Wszystko co jest napisane bez polotu, bez fantazji, nieumiejętnie (czyli nudziarstwo na kolanie), wszelkie paszkwile, większość panegiryków.
Książki w których aż kipi od ninawiści co wypacza i sprawia iż dzieło nadaje się do kosza.
Z lektur szkolnych Werter dostał kopa na starcie. Bardzo fajnie mi się czytało "Dziady" i "Pana Tadeusza", wszelkie dzieła wcześniejsze. Coraz gorzej było od pozytywizmu, potem młoda polska (tutaj czasami coś się fajnego trafiło), a wiek XX to ogólnie jatka ("Przedwiośnie").
Książki mniej lub bardziej historyczne... większość tytułów wylatuje mi z głowy zaraz po odłożeniu lub potarganiu nieszczęsnego dzieła. Te w ciągu ostatniego roku kalendarzowego... Np. Normana Daviesa "Europa Walczy". 600 stronicowy moloch - to akurat plus - w którym co chwila pojawia się coś o polakach. No to niech będzie, w końcu Polacy swoje podczas wojny odwalili. Ale dlaczego po ukończeniu tego dzieła miałem dziwne poczucie iż wszelkie polskie zasługi były wyolbrzymiane, a postępki innych państw (te pozytywne, o ile o takich możemy mówić) zeszły na drugi plan. Te negatywne dotyczące polaków zawsze miały jednak te kilka linijek "dla siebie". Ogólnie miałem po tym dziele mieszane uczucia, ale co przeczytałem to przeczytałem, a książka zmieściła się do pieca ( ), więc wyszedłem na swoje.
Żukow - Cień zwycięstwa, Suworowa. Nie pamiętam już konstrukcji książki, wyglądu bibliografii czy obecności przypisów. Książkę złapałem w bibliotece, byłem z tego powodu szczęśliwy (z tym nazwiskiem spotkałem się wielokrotnie na forach), wiązałem z nią pewne nadzieje. W rezultacie się zraziłem do tego autora (niczym po przeżarciu się wafelkami malinowymi, które następnie zwróciłem i nabawiłem się wstrętu do nich na ładne kilka lat). Może inne dzieła Wiktora są lepsze... to, choć fajnie napisane, niczym opowiadanie emanowało wprost ninawiścią do Żukowa. Nie znam historii tego dowódcy zbyt dobrze, mój stosunek do niego jest obojętny... ale po 100 stronach książeczki dałem sobie spokój. Suworow od pierwszej strony nic tylko jechał tego dowódcę od najgorszych (gdyby mógł to by pewnie klął). Ale dobra, dał w mordę, coś ukradł itepe - ja jeszcze mogłem to zrozumieć, jeszcze się trzymałem. Ale dotarłem do fragmentu o płaczącym, odjeżdżającym z Moskwy Żukowie. Tutaj zostałem znokautowany, autor się czepiał iż Żukow płakał i przypiął mu łatkę beksy. Odłożyłem książkę na bok i podumałem chwilę nad wartością utworu, dla własnego i książki dobra już jej nie tykałem. Zamiast tego walnąłem sobie przed snem "Sztukę Wojny"...