No! W końcu dobry film zaliczyłem! Joe. Tytułową postać niby gra Nicolas Cage. Ale w roli głównej występuje zapchlona prowincja południa USA. Takie Stany Zjednoczone B. Cage - oczywiście znowu mamy to samo - zbolała twarz zmęczonego życiem człowieka i gorzoła - fajka - gorzoła - fajka - gorzoła - fajka itd. Z zegarkiem w ręku pierwszy łyk gorzały w niecałe 5 min, włącznie z napisami początkowymi . Niby fabuła jest prosta jak but i domyślamy się co się wydarzy: nikt bez szwanku nie wyjdzie z dramatu. Troszeczkę przydługi, ale do obejrzenia dla kogoś, kto nie oczekuje w każdym filmie ratowania świata przez głównego bohatera. Polecam.
Edit
W nocy zaś obejrzałem może nie jakieś wiekopomne dzieło, ale ciekawy film: These Final Hours. W ziemię uderza kometa. Fala ognia przetacza się przez kulę ziemską. Mieszkańcom Australii pozostało 12 godzin życia. Jak je spędzić?, z kim?, ostra balanga czy we dwoje? Doczekać armageddonu czy skrócić ból oczekiwania nieuchronnego? Osią filmu są przypadkowo splątane losy Jamesa i Rose, ich oczyma widzimy postawy innych. Film mocny, daje do myślenia. Polecam.
Edit
W dzień świąteczny obejrzałem bajkę: Niesamowity Spider-Man 2. Poprzednia część mi się o dziwo podobała, więc i tą obejrzałem. Ogólnie wszystko skrojone w fabułę gatunku. Tylko trochę za dużo eksplozji. Po 45-tej kolejne nie robią wrażenia choćby nie wiem jak fantastyczne były. No ale taki wymóg współczesnego fana komiksowych bohaterów. Inaczej nie zapędzi się go do kina.
Edit
A tym razem coś starszego. Ktoś mi ten film na orgu polecał. Romper Stomper. Rzecz o skinach. Ogólnie film o tym jak śmiecie uważają że wszyscy wokół nich to śmiecie. I to byłoby na tyle, gdyby nie wpleciony stary jak świat dramat w postaci trójkąta. I jeszcze jedno: Russell Crowe 23 lata młodszy. Dla chętnych.