każdy prawdziwy Polak wie, ze w odrodzonej Polsce nie będzie miejsca ani dla Niemca, ani dla Żyda" - Propaganda Centralna (po zmianie nazwy Biuletyn Centralny) dwutygodnik wydawany przez Narodowe Siły Zbrojne, ukazywało się od 1942 r. do 1943 roku) nr 14 (27) z 1942 roku.


    "Następnego dnia zobaczyłem, że na plac razem z innymi Żydami pędzą dentystę, doktora Nisemana, i jego rodzinę. Odkąd sięgałem pamięcią, miał on swój gabinet przy rynku. Był to wysoki, dystyngowany mężczyzna o ciemnych włosach i szlachetnych rysach. Jego żona, nieco młodsza, była elegancką kobietą, dość wysoką. Mieli dwie córki: studentkę i drugą, czternastoletnią, bardzo bystrą dziewczynkę. Niseman był gentlemanem i arystokratą, który dobrze się ubierał, zasymilowany w stopniu, w jakim było to w Polsce możliwe. Starsza córka była zaręczona z synem właściciela spółki energetycznej. Jako uczciwy dentysta Niseman miał wielu pacjentów katolików. Ofiarował duże sumy pieniędzy na szpitale, straż pożarną, bal policji i inne lokalne przedsięwzięcia. Obserwując, jak polska policja, strażacy i cywile prowadzą rodzinę Nisemanów do ciężarówek, które miały ich zawieźć do Treblinki, zauważyłem, że ich młodsza córka wyrwała się i zaczęła uciekać obok naszego domu. Polscy policjanci gonili ją i strzelali. Upadła. Potem podniosła się i pobiegła. Strzelili znowu. I znowu upadła, podniosła się i biegła dalej. Pięć razy strzelali do czternastoletniej dziewczynki, aż upadła w kałuży krwi." - Szraga Fajwel Bielawski, Węgrów, Mazowsze.



    "później zobaczyłem niemieckiego żandarma, który prowadził pięćdziesięcioro Żydów: mężczyzn, kobiety i dzieci, czwórkami w kierunku cmentarza. Granatowi policjanci i strażacy (polscy, co wynika z kontekstu) szli po bokach, pilnując żeby nikt nie uciekł. Rozpoznałem jednego strażaka, Deszczyńskiego. Dawniej pracował u Żydów i był z nimi zaprzyjaźniony. Uświadomiłem sobie, że to są Żydzi, którym poprzedniego dnia prowadzili do aresztu. (...) Godzinę później usłyszeliśmy serią strzałów od strony cmentarza żydowskiego. Zmroziło mi krew w żyłach. Ludzie, których widziałem idących ulicą i wspierających się nawzajem już nie żyli, zostali zamordowani przez tych bandytów. Polakom nier wystarczyło, ze wyłapywali swoich sąsiadów do komór gazowych. Teraz Niemcy pozwolili im, żeby sami wymordowali tych, którym udało się uniknąć ciężarówek do Treblinki" Szraga Fajwel Bielawski, Węgrów, Mazowsze.



    "szósty dzień przyniósł kolejną łapankę. ród ludzi przyprowadzonych na rynek zobaczyłem trzy niezamężne Żydówki - były to siostry Złotowskie, Lea, Rachela i Sara. Były właścicielkami kamienicy przy rynku, niedaleko od nas. Sprzedawały piwo kuflowe i mieszkały na trzecim piętrze, nad piwniarnią. Niemcy nie wiedzieli, że na trzecim piętrze jest jakieś mieszkanie. Polacy pokazali im więc, gdzie mieszkają siostry Złotowskie. (...) Esesmani ciągnęli je do czekających cieżarówek. Nagle jedna z sióstr rzuciła się na esesmana (...) Niemcy wpadli we wściekłość i powalili je na ziemię. Potem razem z polską policją ciągnęli je za włosy do ciężarówek" - Szraga Fajwel Bielawski, Węgrów, Mazowsze.



    "W niedzielę dowiedział się (gospodarz Bielecki ukrywający autora wspomnień na strychu swojego domu), że w sobotę kilkoro Żydów pojawiło się w Jarnicach, prosząc o chleb. Zostali złapani i zastrzeleni przez członków polskiego podziemia"
    - Szraga Fajwel Bielawski, Węgrów, Mazowsze.





    "Bujalski przyszedł do stodoły i został żeby trochę porozmawiać. Ludzie mówią, że wojna niedługo się skończy. Przeczytałem artykuł w podziemnej polskiej gazetce nawołujący Polaków, żeby pomogli Niemcom zniszczyć resztę Żydów. Pisali, że nie mogą zostać żadni świadkowie, którzy by potwierdzili, co się działo w czasie wojny. Mówię wam to, bo chce, żebyście wiedzieli, że ja nie nienawidzę Żydów" - Szraga Fajwel Bielawski, Węgrów, Mazowsze.


    "Nie było dokąd uciekać; wprost przeciwnie, z sąsiednich wsi i osiedli przybywali gnani paniką i dzikim przestrachem pojedynczy i w grupach małych Żydzi, którzy ledwie zdołali uratować nagie życie z rąk rozjuszonych „autochtonów”. Po tygodniu Niemcy wyjechali, pozostawiając swoim miejscowym sprzymierzeńcom swoje błogosławieństwo i nastawienia. Stało się to w dniu 5 lipca 1941 r. Polska policja razem z miejscową chuliganerią wdarła się do żydowskich domów i przeprowadziła swe zbożne dzieło wedle wzorów rzezi kiszyniowskiej.
    Mordowano w mieszkaniach i na ulicach, kobiety gwałcono i obcinano piersi, małe dzieci rozwalano o ściany, z martwych ciał obcinano palce ze złotymi pierścionkami, z ust wybijano złote zęby. (…)
    Rzeź trwała trzy dni. Tyle czasu pozostawili Niemcy mordercom na dokonanie „roboty”. Z 1200 Żydów, którzy znajdowali się wówczas w miasteczku, pozostało 15, którzy ukryli się. Tych 15 nie pozwolili Niemcy już zabić. Zwłoki około 1200 Żydów z Wąsoszy i okolic zostały pogrzebane koło kolonii pod miasteczkiem."
    -


    Szymon Datner, Churban Białystok – zagłada Białegostoku. Rozdział 13: Rzeź w Wąsosz


    Żydzi byli darmową siłą roboczą. Właściciele majątków najmowali kobiety z getta do pracy w gospodarstwach rolnych, płacąc Niemcom z tego tytułu pewną kwotę. Korzyść mieli z tego wszyscy: Niemcy, gdyż otrzymywali pieniądze, Polacy, bo mieli tanią siłę roboczą, Żydzi, bo mogli zdobyć żywność poza gettem[1].


    Żydówki pracujące w majątku Bzury były w wieku od 15 do 30 lat. Zostały wywiezione na wozie do pobliskiego lasu. Tam na kilku z nich przed śmiercią dokonano zbiorowego gwałtu. Zostały one śmiertelnie pobite drewnianymi pałkami okutymi żelazem przy starym okopie, w którym potem zakopano ciała 16 kobiet. Ciała kolejnych 4 kobiet pochowano w drugim grobie, odległym o ok. 20 metrów[2]. Ofiarom przed śmiercią kazano rozebrać się do bielizny, sprawcy zabrali ze sobą odzież i obuwie ofiar[3]. Do podobnej zbrodni doszło pod niedalekim Szczuczynem. Jej sprawcami było 6 mężczyzn, z których 3 wzięło wcześniej udział w mordzie w Bzurach[1].
    - Mord w Bzurach


    "Pamiętam że widziałem w niedzielę wieczorem, jak Antoni S z Wąsocza zabił szpadlem, bijąc w głowę, dwie nieletnie dziewczyny. Jedna z nich to była 12-letnia córka Żyda M. Obie żydowskie dziewczynki wybiegły zza jednej stodół i chciały przebiec ulicę, ale dopadł je Antoni S i zabił uderzenie szpadla w głowę. Potem zabójca kazał mojemu sąsiadowi B. imienia nie pamiętam, na furmance zawieść dwa trupy żydowskich dziewczynek do rowu, gdzie były pozostałe trupy żydowskie. Dwa dni nie mogłem przez to jeść" - relacja Stanisława D, mieszkańca Wąsocza, Miasta Śmierci.


    "W mordowaniu Żydów brali udział K. Jan i Tomasz D., oni byli dość śmiałymi mordercami, gdyż w biały dzień chodzili z zawinietymi rękawami i nożami, którymi mordowali Żydów. Obecnie nie żyją, zostali zabici przez Niemców/ Zaznaczam, ze poza wymienionymi w mordowaniu Żydów brało udział więcej osób, lecz kto, tego nie mogę zeznać, gdyż nie widziałem" - Jan T. z Wąsocza.

    "Pamiętam, ze uciekłam z Wąsocza w czwartek, a z soboty na niedzielę odbyło sie mordowanie ludności żydowskiej, przy czym zginęła cała moja rodzina, tj. ojciec, matka i pięcioro rodzeństwa. (...) zginęło wówczas około 1000 osób narodowości żydowskiej. Niemcy wóczas żadnego udziału w tym nie brali, tylko mieszkańcy polscy (...) od ludzi dowiedziałam się już po wyzwoleniu, że mojego ojca i brata zamordował niejaki Jan R." - Jadwiga K. Żydówka z Wąsocza.


    "On w pracy opowiadał w obecności męża, a nawet chwalił się zswoim udziałem w mordowaniu Żydów w Wąsoczu (...) Mąż przekazał mi relację tego zabójcy. Według jego słów spędzili żydowskich mieszkańców Wąsocza w okolice cmentarza za wsią. Kazali się układać ludziom wznak, przykładalu im łopaty do gardeł i wbijali nogami. I już człowieka nie było." -Zofia L z Kownatek.

    "Zaraz kiedy Niemcy zajęli Szczuczyn w 1941 r. to poczęto mordować Żydów. Tak jednego dnia ja siedziałem z żoną moją i Szczepanem L i Władysławem S. i wówczas przybiegł do nas Stanisław C i wyraził się: <Chodźcie bić Żydów, a jak nie, to spać!> I po upływie dwóch godzin wyrżnieto całą rodzinę żydowską Z., kupca zbożowego, który mieszkał w drugim podwórku ode mnie. U niego zamorodowano w mieszkaniu całą rodzinę, lecz kto tam mordował, tego nie wiem, gdyż ja byłem w mieszkaniu"
    - Antoni W ze Szczuczyna.


    Gwałty na Żydach powtarzały się, więc kobiety żydowskie zwróciły się do elity miasta o pomoc w powstrzymaniu owych napadów. Reakcji nie było zadnej, wobec czego kobiety poszły do niemieckich żołnierzy. Efektem prośby było to, że żołnierze patrolowali nastepnej nocy ulice zamieszkane przez Żydów" Barbara K z domu R - Żydówka, krawcowa ze Szczuczyna.


    "Rano o godzinie czwartej nad ranem ja wyszedłem na korytarz domu, gdzie mieszkaliśmy razem z P i słyszę dobijanie się do drzwi, więc otwieram i widzę P., jak w jednym ręku trzyma zegar ścienny, a na drugiej ręce trzyma pełno ubrań i różnej garderoby kobiecej. Był ubrany w kurtkę siwą i w kieszeni sterczał mu nóż zakrwawiony końcem ostrza do góry. Do mnie nic nie powiedział, tylko się uśmiechnął. Później tj. gdy już P. nie był burmistrzem, również Niemcy urządzili drugą rzeź Żydów. Po tej rzezi moja matka widziała jak P. przyniósł do domu około dziesięciu par butów" - Tak, tak... pan P. zabójca i hiena cmentarna był burmistrzem - relacja Mariana Z. ze Szczuczyna.


    " po wejściu Niemców (...) miejscowa ludność, a szczególnie element nacjonalistyczny, zaczęli masowo mordować i rabować ludność żydowską (...) - Czesław R. ze Szczuczyna.

    Rów był wykopany wzdłuż domu mieszkalnego siostry mojej matki. Tam mężczyźni stawiali dzieci żydowskie w wieku 6 do 10 lat. Jak dziecko było starsze, wpędzano je z dorosłymi do stodoły. Dzieci ustawiono po kilka koło siebie i mój wuj Władysław D., który miał jako jedyny karabin – strzelał w pierwszego. Pociski po przejściu przez ciało pierwszego dziecka – zabijało następnego. Mówili, że szkoda kulek na Żydów. Jednym pociskiem wuj mordował kilkoro dzieci żydowskich. Ciała dzieci wrzucano do dołu i zasypywano wapnem. Nie wiem, ile dzieci w ten sposób zamordował. Podobno jeden chłopiec uratował się. Tych dzieci żydowskich zamordowanych przez wuja było dużo. Żydów w ogóle było bardzo dużo – kilkaset osób. Podobno około 800 osób. W tym samym czasie, jak mordowano dzieci, podpalono stodołę z ludźmi wewnątrz. Wiem, że stodołę oblewał środkiem palnym K., imienia nie znam. Sam proboszcz podpalił stodołę, to znaczy podłożył ogień. Ludzie w środku krzyczeli, potem krzyk ustał.
    - relacja Antoniego O., Polaka, mieszkańca Radziłowa.


    Gdy Niemcy przyszli, byłem na miejscu w Radziłowie i wiem, że zaraz Leon K. zebrał bandę składającą się z kilkunastu osób i zaczął rozbijać mieszkania ludności żydowskiej. Wyciągali oni z mieszkania i bili do utraty przytomności. Również bardzo dużo gwałcili młodych dziewczyn, a specjalnie zwróciło uwagę zgwałcenie matki i córki B., które później zabili. Te grasowanie po nocach odbywało się dwa tygodnie aż do 7 lipca 1941 r. (…)
    Dnia 7 lipca 1941 r. szajka wygnała wszystkich mieszkańców żydowskich na rynek, tam po uprzednim biciu zagnali ich do stodoły i tam wszystkich spalili. Jeszcze potem trwała obława i kogo złapali, zaraz zabijali. Gdy im brakło naboi do karabinów, zaczęli zabijać łopatami i tymi podobnymi rzeczami, ja wtenczas siedziałem ukryty i się ratowałem.
    - relacja Izraela F., Żyda, mieszkańca Radziłowa.

    Kiedy przyszedłem pod stodołę, widziałem, jak obecni mordercy zabijali kolejnych Żydów. Mordował Stanisław L. Był to krawiec, który mieszkał chyba na ulicy Nadstawnej. Przed wojną terminował u krawca żydowskiego M., tego samego, w którego okna strzelał ksiądz Kamiński. Oprócz Stanisława L. był tam ten milicjant z czasów radzieckich Sz. oraz niejaki Cz. Było tam jeszcze dwóch młodych dwudziestolatków, których nazwisk nie znam. Mieszkali w Radziłowie. (…)
    Także Stanisław L., Sz. i Cz. zabijali Żydów. Doprowadzali tych Żydów różni Polacy. Spomiędzy tych doprowadzających ja znałem swojego kuzyna, nieżyjącego już Teofila S. z Radziłowa. (…) On przyprowadzał Żydów w okolice stodoły. W tym czasie widziałem, jak żydowski młynarz kończy kopać rów. Pytał przy tym Stanisława L.: „Stasiu, czy mnie będzie bolało, jak będziesz strzelał?”. Stanisław L. kazał mu dalej kopać. Potem któryś z morderców, nie wiem, który, zastrzelił tego młynarza w trzecim grobie.
    Widziałem jeszcze, jak któryś z morderców zastrzelił starego Żyda z Radziłowa, znanego mi z widzenia, nie z nazwiska. Strzał oderwał dół twarzy temu Żydowi. Strzelano do niego na schodach wiodących do murowanego domu. Syn tego Żyda ciągnął jeszcze żyjącego, jęczącego ojca za nogi do grobu. W tym grobie zastrzelono i tego syna. Mnie zemdliło, jak zobaczyłem, że temu Żydowi urwało pół twarzy. Zaraz stamtąd odszedłem do domu. Jeszcze przed odejściem widziałem, jak doprowadzano kolejnych Żydów w okolice stodoły.
    - relacja Henryka P., Polaka, mieszkańca Radziłowa.


    Ksiądz Dołęgowski z ambony nawoływał do nienawiści przeciwko Żydom. Gdy proboszcz z orszakiem doszedł do rynku, (…) Żydów ustawiono wówczas w czwórki, na początku tej kolumny ustawiono kobiety i dzieci, następnie mężczyzn… Na początku szedł proboszcz Dołęgowski z krzyżem. Był też Niemiec z aparatem fotograficznym, bo robił zdjęcia. Innych Niemców nie było, przyjechali później, ludność witała ich chlebem i solą. Kolumnę prowadził ksiądz – nie wiem, kto pilnował Żydów w kolumnie. Ksiądz prowadził ich ulicą Piękną do stodoły mieszczącej się na końcu ulicy Pięknej. To była stodoła mojej mamy najstarszej siostry, Stanisławy Ś. Jej mąż był na wojnie, a ona sama z dziećmi została przez Polaków dwa dni wcześniej wywieziona pod Przytuły. Sądzę, że była to przygotowana akcja – przygotowanie miejsca – gdzie będą spaleni Żydzi. Wszystko to przygotowywali „swoi”: wójt gminy G. Feliks, sekretarz gminy M. Piotr (po wojnie był wójtem Radziłowa), ksiądz Dołęgowski i lekarz M., tak mi mówiono. To oni byli prowodyrami. Żydów zaprowadzono pod stodołę. Tam już czekano na nich. Nie potrafię podać nazwisk, mieli ze sobą kije. Wrota stodoły był otwarte. Wpędzano kobiety, dzieci, mężczyzn – wszystkich Żydów z rynku do środka stodoły. - relacja Antoniego O., Polaka, mieszkańca Radziłowa.


    "W Goniądzu była <Straż Porządkowa>, a nie policja, która została zorganizowana przez księdza S. i burmistrza B. Kiedy wkroczyli Niemcy na te tereny, zostałem powołany do straży porządkowej. Nadmieniam, ze do straży powoływani byli sami bezrolni. Potem do tej straży dołączali też rabusie (...) Komendantem tej <Straży> był P., którego przezywano <Mucha>. Obowiązkiem tej straży było utrzymywanie porządku. Przy mordowaniu nie byłem obecny, nie byłem na cmentarzu, a stałem obok cmentarza na drodze.
    Gdy aresztowanych przyprowadzono na cmentarz, to zaczęto ich zabijać drągami, a kto ich zabijał, tego nie widziałem.
    (...) Słyszałem tylko, że ktoś powiedział do zamordowanych <gińcie!>. Do samej jamy nie zbliżałem się, gdyż ludzie tłoczyli się, a potem poszedłem do domu. Nadmieniam, ze krzyku nie słyszałem".



    relacja Mariana K z Goniądza.



    "W tydzień po tym zapędzono znowu mnie i tych samych ludzi, którzy zakopywali dół, na pole za żydowskim cmentarzem, gdzie ci sami policjanci, w których gronie znajdował się również P. Antoni, kazali zakopać nam dół z nowo pomordowanymi obywatelami narodowości żydowskiej. Między zmasakrowanymi w okropny sposób Żydami znajdowały się kobiety i dzieci, razem było około dwunastu osób. Ja nie przystąpiłem do zakopywania zamordowanych, ponieważ zauważyłem, że policjanci byli pijani i po rozkazaniu zakopania zamordowanych odeszli w stronię Goniądza, a ja odszedłem do domu, a w ślad za mną uczynili to samo pozostali. W czasie popełnionego pierwszego i drugiego morderstwa zauważyłem, że policjanci byli uzbrojeni w młoty, sztylety i kije., a Antonii P. posiadał kij.
    - Antoni G z Goniądza.

    Nie wiem, ilu Żydów zostało zamorodowanych. Brali udział w mordowaniu: Cz., R. i wielu innych. Po wycofaniu się wojsk radzieckich była organizowana policja porządkowa, policję organizował B. (...) Policja porządkowa, która została zorganizowana na jesieni, nie była umundurowana i broni nie mieli. Nie wiem, dlaczego tych ludzi mordowano. Po morderstwach tych Żydów zaraz zajmowali ich domy ci, którzy ich mordowali".
    - relacja Antoniego P z Goniądza.
    "Również widziałem kilka razy jak Franciszek K członek straży obywtelskiej pod komendą Adama P gwałci młode Żydówki w godzinach wieczornych w miejscach publicznych, ja omijałem z daleka, by nie słuszeć płaczu i lamentu młodych Żydówek (...) Widziałem kilkukrotnie, jak Franciszek K. rabował żydowskie mieszkania. Słyszałem od ludzi, ponieważ nie było sekretem, ze Franciszek K. dokonał dużo zabójstw ludzi pochodzenia żydowskiego"
    - Antoni P. z Goniądza.


    "Stwierdzam, ze na własne oczy widziałem jak Franciszek K. gwałcił młode Żydówki czternastoletnie, i na podwórzu widziałam na własne oczy krew po zgwałceniu. Robił włamania przez drzwi do Żydów, rabował i gwałcił każdy dzień, do chwili półki Niemcy go z komisji nie zwolnili, ponieważ on był zwolniony, ale służył nadal i Żydów publicznie i nahajem w ręku spędzał, robiąc defiladę przed ich śmiercią". Helena K. z Goniądza.


    Na koniec zeznania Mieczysława S - księgowego i komendanta "Straży Obywatelskiej" z Rajgrodu. "L.", o którym mowa w zeznaniach był historykiem, bibliofilem, nauczycielem i działaczem endeckim po Uniwersytecie Poznańskim. Z tej i innych relacji wyłania się obraz typowego przedstawiciela przedwojennej psychoprawicy gustującego w teoriach spiskowych.



    "(...) Została zarządzona przez L. tak zwana selekcja chorych i starych Żydów. Słyszałem jak L. mówił do A. żeby wykonał polecenia odnośnie do selekcji Żydów (...) Kto był z nami na furmance, nie przypominam sobie, bodajże P., L. też był. Na terenie getta, gdzie wszyscy udaliśmy się, Żydzi zostali zebrani starzy i chorzy.
    L. powiedział, że Żydzi mają być wywiezieni do szpitala w Augustowie. Po załadowaniu Żydów do furmanki Żydzi byli wiezieni w stronę Augustowa, iloma furmankami, nie pamiętam. Z Polaków na pewno jechał A. i B. Nie wiem, skad tam się wzięli Józef K. i Piotr Rz., oni w skład policji nie wchodzili.
    Ja tam byłem osobiście. L. był na terenie getta, jak Żydzi byli ładowani na furmanki, a czy był na miejscu mordowania Żydów nie pamiętam. Ja wiedziałem, że Żydzi jadą na mord. Było powiedziane, ze Żydzi zostaną wymordowani. Zamordowaniem Żydów miał się zająć A. Trudno mi określić, ilu tych Żydów mogło być, mogło ich być kilkunastu lub więcej. Żydzi ci zostali wywiezieni na Rykową Górę. Żydzi wszyscy byli w wieku ponad pięćdziesięciu lat.
    Na Rykowej Górze A. polecił Żydom zejść z wozu i rozebrać się i kazał się im kłaść twarzą do ziemi, przebijał ich z tyłu bagnetem. Tak wymordowano wszystkich Żydów. Oprócz A. Żydów mordowali Rz. i K. Ja zachowywałem się biernie (...). A. był typem psychicznie zboczonym. (...) Wiem, że przu rewizji były zebrane kosztowności i zawiezione do magistratu. W tym czasie nie było Niemców. Co się stało z kosztownościami, nie jest mi wiadome. (...) Ja do L. czułem wielkie zaufanie jako wieloletniego nauczyciela. Od niego dowiedziałem się, że Żydzi z selekcji mają zostać wymordowani (...) W Rajgrodzie były przeprowadzone dwie selekcje."





    W nocy z 7 na 8 października 1939 w Żółkiewce doszło do pogromu ludności żydowskiej, w którym zginęło 23 Żydów. Następnie wioskę zajęli Niemcy, którzy w maju i sierpniu 1942 deportowali 2 tys. Żydów z Żółkiewki do obozu zagłady w Bełżcu. Około 200 Żydów rozstrzelano na miejscu. - oczywiście Żydzi zostali zamordowani w pogromie bo kolaborowali z Sowietami, oh wait... przecież to było 7 października 1939 na terenach okupowanych prze Niemców...

    Wszystkie cytaty osób opisanych imieniem i pierwszą literą nazwiska bez źródła podchodzą z ksiązki "Miasta Śmierci" Tryczyka i tam mozna znaleźć przypisy.

    Postawa Litwinów, Estończyków, Łotyszy, Węgrów, Słowaków i Ukraińców (i dodałbym Rumunów np. gigantyczna masakra w Jassach) o ile mi wiadomo nie różniła się od postawy Polaków. Cała Europa Środkowo-Wschodnia nie stanęła na wysokości zadania. Co do reszty narodów, które wymieniłeś to nie wypowiadam się, bo brak mi szczegółowych informacji.

    Dalej mi się już nie chce cytować, a można by długo.


    Można oczywiście mówić, ze nie można przypisywać winy za to całemu narodowi polskiemu. I ja się z tym całkowicie zgadzam. Tak samo jak nie można przypisywać winy za Holocaust całemu narodowi niemieckiemu. Wina zawsze obciąża tych, którzy zlecali i wykonywali zbrodnie, aprobowali je, popierali, akceptowali i tolerowali, a także przechodzili nad nimi do porządku dziennego. To jaki odsetek Polaków zaliczał się do tych kategorii to już sprawa dla historyków. Pragnę zauważyć, ze z jednych zacytowanych zeznań wynika, ze udział w mordach Żydów był tematem, którym ludzie się bez żenady chwalili po wojnie w pracy... co każe przypuszczać, ze nie było to potępiane przez to społeczeństwo.

    Każdy kto ma podstawowe pojęcie o historii wie, że zwrot "polskie obozy śmierci" jest błędny i krzywdzący. Ale niestety zarzuty, jakie stawiają Polakom jako społeczeństwu Żydzi w USA i Izraelu są słuszne co do zasady. My w Polsce mamy nikłe pojęcie o tym co tu się w czasie wojny działo, bo wyciszono te kwestie i zatuszowano. Mówiąc wprost - jesteśmy okłamywani przez polityków, dziennikarzy prawicowych i nauczycieli, których postawę można podsumować w ten sposób:

    https://www.youtube.com/watch?v=ls-7yp5dPQY



    Żniwo, jakie zebrała endecka i kościelna propaganda przed wojną nie jest zbyt chwalebne. Dzisiaj następcy endeków szczycą się natomiast czynami Ireny Sendlerowej, komunistki, która po wojnie bała się w tym społeczeństwie przyznać to tego co robiła w czasie wojny...

  6. Użytkownicy którzy uznali post Izabelin za przydatny:


  7. #4
    Pysiaczek Samicka Awatar Presidente
    Dołączył
    Dec 2010
    Lokalizacja
    Jabłonna k. Warszawy
    Postów
    2 172
    Tournaments Joined
    0
    Tournaments Won
    0
    Podziękował
    206
    Otrzymał 230 podziękowań w 152 postach
    2. Nikt nie obwinia narodu polskiego o Holocaust, ponieważ był to pomysł Niemców i to całkiem konkretnych osób. Pewna część Polaków (jaka, to rzecz sporna) jest obwiniana jedynie za współudział w Holocauście i pomocnictwo w nim, a zwłaszcza działania na obrzeżach Zagłady. Przy czym nie tylko Polaków, bo te oskarżenia dotyczą także Ukraińców, Litwinów, Słowaków, Rumunów itd.
    No właśnie "Polskie Obozy Śmierci" to obwinianie Polski o Holocaust. Także nie mów, że tego nie robią jak to robią

    Dalej mi się już nie chce cytować, a można by długo.
    Można by równie długo cytować o tych co Żydów ukrywali. Do mas jednak zawsze docierają lepiej informacje o brutalnych pogromach niż, kolokwialnie mówiąc, nudne ukrywanie się w sekretnych pomieszczeniach, nie?

    Wszystkie cytaty osób opisanych imieniem i pierwszą literą nazwiska bez źródła podchodzą z ksiązki "Miasta Śmierci" Tryczyka i tam mozna znaleźć przypisy.
    Przypisy przypisami, ale warsztat naukowy to raczej marniutki. Autor potrafi mówić o małym zaangażowaniu strony polskiej w odkrywaniu historii pogromów żydowskich powołując się w dużej mierze na prace badawcze właśnie strony polskiej. Nie mówiąc już o przepisywaniu ogromnych fragmentów z opracowań innych autorów. Jest jeszcze parę innych błędów typowo naukowych, które ktoś choć trochę zaznajomiony ze światem nauki potrafi wyszczeólić. Autor w dodatku nie pokusił się o pokazaniu jakiejś statystyki pogromów. Głównie co dostajemy to plastyczne opisy brutalnych mordów i innych okrucieństw, które głównie mają przyciągnąć uwagę widza a nie potrafi samego problemu w odpowiedni sposób poddać analizie. Co jest wg mnie szczególnie złą drogą w przypadku pisania takiej książki.


    Swoją drogą większość tych wspomnień mamy właśnie dzięki Polakom. Czy to w sposób pośredni czy bezpośredni.


    Stary nick:kujon333


  8. Użytkownicy którzy uznali post Presidente za przydatny:


  9. #5
    Łowczy
    Dołączył
    Sep 2009
    Postów
    114
    Tournaments Joined
    0
    Tournaments Won
    0
    Podziękował
    0
    Otrzymał 16 podziękowań w 11 postach
    Cytat Zamieszczone przez Presidente Zobacz posta
    No właśnie "Polskie Obozy Śmierci" to obwinianie Polski o Holocaust. Także nie mów, że tego nie robią jak to robią
    Przecież takie sformułowania to margines. Pojawiają się w zachodniej prasie raz na ruski rok i w Polsce o nich wiemy, bo są bardzo nagłaśniane w polskich mediach. Najczęściej wynikają z ignorancji, przejęzyczenia albo myślenia na zasadzie geograficznej.

    Polakom zarzuca się coś zupełnie innego.

    Można by równie długo cytować o tych co Żydów ukrywali. Do mas jednak zawsze docierają lepiej informacje o brutalnych pogromach niż, kolokwialnie mówiąc, nudne ukrywanie się w sekretnych pomieszczeniach, nie?
    Nie można, bo:
    1. Skala obu zjawisk jest nieporównywalna.
    2. Większość Żydów była przechowywana za pieniądze albo ruchomości i nieruchomości - były nawet podpisywane umowy, w których przechowywani Żydzi zrzekali się swoich nieruchomości na rzecz osób, które im pomagały.
    3. Najczęściej pomagały Zydom osoby o poglądach lewicowych np. Irena Sendler. Osoby takie nie miały wiele wspólnego z większością Polaków, którzy mieli raczej poglądy narodowe. Nie bez przyczyny najłatwiej było się Żydom uchować na czerwonym Żoliborzu albo w lewicowej partyzantce. Choć oczywiście wśród środowisk katolickich także były osoby pomagające Żydom np. Zofia Kossak-Szczucka - przed wojną znana z raczej endeckich poglądów. Część Kościoła także angażowała się w ratowanie.

    Przypisy przypisami, ale warsztat naukowy to raczej marniutki. Autor potrafi mówić o małym zaangażowaniu strony polskiej w odkrywaniu historii pogromów żydowskich powołując się w dużej mierze na prace badawcze właśnie strony polskiej. Nie mówiąc już o przepisywaniu ogromnych fragmentów z opracowań innych autorów. Jest jeszcze parę innych błędów typowo naukowych, które ktoś choć trochę zaznajomiony ze światem nauki potrafi wyszczeólić. Autor w dodatku nie pokusił się o pokazaniu jakiejś statystyki pogromów. Głównie co dostajemy to plastyczne opisy brutalnych mordów i innych okrucieństw, które głównie mają przyciągnąć uwagę widza a nie potrafi samego problemu w odpowiedni sposób poddać analizie. Co jest wg mnie szczególnie złą drogą w przypadku pisania takiej książki.
    Dlatego też nie cytuje wywodów autora, które są na poziomie pracy magisterskiej, tylko materiały źródłowe, które z Tryczykiem mają tyle wspólnego, ze je zacytował dość obszernie.


    Tymczasem cytuje rozmowę z Baruchem Bergmanem:


    http://wyborcza.pl/duzyformat/1,127290,16772148,Ani_jednego_dobrego_Polaka.html

    Ma pan 90 lat i na własne oczy widział pan te wydarzenia z naszej polsko-żydowskiej historii, o których ja mogłem tylko czytać w książkach. Pamięta pan początek wojny?

    - W 1939 roku wyszedł nakaz Greisera, gubernatora obszaru Wielkopolski, żeby wszyscy Żydzi opuścili Poznań do 22 listopada. Żyd, który znajdzie się w mieście o tej i o tej godzinie, zostanie zastrzelony.

    To się nazywało czyszczenie miasta, prawda?

    - Tak. Wszyscy musieliśmy się stawić w jakimś magazynie, każdy miał się rozebrać do naga, staliśmy w rzędzie, Niemcy szukali po kieszeniach i wszystko konfiskowali. Ktoś miał obrączkę... Pamiętam, pan Widawski, był czapnikiem, mieszkał na Starym Rynku, stanął nago, ale z czapką na głowie. Niemiec zdjął mu czapkę, rozpruł i wypadł pierścionek ślubny i zegarek. Niemiec go pobił.

    Wieźli nas pociągiem, wysadzili gdzieś w Lubelskiem, w środku pola, śnieg po kostki. Pociąg odjechał. Szliśmy torami aż do małego miasteczka, wszystkich nas rabin przydzielił do miejscowych rodzin. Oni nam udostępnili swoje łóżka, a sami spali na ziemi. Rano rabin zrobił zbiórkę pieniędzy wśród miejscowych i pytał każdego z nas, dokąd chcemy jechać. Moja mama miała dziewięcioro braci i sióstr w Łodzi. Przyjęli nas ciepło i wspaniale. Ojciec zaczął pracować, wynajęliśmy mieszkanie. Łódź była zupełnie inna od Poznania. Była wielkim ośrodkiem żydowskim.

    Wyszedł rozkaz, że każdy Żyd, od 12. czy 14. roku życia, musiał nosić żółtą gwiazdę Dawida na sercu z napisem Jude i na lewej łopatce.

    To był jeszcze 1940 rok?

    - Tak. Nazywaliśmy to łatami. Nosiliśmy to, ale jakoś życie się specjalnie z tego powodu nie zmieniło. Potem przyszedł rozkaz, żeby się wprowadzić do getta. Przedtem ojciec zarabiał już na tyle dobrze, że wynajął gosposię, panią Krawczyk. Była wysoka, ale miała krzywe usta i nie była bardzo ładna. Odbierał ją mąż, wysoki, śliczny mężczyzna - widać było, że zakochany. Mój ojciec pewnego razu mówi mu tak: panie Krawczyk, ja panu dam 5 złotych, a pan niech mi da swój dowód osobisty i niech pan zamelduje, że go zgubił. W ten sposób mój ojciec został Feliksem Krawczykiem. Mój ojciec był bardzo mądrym człowiekiem i trzymał ten dokument w zapasie, że a nuż, widelec kiedyś może się przydać.

    I przydał się...

    - Jeszcze jak. Wprowadziliśmy się do getta, tam był jeden pokój i 20 ludzi, tak że jak spaliśmy na ziemi, to jeden dotykał drugiego. Potem straszny głód się zrobił, wszy i tyfus. Ojciec powiedział: słuchajcie, tu jest śmierć. Musimy stąd uciekać. Zdejmiemy te łaty i będziemy udawać chrześcijan. Jak złapią, mówi się: trudno, tu tak czy siak czeka nas zguba.

    Mieliście jakąś pomoc po aryjskiej stronie?

    - Żadnej. Wsiedliśmy do pociągu do granicy z Generalną Gubernią. Ojciec wynajął przewodnika, bo granica była pilnowana przez Niemców, szliśmy w nocy. Nagle przewodnik powiedział: upaść na ziemię i nie oddychać. Przed nami przeszedł patrol niemiecki. Przewodnik przeprowadził nas i pojechaliśmy do Warszawy, ojciec miał tam siostrę.

    W ilu uciekliście?

    - W pięciu. Tata, mama, ja i dwóch braci. Chciałem coś jeszcze powiedzieć. Jak Niemcy weszli do Poznania w 1939 roku, mój brat miał dziewięć lat. Z innymi żydowskimi dziećmi bawili się pod domem modlitwy. W piłkę grali albo w sztekla. Wie pan, co to jest sztekiel?

    Nie.

    - Taka gra, poznańska. A polskie dzieci krzyczały: "Jude! Jude!", i z daleka wskazywały Niemcom Żydów. Esesowcy przyszli i zaczęli bić. Mój brat dostał kolbą i uderzył głową o mur. Wzięli go do szpitala - jeszcze wtedy można było iść do szpitala. Nie dawano mu szansy, że przeżyje. Przeżył, ale wrócił całkiem głuchy. A był takim pięknym i inteligentnym dzieckiem, że ludzie się oglądali, jak chodził po ulicy. Lekarze mówili: słuchajcie, za dwa miesiące wygramy wojnę, będziemy w Berlinie, będziecie mogli pojechać z nim do Szwajcarii, bo tu teraz nie ma warunków na leczenie. Ale jego nerw słuchowy wysechł. Mój brat ma teraz 85 lat, jest w stu procentach głuchy. Ale jest bardzo twórczy, zrobił doktorat na uniwersytecie amerykańskim. Ma żonę i córkę, każde ma swój samochód. Jestem z niego bardzo dumny.

    Urodził się pan w Poznaniu?

    - Tak. Każdy może przyjść do poznańskiego ratusza i przeczytać, że urodziłem się 20 września 1925 roku od mamy Sary i ojca Pejsacha Bergmana, na ulicy Żydowskiej 32 m. 5. Jestem Żydem z dziada pradziada. Według legendy rodzinnej moja prapraprababcia z Widawy witała Napoleona, jak szedł na Moskwę. Moje korzenie w Polsce sięgają kilkuset lat.

    Ojciec urodził się pod zaborem rosyjskim, w tak biednej rodzinie, że jak miał sześć lat, to jego ojciec, a mój dziadek Dawid zaprowadził go do piekarza i oddał mu ojca w niewolę w zamian za siennik i jedzenie. Ojciec nigdy nie chodził do szkoły. Pracował u piekarza, zamiatał podłogi. Mama natomiast urodziła się w Łodzi, ale raczej w zamożnej rodzinie. Jej ojciec Moszek Kaganowski był na tyle wpływowy, że podobno miał przepustkę, która pozwalała mu mieszkać w Moskwie. Bo Żydom nie wolno było wjeżdżać do Moskwy.

    Mój ojciec był wspaniałym człowiekiem - wysoki, przystojny...



    Tak jak pan...

    - Silniejszy i chyba ładniejszy. I niezmiernie zaradny. Do dzisiejszego dnia ja go poważam i szanuję. Do tego stopnia, że gdyby jeszcze żył, choćby ślepy i głuchy, to ja bym do niego czołgał się na kolanach. On mi kilkakrotnie życie uratował, w łódzkim getcie i warszawskim... Był samoukiem, ale jego artykuły ukazywały się w żydowskich gazetach przed wojną. Co sobotę po nabożeństwie musiałem czytać te jego artykuły po żydowsku.

    Czyli w jidysz?

    - Tak. Jestem płynny w jidysz, to mój ulubiony język.

    Ten język ginie?

    - On nie ginie, ale ludzie giną. Ja już jestem chyba jednym z ostatnich Mohikanów. Ojciec rozmawiał do mnie tylko po żydowsku, mama z kolei tylko po polsku. Mama miała edukację, była nauczycielką. Gdy wybuchła wojna, miałem 14 lat. Jestem ostatnim chyba, który śpiewał codziennie przed lekcją "Jeszcze Polska nie zginęła" po niemiecku. Nie spotkałem już nikogo żyjącego, który to śpiewał. Chodziłem do tej synagogi, w której po wojnie był basen miejski. Nie opuściłem ani jednego nabożeństwa. Mój ojciec wychował nas w bardzo religijnym duchu.

    Cały czas chodzi pan do synagogi?

    - Nie, proszę pana. Podczas wojny zabito mojego ojca i drugiego Boga w Oświęcimiu. Straciłem wiarę. A pan wierzy w Boga?

    To trudne pytanie, cały czas się nad tym zastanawiam. Czemu pan pyta?

    - Ja panu powiedziałem o swoich przekonaniach i byłem ciekawy pańskich.

    Czy da się być Żydem bez Boga?

    - Bardzo. Ja jestem takim głębokim Żydem, że nawet sobie nie wyobrażałem, że mogę być tak bardzo Żydem.

    I Bóg do tego nie jest potrzebny?

    - W ogóle. Nie ma go. Ja twierdzę, że to ludzie stworzyli Boga, a nie Pan Bóg ludzi. Bo jeśli Pan Bóg miałby stworzyć ludzi na własne podobieństwo i wyszło mu coś takiego, to Boże, mój Boże...

    Pan widział okropne rzeczy, które ludzie potrafią robić.

    - Wie pan, Poznań był pełen antysemityzmu. Tam liczył się tylko Dmowski i ksiądz Maksymilian Kolbe, obwołany potem świętym przez Jana Pawła II. On publikował "Rycerza Niepokalanej". Polecam, żeby każdy Polak przeczytał choć jedną stronę. Ział nienawiścią! Dzięki niemu ja doświadczyłem tylu upokorzeń ze strony Polaków. Dzięki księdzu Kolbe! Byli też inni antysemici, ale religia brała bardzo duży udział w nienawiści do Żydów.

    Po I wojnie, kiedy Niemcy uciekli z Poznania, Poznań był pusty, można sobie było wybrać mieszkanie i mój ojciec przeniósł nas z Łodzi. W Poznaniu rodził się wtedy bardzo patriotyczny prąd narodowo-radykalny. Stronnictwo Narodowe i Obóz Narodowo-Radykalny szerzyli nienawiść do Żydów. Oprócz "Rycerza Niepokalanej" były jeszcze "Pod Pręgierz" i "Pająk". Były poświęcone jednemu tematowi: nienawiści do Żydów. Jako chłopak czytałem każdy numer tych trzech gazet. Mam w domu kolekcję "Rycerza Niepokalanej".


    Polacy kupowali tę propagandę?

    - Widocznie. Chodziłem po Poznaniu i widziałem, że wykwintne restauracje miały napisy w oknach "Żydom i psom wstęp wzbroniony". Ja musiałem płacić 5 groszy tygodniowo za protekcję króla ulicy.


    ?

    - To był silny chłop, który, jak ktoś go nie słuchał, to bił. A że chciał mieć dochód, to wybrał żydowskie dzieci i każdy musiał płacić za ich ochronę. Było dwóch braci, Bogdan i Zenon. Brali od ojca 5 złotych miesięcznie za "protekcję".

    Ponieważ żydowskie dzieci bito w normalnych szkołach, zarząd Poznania - miał na tyle rozumu - założył Publiczną Szkołę Powszechną nr 14 na Noskowskiego 3, która była wyłącznie dla żydowskich dzieci. Nauczyciele byli Polakami. Jak wychodziliśmy ze szkoły, naprzeciwko, w parku, czekały na nas zwykle łobuzy, nazywano ich wtedy juchcikami. Mieli kamienie i trzeba było wołać policję. W Poznaniu, jak jakiś Żyd miał brodę, to mu ją wyrywali, więc w mieście nie było ani jednego Żyda, który miałby pejsy czy chodził w chałacie. Każdy wyglądał i zachowywał się jak Polak. Mówiono w Poznaniu wśród Żydów, że jak Żyd przyjedzie do Poznania, to wraca do domu nie do poznania.




    Jak się pan tam czuł?

    - Bardzo chciałem być Polakiem, byłem wielkim patriotą! Kierowniczka naszej szkoły, pani Franciszka Probstowa była wielką patriotką i wpoiła w nas miłość do Polski. Znam dużo lepiej historię Polski od historii amerykańskiej, mimo że mieszkam w New Jersey od 1947 roku i chodziłem do szkół amerykańskich.

    Mówi pan przepiękną polszczyzną!

    - Ja jestem zakochany w poezji polskiej. Szczególnie w Mickiewiczu, Słowackim. A Tuwim, kuzyn mojej mamy, którego nigdy nie poznałem, jest moim Bogiem. Znam go na pamięć. Podobno zacząłem czytać książki, jak miałem trzy lata. Chciałem wstąpić do harcerzy, ale mi powiedziano, że tylko polskie dzieci mogą być harcerzami. Nie miałem ani jednego polskiego kolegi. Nikt się ze mną nie chciał bawić. Byłem "parszywym Żydem". Codziennie. Zaakceptowałem tę sytuację. Myślałem, że tak jest na całym świecie. Że to jest los Żyda - musi cierpieć. Z tym że ja nie czułem tego cierpienia. Miałem kolegów Żydów. Założyliśmy klub sportowy Bar Kochba i organizację syjonistyczną, spotykaliśmy się raz na tydzień i omawialiśmy książki.



  10. #6
    Łowczy
    Dołączył
    Sep 2009
    Postów
    114
    Tournaments Joined
    0
    Tournaments Won
    0
    Podziękował
    0
    Otrzymał 16 podziękowań w 11 postach
    Post rozdzielony - za duża liczba znaków

    Rodzice nie chcieli uciec z Poznania?

    - Chcieli, ale nie mieliśmy pieniędzy, byliśmy biedni. Ojciec wpajał we mnie kulturę żydowską, historię żydowską, Torę. Wpoił we mnie dumę, że jestem Żydem. Czytam po hebrajsku płynnie, ale nie rozumiem, co czytam. Znam wszystkie modlitwy po hebrajsku, ale nie rozumiem, co znaczą. Kiedy musiałem udawać chrześcijanina, zauważyłem, że chrześcijaństwo jest religią miłości. To inaczej niż religia żydowska, która jest religią sprawiedliwości. Szukałem tej miłości w religii chrześcijańskiej, ale zamiast miłości natknąłem się na tyle nienawiści, na tyle zimna, obojętności, że jakoś religia żydowska przemawiała do mnie bardziej etycznie.


    Smutne. Wróćmy do momentu, kiedy z rodzicami i braćmi szliście przez granicę do Warszawy.

    - Ojciec miał siostrę na Miłej 21, naprzeciwko Miłej 18.

    W samym środku getta, tam, gdzie Mordechaj Anielewicz...

    - Tak, z tym że my nie wiedzieliśmy, że tam jest jakaś komenda. Ciotka Driesel nas bardzo ciepło przyjęła. Pomogła nam znaleźć mieszkanie. Życie znów zaczęło się normalizować. Potem ni stąd, ni zowąd zarządzenie - getto. To samo, co w Łodzi. Kto zostanie zatrzymany bez opaski, będzie zabity. Wprowadzono też przepisy, że Żydzi są wyjęci spod prawa.

    Z początku życie kulturalne w getcie kwitło, chodziłem do opery, były teatry, występy, koncerty, nawet tajne szkoły.

    Szpilmana pan widział?

    - Nie, o Szpilmanie się dowiedziałem po wojnie. Byłem w getcie prawie od samego początku do końca, ale o wielu rzeczach dowiedziałem się dopiero po wojnie, na przykład o Żegocie dowiedziałem się dopiero w Ameryce.

    Potem w getcie zrobiło się okropnie. Tyfus, wszy, głód. Codziennie ludzie wynosili swoich sąsiadów, którzy jeszcze żyli, ale już umierali. Kładli na chodnikach, opierając grzbietem o mur. Pamiętam te nogi spuchnięte jak balony, przezroczyste. Ludzie jedli wodę, nie było nic do jedzenia. Umierali na moich oczach. Była taka firma pogrzebowa Pinkert, chodzili z wózkiem, który był ciągnięty przez ludzi, wsadzali te trupy na wózek i na Powązki.

    Ojciec wyciągnął ten kupiony dowód osobisty i stał się Feliksem Krawczykiem. Przeszedł na aryjską stronę. Wynajął pół kuchni na ul. Towarowej 58 u pana Stanisława Perlika, który nie wiedział, że ojciec jest Żydem.

    A wy?

    - My żyliśmy w getcie. W getcie były tak zwane sądy. Front sądów był na Lesznie, tył sądów był na Białej. Ojciec znalazł policjanta polskiego, który był strażnikiem w sądach, przekupił go i on w porozumieniu z niemieckim strażnikiem wpuszczał ojca co piątek do getta przez sądy. Ojciec wychodził w poniedziałek rano. Przechodził do getta bez opaski, jako chrześcijanin, przynosił nam jedzenie, z tym że zanim doszedł do naszego mieszkania, to połowę jedzenia oddawał tym żebrakom i konającym po drodze. Nazywali go "dobry Polak".



    Zbliża się 1942 rok, getto zaczyna być likwidowane.

    - Żandarma, który patrolował odcinek przy naszym domu, nazywali "Frankenstein", bo musiał codziennie zabić jedną osobę. Przez dziurę w płocie strzelał znienacka. I jak zabił jedną osobę, to był szczęśliwy.

    Zaczęli przyjeżdżać ciężarówkami SS, łapali ludzi i na Umschlagplatz. Zapomniałem powiedzieć, że jednym z powodów, dla którego przeżyłem, było to, że dostałem pracę w Departamencie Zdrowia.

    Jako szesnastolatek?

    - Tak, miałem czerwoną opaskę i dokumenty, że pracuję w Departamencie Zdrowia, chodziliśmy do mieszkań, gdzie ludzie umierali albo już umarli na tyfus, i musieliśmy to dezynfekować, uszczelniać okna, drzwi, rozpylać.

    Żeby zarobić na chleb, bo tego, co ojciec nam przywoził, nie było dość, wynajmowałem rikszę razem z kolegą. Ja jeździłem cztery godziny, on cztery. Pewnego razu złapali mnie i 20 innych rikszarzy. Musieliśmy iść pod karabinami do domu starców. Położyli na każdej rikszy trzech starców i jechaliśmy. Na Karmelickiej się dowiedziałem, że jedziemy na Umschlagplatz. Przestraszyłem się, bo wiedziałem, że Umschlagplatz to jest koniec.

    Wiedzieliście wtedy, czym jest Treblinka?

    - Łudziliśmy się. Niemcy przyrzekali cały czas, że kto się stawi, dostanie 5 funtów marmolady z marchewek, 5 funtów chleba, i zapewniali, że dostaniemy wspaniałą pracę i doskonałe warunki higieniczne na wschodzie. Przychodziły też kartki pocztowe gdzieś z Ukrainy. "Kochana mamo, jest mi tu bardzo dobrze, powiedz wszystkim, żeby przyjeżdżali, niech się zgłoszą na ochotnika".

    To były falsyfikaty?

    - Nie, prawdziwe listy. Potem tych ludzi zabijano. Ale te listy przychodziły i my daliśmy się oszukać, bo tonący brzytwy się chwyta.

    Więc ja w pewnym momencie rzuciłem tę rikszę i zacząłem uciekać.

    Z tymi starcami?

    - Starców zostawiłem i zacząłem uciekać z powrotem na Leszno. Zygzakiem, bo strzelali do mnie. Jak mi się udało, nie wiem. Potem zaczęli masowo wywozić ludzi na Umschlagplatz. Dostaliśmy wiadomość od ojca, że już nie może przyjść. Potem pewnego ranka - my mieszkaliśmy na parterze - ojciec przerzucił przez mur chleb. Otworzyliśmy ten chleb i tam było napisane: przyjdą Niemcy z ciężarówką, żebyście się nie ważyli na nią wejść. Jak mają was zabić, niech was zabiją tam, gdzie jesteście. To była ostatnia wiadomość od ojca. I rzeczywiście przyszła ciężarówka. Niemcy mieli taką jakby trąbę i oznajmili, że wszyscy lokatorzy mają się zjawić na ciężarówce. Za dziesięć minut wejdą do domu i kogo zastaną, zabiją. A my pamiętaliśmy ojca polecenie, żeby nie iść na ciężarówkę. Z bratem wyrwaliśmy drzwi od ubikacji. Każdy z nas postarał się nasrać jak może na te drzwi. Posmarowaliśmy wszystko gównem i zrobiliśmy taki plakat na drzwiach, po niemiecku: "Uwaga, tyfus plamisty". Postanowiliśmy, że mama schowa się pod łóżko, brat do szafy, drugi brat pod inne łóżko, a ja pójdę na dach. Starałem się schować za kominem, ale Niemcy widzieli mnie z okien i zaczęli krzyczeć: "Jude! Jude!". Pobiegłem na dół i byłem w panice. Otworzyłem drzwi do latryny. Tam był jeden pan zanurzony po szyję w gównie, ja nie zastanawiałem się długo i wszedłem też do tego gówna...

    (Tu Baruch zaczyna płakać. Długo nie może dojść do siebie).

    Niemcy otworzyli drzwi, ale zaraz zamknęli, bo smród był okropny. Jak ciężarówka odjechała, ja i mój sąsiad, który się nazywał pan Chutoran, z Poznania, wyszliśmy, opryskaliśmy się wodą i postanowiliśmy uciekać z getta.

    Mama i brat przetrwali łapankę?

    - Tak. Niemcy nie weszli, przestraszyli się napisu i śmierdziało. Ten pan Chutoran powiedział, że ma znajomą po aryjskiej stronie i może przekupić żydowskiego policjanta, który przekupi polskiego policjanta, który przekupi niemieckiego policjanta - strażnika przy bramie, i dołączymy się do placówki. Placówka to grupa ludzi, która pracowała na Okęciu, Żydzi. Codziennie wychodzili pod strażą z getta i przychodzili wieczorem. Pan Chutoran i ja stanęliśmy w ostatnim rzędzie. Dano nam wskazówki, że w pewnej chwili staniemy i będziemy udawać, że sobie sznurujemy buty, aż ulica będzie pusta. I tak się stało, oni szli dalej, a my sznurowaliśmy buty. Czmychnęliśmy w boczną uliczkę. Pan Chutoran poszedł do swojej znajomej w Śródmieściu. To była siwa pani, starsza, szczerbata. Mieszkanie było w okropnym stanie, brud, wszy. Ja spałem na ziemi w korytarzu, a on spał z nią. Rano ona z nami poszła do stacji kolejowej, kupiła nam bilet i pojechaliśmy. On miał znajomych w jakiejś wsi. Przyjęli nas bardzo ciepło, Żydzi. Zaczęli mówić i zrozumiałem, że jestem koło Treblinki. Oni nie zdawali sobie sprawy, co się dzieje w Treblince. Jak ja usłyszałem "Treblinka", to powiedziałem: ja tu nie zostaję, wracam.

    Do Warszawy?

    - Tak. Pamiętałem adres ojca. Ojciec, jak mnie zobaczył , to wzruszył się bardzo. Ja też. Wynajmował pół kuchni. Potem brat przyszedł. Powiedział: "Mama i Genio czekają w getcie przy murze, musimy iść wieczorem i ich wydostać". Tato zawiózł ich do Kielc. Wynajął jakąś ruderę. Zostawił tam mamę i braci, a sam wrócił do Warszawy.

    A pan?

    - Ja czekałem na niego w tej połowie kuchni. Ojciec mnie przedstawił jako swojego bratanka. Mój polski był normalny, po akcencie nikt nie mógł poznać. Ja chyba nie wyglądałem jak Żyd, udało się jakoś ludzi przekonać, że jestem chrześcijaninem. No i pewnego razu...




    Jak pan się przedstawiał wtedy?

    - Bronisław Krawczyk. No i pewnego razu brat przyjechał i powiedział: "Słuchaj, mama się obawia, że ktoś ją poznał. Ratuj!". Ojciec pojechał, wziął ich wszystkich do Częstochowy. Tam jeszcze było getto, ale warunki były dobre, bo ludzie pracowali dla Niemców. Ja z ojcem mieszkałem w Warszawie. Zacząłem handlować na Kercelaku, gdzie się zbierali wszyscy złodzieje, bandyci i handlowali. Wszystko, co sprzedawali, było kradzione. Moimi kolegami byli bandyci. Nie wiedzieli, że jestem Żydem. Byli tacy dobrzy dla mnie, tacy szlachetni. Udało mi się kupić stare spodnie... I znowuż przyjechał brat. Ratuj, mówi, likwidują częstochowskie getto. Ojciec pojechał, przywiózł ich do Warszawy. On był prawdziwym bohaterem, mój ojciec.

    W gazecie było napisane, że jeden pan Mieczysław Nawrocki na Wolskiej 6 chce sprzedać swoje mieszkanie, więc ojciec pojechał do niego i ustalił cenę. Zgodzili się, że ojciec wpierw będzie wynajmował, a potem kupi. I wprowadziliśmy się, z tym że pan Nawrocki nie wiedział o matce ani o starszym bracie, bo mama się zaraz ukryła w kuchni i nie wychodziła. Mój brat miał wspaniały wygląd polski - blondyn niebieskooki. Ale miał taki strach w oczach, że też się bał wyjść, bo ktoś od razu pozna, że Żyd. Więc oni byli zamknięci w kuchni i wychodzili tylko, gdy pan Nawrocki szedł do pracy. A Genio, ten mój głuchy brat, zbuntował się i nie chciał w kuchni siedzieć. Codziennie uciekał z mieszkania do czytelni publicznej i od rana do wieczora czytał książki (śmiech).

    Chodził tam jako chrześcijanin?

    - Tak, jako Eugeniusz Krawczyk. Ja natomiast jakimś cudem zostałem asystentem dla asystenta w piekarni cukierniczej na Miodowej 24, na rogu Długiej, u pana Stefana Buzego. Buze był folksdojczem i każdy, kto tam pracował, dostawał ausweis, że pracuje dla przemysłu niemieckiego, i jak dostałem ten ausweis, to czułem się ważny, bo Niemcy zatrzymywali Polaków prawie na każdym rogu: "Ausweis, bitte!". Jak pokazywałem papier z wroną, to mnie puszczali. Wokół mnie nie było żadnych Żydów. Myślałem, że jestem ostatnim Żydem na ziemi.

    Trwała zagłada getta, tam było jeszcze około 70 tysięcy Żydów.

    - Ja się tym nie interesowałem. Interesowałem się tylko tym, żeby włożyć coś do ust i przeżyć. Zarabiałem bardzo mało, ale na chleb wystarczało, i to ja żywiłem rodzinę (śmiech).

    W getcie wybucha powstanie. Kwiecień 1943 roku. Jakie postawy obserwował pan po stronie polskiej?

    - Społeczeństwo polskie w Warszawie cierpiało na obłęd narodowy. Jak witałem się z kolegami, którzy nie wiedzieli, że jestem Żydem, mówiliśmy zamiast dzień dobry: "Te skurwysyny Żydy". W każdym sklepie warszawskim był wtedy afisz, że jest wystawa, która się tytułuje "Żydowska zaraza", i że wszyscy powinni ją zobaczyć. Poszedłem na tę wystawę i tam naukowo stwierdzono, że krew żydowska jest inna od chrześcijańskiej i że Żydzi fizycznie mają inne składniki niż chrześcijanie.

    To była wystawa zrobiona przez Polaków?

    - Nie, przez Niemców. Podżegali ludność polską i z dobrym skutkiem, bo nienawiść Polaków do Żydów była tak zapalczywa, tak obłędna... Wspominam to ze zgrozą. Wszyscy chcieli mnie zabić. Naprawdę. Pamiętam dwa takie wypadki, kiedy byłem głodny i zmarznięty, nie wiedziałem, gdzie spać, więc zapukałem do drzwi i poprosiłem o pomoc, a tam ludzie zaczynali wołać policję, bo poznali, że jestem Żydem. Gdyby nie to, że biegałem szybciej od policji, to by mnie tu dzisiaj nie było. Potem już więcej nie próbowałem. Ten obłęd narodowy był tak bezgraniczny, i mówię to z całą świadomością, że podczas tych prawie sześciu lat wojny ja nie spotkałem ani jednego dobrego Polaka. Ani jednego.

    Nie widział pan żadnego przykładu pomocy chrześcijańskiej dla Żydów?

    - Przeciwnie! Gdziekolwiek się obróciłem, była nienawiść. Kupiłem sobie katechizm, żeby się nauczyć, bo słyszałem, że jak biorą na gestapo, to wypytują o katechizm...

    Żeby na wszelki wypadek zdrowaśkę powiedzieć?

    - Tak. Nauczyłem się wszystkiego prawie na pamięć, tylko nie byłem pewny, jak się człowiek żegna (śmiech), to postanowiłem iść w niedzielę do kościoła św. Anny na Krakowskim Przedmieściu poobserwować. I tego nigdy chyba nie zapomnę... Ksiądz z ambony powiedział tak: "Ja wiem, że są wśród was tacy, którzy pomagają Żydom, że są tacy, którzy ukrywają Żydów, ale ja wam zabraniam! Nie wolno! Oni ukrzyżowali Pana Jezusa! Gdyby Pan Bóg chciał, to on wiedziałby lepiej, jak im pomóc. Ja wam zabraniam!". Wtedy się zachwiałem na nogach... I już więcej do żadnych kościołów nie poszedłem.

    I to mnie otaczało codziennie, od rana do wieczora. Sąsiedzi, koledzy, wszyscy pałali nienawiścią. Rozumieć to ja wszystko rozumiem, ale zapomnieć tego nie mogę. Ja wiem, że wśród moich kolegów Żydów są tacy, którzy byli ukrywani przez Polaków, którzy dzięki Polakom przeżyli. Oni mieli szczęście, ja miałem pecha. W ciągu całej wojny nie spotkałem ani jednego dobrego Polaka, ani jednego dobrego Niemca. Każdy chciał mnie zabić.

    Ma pan żal do Polaków?

    - Nie. Mam tylko żal do Niemców, nie tylko żal, ale i nienawiść. Nie do Polaków. Chcę podziękować Muzeum Powstania Warszawskiego, że zapraszają mnie co rok, jako powstańca, i że płacą za koszt mojego lotu, za hotel dla mnie i dla żony. Jestem niezmiernie wdzięczny. Pięć lat temu miałem audiencję z panem prezydentem Lechem Kaczyńskim. Podziwiam jego determinację, bo to dzięki niemu jest Muzeum Powstania Warszawskiego i dzięki temu społeczeństwo jest świadome tego, co było. A to była zgroza.

    Ale najpierw było powstanie w getcie...

    - Pamiętam. Na zewnątrz getta, przy bramie, byli umundurowani Litwini, Łotysze, Ukraińcy w niemieckich mundurach. Było ich może stu i wchodzili w getto. Za nimi szedł porucznik niemiecki. I widziałem, jak oni wchodzą, jak zaczyna się strzelanina...




    Pan Perlik, u którego mieszkaliśmy w tej połowie kuchni, pracował dla straży pożarnej, był kierowcą... On przyszedł pewnego wieczoru i zaczął opowiadać... płakał... mówił, że widział matki rzucające się z dziećmi z płonących balkonów... z dziećmi pod spódnicami. Mówił to, a ja musiałem udawać...

    Co udawać?

    - Że ja nie jestem Żydem.

    Czy Polacy byli zaskoczeni, że Żydzi się bronią, strzelają?

    - Nie. Nie pamiętam, żeby ktoś wyraził sympatię w stosunku do Żydów. Słyszałem takie odzywki: "Hitler dobrze zrobił, że za nas odwalił tę robotę". Raz, a to było tuż przed powstaniem, zobaczyłem na ulicy mały tłum. Jakiś pan szarpał dziewczynę. Mogła mieć 22-23 lata. Krzyczał: "Żydówa, Żydówa". A ona błagała: "Ja chcę żyć, ja chcę żyć!". To było jedną ulicę przed wejściem do getta od Żelaznej. I w końcu on i jeszcze jeden pan siłą zaciągnęli tę biedaczkę do bramy getta, a potem usłyszałem dwa strzały. I pamiętam, że nie mogłem chodzić, ustać na nogach... Poszedłem do domu, trzymając się ściany.

    Czy znał pan kogoś z tych bojowników?

    - Nie. Pytał mnie pan o stosunek Polaków do Żydów. Wspomniałem, że pan Mieczysław Nawrocki, który wynajął nam swoje mieszkanie, nigdy się nie wyprowadził? To był 66-letni inżynier, inteligentny, małego wzrostu, z wąsikiem. Czasami wołał mnie, żebym wskrzesił ogień albo w czymś mu pomógł, i za każdym razem mówi mi: "Te Żydy pierdolone". Wspominał na przykład, że jak on był małym chłopcem, to chodził w jego miasteczku "żydłak"... chłopiec, który miał może z dziesięć lat, z żółtymi oczyma i z rewolwerem, i szukał, żeby zabić Polaków. I zawsze znajdował jakąś nową historię o przebrzydłych "żydłakach". A ja tylko przytakiwałem: "Tak, skurwysyny Żydy".

    Pracowałem wtedy u pana Buzego. Jak brytfanna z ciastem wychodziła z pieca, a ciasto nigdy nie wychodzi równo kwadratowo, moim zadaniem było je tak obciąć, żeby został kwadrat. Skrawki zrzucało się na podłogę, w trociny. Po pracy musiałem zamiatać trociny z tymi okrawkami, wkładać do maszyny do mięsa i zmielić. Miałem buteleczkę z czekoladową farbą i buteleczkę z rumowym zapachem, smakiem. Sztuczne to wszystko. Robiłem kulki i zanurzałem je w czekoladowym (śmiech) kolorze, a potem w rumowym smaku i mój szef to sprzedawał.

    Jakie były relacje między ludźmi po aryjskiej stronie, już po zagładzie getta?

    - Między Polakami? Każdy sobie rzepkę skrobał. Była nędza, był głód. Każdy dbał przede wszystkim o siebie lub swoją rodzinę. Takich rzeczy jak mydło nie było, jak wchodziłem do tramwaju, to wszyscy śmierdzieli tak jak ja (śmiech). Pracując u pana Buzego, mimo woli zaprzyjaźniłem się z innymi pracownikami w moim wieku. Randki z dziewczynami wspólne pamiętam.

    Z chrześcijankami?

    - Tak, Żydówek już nie było. Byłem przekonany, że Niemcy wygrają wojnę. Moim źródłem informacji było ich radio na ulicy na szczycie latarni i gazety. Nawet jak się cofali, to ze "strategicznych powodów", więc żyłem w przekonaniu, że wszystko przepadło. 1 sierpnia 1944 po pracy - musiała być jakaś godzina dwunasta czy pierwsza, a pracowaliśmy na nocną szychtę - poszliśmy się kąpać na Mokotowie, na nagusa oczywiście, ja się trochę bałem, bo jestem obrzezany, ale jakoś się udało. Radośnie wracamy do domów. Było około piątej po południu, zauważyłem, że na rogu ulicy stał pewien gość i miał jakby kij od miotły owinięty kocem. Na drugim rogu znowu był jakiś gość - i to samo: kij owinięty. A dalej trzeci i czwarty chłopak i coś mnie to zdziwiło. Dzwon wybił pięć razy i te koce zostały zrzucone, a każdy miał karabin! "Rodacy, wybuchło powstanie!", ktoś krzyknął, i my natychmiast się przyłączyliśmy jako ochotnicy! Entuzjazm był taki szalony.

    Pan, ukrywający się Żyd, przyłącza się do polskiego zrywu?

    - Ja się tu urodziłem! Mieszkam w Ameryce już 67 lat, ale Polska jest mi bardzo bliska. To moja ojczyzna! Przyłączyłem się do powstania z takim entuzjazmem jak wszyscy, kwiat polskiej młodzieży. Miałem 19 lat. Wszyscy głośno śpiewali: "Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz ni dzieci nam...

    ...germanił".

    - A potem przydzielono każdego z nas do innego plutonu i każdy dostał dwa granaty (śmiech) - ja też - i przydzielono mnie do porucznika "Wilka" na Mokotowie.

    A pan jaki miał pseudonim?

    - "Bebe". Przydzielono mnie do jednostki na Czerniakowskiej. Szosa. Po obydwu stronach były rowy. Ścięliśmy dwa drzewa, żeby uniemożliwić niemieckim autom przejazd. Moja warta była między 6 rano a 8. Nagle dostrzegłem coś daleko. Pomyślałem, że to auto. Porucznik miał lornetkę: "To nie jest auto, to czołg... dwa czołgi... trzy czołgi! Obudź wszystkich!". Porucznik mówi: "Jak oni się zbliżą, wtedy zaatakujemy. Teraz nie oddychać!". A Niemcy się czołgali. Bardzo powoli. Zacząłem widzieć pierwszy czołg, lufy. Była cisza. Jak byli jakieś 50 metrów od nas, zaczęli strzelać. Walili do nas ze wszystkiego. Ziemia zaczęła się trząść, podskakiwać koło mnie. Ci moi koledzy, którzy byli najbardziej bohaterscy, zginęli pierwsi. To była rzeź... Nie wiem, jak przeżyłem... byłem w tych rowach, widziałem, jak ludzie krwawili, jęczeli, jak umierali... i w pewnym momencie byłem pewny, że ja też zostałem zabity... Ale poczułem gówno w majtkach... takie ciepło... i wtedy wiedziałam, że będę żył, że żyję. (śmiech przez łzy). Mój kolega Franek zaczął szlochać, wrzeszczeć. Stracił w ogóle świadomość. Uderzyłem go po policzkach i wtedy go obudziłem i siedzieliśmy cicho. Okazało się, że tylko my przeżyliśmy z 32. Tylu nas było. Wszystkich rozwalili na moich oczach...

    Czołgi odjechały, daliśmy dyla w wysoką trawę. Doczołgaliśmy się do jakiegoś domu. To był kościół bernardynów. W środku ludzie leżeli na ławkach, jęczeli, krew wszędzie. Przy ołtarzu stał pan w białym fartuchu ze scyzorykiem i tam na ołtarzu leżał człowiek. Ja tego nie mogę zapomnieć. Powiedziałem do Franka: "Uciekajmy!". Postanowiliśmy przepłynąć Wisłę, wiedząc, że na Pradze już są Rosjanie. 20 metrów od brzegu zaczęli do nas strzelać Rosjanie. Zawróciliśmy. Jakoś nas nie trafili. No więc idziemy, gdzie nos nas prowadzi. Zobaczyłem kontury lasu. Bardzo daleko. To były Lasy Chojnowskie. Weszliśmy do lasu i... Franek znikł i od tego czasu go nie widziałem.




    A w Lasach Chojnowskich nie znalazł pan partyzantów?

    - Oni mnie znaleźli. Zimno, deszcz padał, głodny byłem. Ludzie, którzy zostali wypuszczeni z więzienia, podzielili się ze mną chlebem. Rosjanin, który uciekł z obozu niemieckiego, szedł do Rosji, dał mi koszulę (śmiech). Miałem takie tragikomiczne przeżycia. Nagle otoczyli mnie cywile z karabinami. "Ręce do góry!", krzyczą. Zaczęli mnie wypytywać, to im powiedziałem, kim jestem.

    Co pan powiedział?

    - Że jestem z powstania, Bronisław Krawczyk. Wzięli mnie do komendy, porucznik "Szary", komendant plutonu, najpierw mnie wypytywał, w końcu wyciągnął ramiona powiedział: "Witam", i przyjął mnie w ich szeregi.

    Nie przyznał się pan, że jest Żydem?

    - (Śmiech) By mnie natychmiast udusili, własnymi rękoma, przekonany jestem. Dowiedziałem się - wieczorem porucznik miał pogawędkę polityczno-wychowawczą - że jestem w szeregach Narodowych Sił Zbrojnych! (Śmiech).

    Powoli wgrałem się w to życie, dali mi karabin i stałem się jednym z nich. Nikt nie wiedział, że jestem Żydem. Żydem w Narodowych Siłach Zbrojnych... Ale żyłem. I byłem szczęśliwy! Jedzenie było. Pewnego razu widzę, że czterech z nas idzie wieczorem w las, z karabinami. Pytam: "Gdzie oni idą?" I słyszę: "Tam się Żydy chowają w lesie, oni idą ich wyłowić" - i co wieczór czterech lub sześciu szło w las, żeby szukać Żydów. Przyszedł czas i na mnie.

    Poszedł pan szukać Żydów?

    - Nie! W panice udałem, że mam atak ślepej kiszki! (śmiech)

    Nie chciał pan zdezerterować, przenieść się do innej grupy, do AK?

    - Ee tam. Powstanie się rozpadało. Gdzie miałem pójść? Pieniędzy nie mam, znajomych nie mam, jestem głodny i jest zimno. A dla mnie oni są ratunkiem, tu mam jedzenie i mam gdzie spać, tu są moi koledzy.

    Zaprzyjaźnił się pan z kimś?

    - Tak. Wszyscy byliśmy bardzo blisko.

    Pamięta pan kogoś?

    - Nie. Zapomniałem. Może kontury pamiętam... ale nikt nie miał nazwiska. Tylko pseudonim. Naszym hasłem było: "Z bronią u nogi". Z tego, co ja zrozumiałem, był taki układ między Niemcami a nami, że my ich nie atakujemy ani oni nas. My będziemy czekać z bronią u nogi, aż Niemcy z Rosjanami się wyrżną, i wtedy połowa z nas pójdzie do Berlina, druga do Kijowa, i Polska znów będzie od morza do morza. Ale przyszedł rozkaz przez radio, żebyśmy poszli na pomoc Warszawie. I powiedzieli, jak mamy iść, gdzie wyjść z lasu. Ustawiliśmy się w szeregach. Ja byłem w ostatnim. Wychodzimy z lasu, a tam Niemcy z karabinami maszynowymi. Rzeź. Pułapka. Pobiegłem do komendy, powiedziałem, co się dzieje. Zaczęli likwidować komendę, dali mi fałszywe papiery, pieniądze na bilet i adres, gdzie się mam zameldować w Częstochowie, u pana doktora Jana Piwowarczyka.

    A gdzie był wtedy pana ojciec?

    - Zginął w pierwszym tygodniu powstania. Na Woli. Dom, w którym mieszkaliśmy - nie wiedziałem o tym - był główną komendą AK. Wolska 6. Starszy brat też padł. Eugeniusz przeżył, brał udział w powstaniu, po kapitulacji Niemcy stworzyli specjalny obóz dla młodocianych jeńców wojennych i mojego brata wsadzili tam, do Niemiec. Trzy dni przed końcem wojny trzech jego bliskich kolegów Polaków spuściło mu spodnie, gdy spał, i zaczęli krzyczeć: "Ty, kurwa, skurwysynie Żydzie", wzięli go do komendanta. "Jude! Jude!". A niemiecki komendant powiedział: "Jak jemu się coś stanie, to ja was zastrzelę" - widocznie wiedział, że wojna się kończy.

    Czy widział pan kiedykolwiek, jak Polacy mordują Żydów?

    - Nie. Polacy nienawidzili Żydów, ale nie mordowali. Polacy bili Żydów, rabowali Żydów, obrażali, poniżali, ale nie zabijali. Oddawali Niemcom. A Niemcy mieli taki zwyczaj, że jak Polak przyniósł Żyda, to dostawał połowę tego, co się na Żydzie znalazło, a w niektórych wypadkach 20 funtów kartofli.

    Kończy się powstanie, zagłada Warszawy, a pan?

    - Jestem w Częstochowie. Po dwóch tygodniach dostałem rozkaz, żeby stawić się w Krakowie, że będzie na mnie czekał pewien pan na stacji kolejowej.




    Ciągle mówimy o konspiracji w NSZ.

    - Tak. Pojechałem do Krakowa, wysiadłem z pociągu, a tam gestapo. Zawieźli mnie do Montelupich.

    Tam i dziś jest więzienie, wie pan?

    - Tak, dla małych przestępców. Poszedłem tam po wojnie, bo jak tam byłem, to Niemcy wzięli wszystko, fotografie, nawet chusteczkę do nosa. Chciałem odebrać. Ale jak powiedziałem, że uciekłem z Montelupich i przyszedłem po swoje rzeczy, to mnie nie chcieli wpuścić.

    Jak to? Uciekł pan z Montelupich?

    - No! Wsadzili mnie jako Polaka, jako chrześcijanina, jako bandytę. Było nas po 30 w celi. Raz po prysznicu wchodzę do celi, podchodzi do mnie Kazik z Tarnowa, kolega mój. Miałem wtedy 19 lat, a on 18. I mówi: "Ty, kurwa twoja w dupę pierdolona żydowska świnio!". Wali w drzwi i krzyczy: "My tu mamy Jude!". Wzięli mnie do kancelarii i zaczęli pytać. Ja zaprzeczałem. Powiedziałem, że to nie ja, tylko Kazik jest Żydem. Spuścili mi spodnie, przyszedł jakiś doktór i oświadczył, że jestem Żydem. Odczytali mi wyrok śmierci. Tam była ściana, gdzie co wieczór zabijali ludzi. Ale trzeba było czekać w kolejce. I na dzień przed moją egzekucją uciekłem.

    Jak!?

    - Posłali mnie do celi. Było już późno. Wszyscy się ode mnie odsunęli. Żyd. Szósta godzina rano jest apel. Byłem w pierwszym szeregu, a za mną Kazik. Komendant więzienia był nazywany "Masz Marsz", bo miał w zwyczaju to mówić i dawać kopa w tyłek. Jak przechodził koło mnie, Kazik mnie kopnął i wypadłem z szeregu. Komendant wpadł w furię. Stanąłem na baczność i powiedziałem: "Ja jestem Niemcem, powinienem być na froncie na wschodzie, to jest niesprawiedliwość!". Znając żydowski język. trochę mówiłem po niemiecku. Zaczął mnie wypytywać. A ja mu, że moja mama nazywa się Schulz, że chcę walczyć przeciw komunistom. On się zaczął śmiać, zawołał gestapowca, mówi: "Przyprowadź go do mnie o drugiej". Ten Niemiec dał mi miotłę i mnie pilnował z karabinem.

    Zamiatam i staram się rozmawiać z tym strażnikiem po niemiecku. Śpiewam: "Oh, du lieber Augustin", znałem to z dzieciństwa. I on się dołączył, śpiewał ze mną. Byliśmy w dobrej komitywie. Nagle rozległ się dzwonek przy bramie i ten strażnik wpuścił jakiegoś cywila, zamknął drzwi na zamek i poszedł z cywilem do kancelarii. I ja wtedy nie wiedziałem, co robię, byłem nieprzytomny z przerażenia... Oparłem miotłę o bramę, przekręciłem klucz i wyszedłem. Byłem tak przerażony, że nie mogłem chodzić... Musiałem chwycić rękoma nogę i siłą nią poruszyć... Wszedłem do jakiegoś domu, na najwyższe piętro. Siedziałem całą noc. Rano wyszedłem i udając kulawego, wmieszałem się w grupę ludzi, którzy szli do pracy. Dostałem się z nimi na dworzec kolejowy. Poszedłem do Czerwonego Krzyża. Dali mi kawy i chleba. Poczekałem na pierwszy pociąg i opuściłem Kraków.

    Boże! Dokąd!?

    - Nie wiedziałem. Miałem tam jeszcze jedną okropną przygodę. Wysadzili nas w Koluszkach. Poszedłem do poczekalni, była pełna ludzi. Nagle pojawiło się SS, zaczęli legitymować. Nie miałem żadnego ausweisu. Jeszcze trzech było takich jak ja. Wzięli nas na peron. Stoimy. Przed nami otwarty pociąg towarowy, a na drugim torze pociąg osobowy. Ludzie, żeby się dostać do tego osobowego, musieli przejść przez towarowy. Jedni przechodzili górą, inni między kołami. Nagle towarowy rusza, jednej pani noga wpadła pod koło, jakiś pan pospieszył jej z pomocą i ja patrzę, a ślepia mu wyszły z orbit... Koło go przejechało! Jak ci Niemcy to zobaczyli, to jeden zemdlał. Skorzystałem z okazji i prysnąłem.

    Matko Boska! Panie Baruchu, to jest za dużo jak na jedną rozmowę! Ja już nie mogę... Niech mi pan jeszcze tylko powie, czy ta Polska tuż po wojnie zmieniła swój stosunek do Żydów?

    - Natychmiast po wojnie nie. Ale teraz tak. Ja jestem oszołomiony tą pozytywną zmianą w Polsce. Byłem na Festiwalu Isaaca Singera, nie mogłem uwierzyć, 90 procent ludzi nie było Żydami. A tak przyjaźni Żydom! Mnie na ten festiwal zaprosili Polacy i każdy mi okazuję tyle ciepła! Ja widzę, że to nie jest ta sama Polska.

    To skrócona wersja rozmowy przeprowadzonej w Radiu RDC przez Rafała Betlejewskiego
    *Baruch Bergman (ur. 20.09.1925 w Poznaniu).

    - Dali mi imię Baruch, po matce mojej matki, która miała na imię Brucha, co po hebrajsku znaczy błogosławiona.

    W 1946 i 1947 r. studiowałem literaturę na uniwersytecie we Frankfurcie nad Menem. Po przyjeździe do Ameryki zacząłem wieczorowe studia. Musiałem pracować, więc dyplom zdobyłem po 9,5 roku. Kopałem rowy na ulicach Manhattanu, w olbrzymiej zamrażarce obsługiwałem maszyny do krajania 65-funtowych brył masła na drobne kostki dla sklepów i restauracji. Sprzedawałem gazety na ulicach, pchałem wózki pełne bel materiału, pracowałem w hotelu i fabryce swetrów. A na boku pisałem polskie słowa do rosyjskich melodii dla radia polskiego na Brooklynie.

    Moja druga żona jest warszawianką. Mam trzy dorosłe córki, wnuka i wnuczkę. Jeszcze prowadzę samochód, nawet w nocy, i funkcjonuję, choć już ze względu na moje 90 lat w zwolnionym tempie.

    Jestem bardzo zadowolony z życia.

  11. #7
    Pysiaczek Samicka Awatar Presidente
    Dołączył
    Dec 2010
    Lokalizacja
    Jabłonna k. Warszawy
    Postów
    2 172
    Tournaments Joined
    0
    Tournaments Won
    0
    Podziękował
    206
    Otrzymał 230 podziękowań w 152 postach
    Przecież takie sformułowania to margines. Pojawiają się w zachodniej prasie raz na ruski rok i w Polsce o nich wiemy, bo są bardzo nagłaśniane w polskich mediach. Najczęściej wynikają z ignorancji, przejęzyczenia albo myślenia na zasadzie geograficznej.
    To nie jest margines. niejest.jpgW porównaniu do wyszukiwania German Death Camps to na pewno nie jest margines. W takiej Szwecji na pewno nie.


    Nie można, bo:
    1. Skala obu zjawisk jest nieporównywalna.
    2. Większość Żydów była przechowywana za pieniądze albo ruchomości i nieruchomości - były nawet podpisywane umowy, w których przechowywani Żydzi zrzekali się swoich nieruchomości na rzecz osób, które im pomagały.
    1. Bardzo wygodne stwierdznie
    2. Jakaś analiza, statystyka może?

    Dlatego też nie cytuje wywodów autora, które są na poziomie pracy magisterskiej, tylko materiały źródłowe, które z Tryczykiem mają tyle wspólnego, ze je zacytował dość obszernie.
    Materiały źródłowe też można wybrać pod tezę. A autor tej książki usilnie starał się swoją udowodnić. Poza tym to na pewno nie jest poziom pracy magisterskiej, a na pewno nie dobrej pracy magisterskiej.

    I znowu granie na emocjach zamiast analizy...


    Stary nick:kujon333


  12. #8
    Podkomorzy Awatar Wonsz
    Dołączył
    Jul 2012
    Lokalizacja
    Kattegat
    Postów
    1 718
    Tournaments Joined
    0
    Tournaments Won
    0
    Podziękował
    237
    Otrzymał 88 podziękowań w 64 postach
    To jedwabne jest przedstawiane, jak jakiś drugi holocaust, przy czym zginęło tam max 400 Żydów. Dla Niemców to nawet nie była dniówka w ich obozach czy łapankach, czy to w stosunku do Polaków czy Żydów.

    Wszystkie przytoczone przez Ciebie sytuacje oczywiście potwierdzają nie podważany przez nikogo fakt, że w trakcie WW2 i przed, dochodziło do przykładów antysemityzmu, ale SKALA nijak ma się do "wyczynów" innych narodów. A już tym bardziej obwinianie o obojętność i antysemityzm przez Francuzów czy Anglików, którzy nawet jak nie musieli, to dla polepszenia bytu, masowo, kilkadziesiąt tysięcy, wydanych przez chociażby rząd Vichy a nie kilkudziesięciu zamordowanych przez jakiś śmieci, którzy chcieli znaleźć sobie winnego za potworne zbrodnie również na narodzie Polskim.

    W 1939, Polska liczyła sobie około 35 milionów obywateli. W 1946, 23. Około 6 milionów (w tym 3 miliony pochodzenia żydowskiego) straciło życie, reszta została wysiedlona lub uciekła. 2 Wojna światowa i Holocaust to nie tylko zagłada Żydów.

    Porozmawiajmy też o tym jak to Żydzi wydawali Polaków, lub samych Żydów. Jak to wchodzili w szeregi wojsk tzw. na żołdzie Wehrmachtu (bo jak wszyscy "podludzie" nie byli godni wstąpienia do wojsk Rzeszy co swoją drogą zamyka temat rzekomych dywizji SS "Polen", po prostu nikt by się na to nie zgodził).

    Co do zaś samej ustawy, to moim zdaniem była to największa głupota wizerunkowa jaką III RP popełniła przez całe swoje istnienie. Problem teraz polega na tym, że wycofanie tej ustawy, utwierdzi ludzi, że Polska chciała zakłamać historie i szlachetny naród Izraelski mu w tym przeszkodził, zaś utrzymanie jej, nakręci tylko popularność zwrotowi Polskie Obozy Śmierci.

    Główny protest ze strony Polskich obywateli nie polega na zaprzeczaniu, że zbrodnie były, tylko że Izraelscy politycy, chcą uznać Polskę współodpowiedzialną za Holocaust (!) W tym tkwi kuriozum.
    "Liczko ma gładkie i mowę kwiecistą
    Czarci ten pomiot z naturą nieczystą
    Życzenia Twe spełni zawsze z ochotą
    Da Ci brylanty i srebro i złoto
    Lecz kiedy przyjdzie odebrać swe długi
    Skończą się śmiechy, serdeczność, przysługi
    W pęta Cię weźmie zabierze bogactwo
    Byś cierpiał katusze, aż gwiazdy zgasną"


  13. Następujących 5 użytkowników podziękowało Wonsz za ten post:


  14. #9
    Zbanowany
    Dołączył
    Oct 2017
    Postów
    146
    Tournaments Joined
    0
    Tournaments Won
    0
    Podziękował
    93
    Otrzymał 31 podziękowań w 16 postach
    Cytat Zamieszczone przez Izabelin Zobacz posta
    W 1881 roku doszło do Pogromu w Warszawie - 2 zabitych, 24 rannych
    2 osoby zabite to już Pogrom?

    A co do współudziału w Zagładzie to nikt chyba nie przebije Żyda - Chaima Mordechaja Rumkowskiego.

  15. #10
    Troublemaker Awatar Nezahualcoyotl
    Dołączył
    Aug 2009
    Lokalizacja
    Hidden Castle
    Postów
    6 637
    Tournaments Joined
    0
    Tournaments Won
    0
    Podziękował
    373
    Otrzymał 893 podziękowań w 599 postach
    Cytat Zamieszczone przez Izabelin Zobacz posta
    1. Nie do aktów przemocy psychicznej i fizycznej
    Ależ to jest jak najbardziej właściwe określenie omawianego zagadnienia tak samo jak "polskie obozy zagłady/koncentracyjne".Wszystko się rozchodzi o formę i zrozumienie danego podmiotu.

    Cytat Zamieszczone przez Izabelin Zobacz posta
    tylko do kilkudziesięciu tysięcy mordów - od pojedynczych egzekucji przeprowadzanych przez oddziały podziemia, cywilów czy granatowych policjantów do masowych pogromów, takich jak ten w Jedwabnem czy Radziłowie.
    Nikt tego nie neguje lecz daj z łaski swojej namiary do opracowań naukowych włącznie z listą zbrodni dokonanych przez Żydów na Żydach i Polakach na terenach okupowanych zarówno przez Niemców i ZSRR.

    Cytat Zamieszczone przez Izabelin Zobacz posta
    2. Nikt nie obwinia narodu polskiego o Holocaust, ponieważ był to pomysł Niemców i to całkiem konkretnych osób. Pewna część Polaków (jaka, to rzecz sporna) jest obwiniana jedynie za współudział w Holocauście i pomocnictwo w nim, a zwłaszcza działania na obrzeżach Zagłady. Przy czym nie tylko Polaków, bo te oskarżenia dotyczą także Ukraińców, Litwinów, Słowaków, Rumunów itd.
    Na czym ta pomoc Polaków wobec niemieckich okupantów polegała?Szmalcownicy to ułamek społeczeństwa a oprócz tego,według Twojej teorii,widać że był ktoś jeszcze.


    Cytat Zamieszczone przez Izabelin Zobacz posta
    3. Tragedia Żydów z terenów okupowanych przez Niemców jest nieporównywalna z tragedią jakiegokolwiek innego narodu, może poza Romami i z uwagi na realia wojenne - także Białorusi, gdzie działała bardzo aktywnie sowiecka partyzantka co skutkowało ogromnymi represjami, pacyfikacjami i masowym głodem. Żydzi wyginęli w 95%, a Polacy w 10% (licząc jako bazę osoby z terenów okupowanych, bez Żydów i Polaków w USA).
    I to ma z nich czynić wyjątkowych pomiędzy wszystkimi ofiarami niemieckiego terroru?


    Cytat Zamieszczone przez Izabelin Zobacz posta
    4. Teksty o "machaniu pejsami" i "oleju pod jarmułką" są dowodem na to, ze antysemityzm w Polsce wciąż ma sie niestety dobrze.
    Wszak pejsy,jarmułki,kapelusze,koszerne jedzenie,świece chanukowe,etc to część kultury żydowskiej i nie rozumiem dlaczego przytoczenie ich uważasz za jakiś akt antysemityzmu?To tak jak nazwać Afrykańczyka czarnym i już z miejsca można być posądzonym o rasizm


    Cytat Zamieszczone przez Izabelin Zobacz posta
    5. Zbrodnie Polaków na Żydach wcale nie były zjawiskiem marginalnym, tylko stosunkowo sporym. Jeszcze szerszym zjawiskiem była akceptacja i aprobata dla tych zbrodni albo pomoc udzielana Niemcom przez część ludności polskich miast np. w fazie deportacji.
    Co zrobili Żydzi amerykańscy z ich europejskimi braćmi?To też forma akceptacji Holocaustu.

    Cytat Zamieszczone przez Izabelin Zobacz posta
    Zjawiskiem marginalnym była pomoc Żydom.
    Bez komentarza....Zapewne ze względu na tą marginalność Polacy są najliczniejszą grupą wśród Sprawiedliwych Narodów Świata.

    P.S.Bije od Ciebie straszny antypolonizm i chyba właśnie tego się obawiają obecne władze Izraela względem ustawy o IPN że dzięki niej może upaść ten mit o nieskalanym i umęczonym narodzie wybranym bo brudów na światło dzienne może wypłynąć cała rzeka.


    In quexquichcauh maniz camanahuatl ayc pollihuiz yn iteno yn itauhca in Mexico-Tenochtitlan


    Jeśli avek to tylko z Indianką!
    *************************
    https://www.youtube.com/channel/UCo3...6M-C3c_Wc_57BQ

    *************************
    Był czas kiedy osobnika owego zwano @zajac.





  16. Następujących 3 użytkowników podziękowało Nezahualcoyotl za ten post:


Strona 1 z 13 12311 ... OstatniOstatni

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •