Nie przesadzaj, niczego takiego tam nie ma. Zainteresowani - warto sobie przeczytać recenzję Cenckiewicza w ostatnim "Uważam Rze". Albo Skwiecińskiego w Rzepie.
Wersja do druku
Nie przesadzaj, niczego takiego tam nie ma. Zainteresowani - warto sobie przeczytać recenzję Cenckiewicza w ostatnim "Uważam Rze". Albo Skwiecińskiego w Rzepie.
To pewnie wziąłem złą książkę ;)Cytat:
Nie przesadzaj, niczego takiego tam nie ma.
Dla mnie sprawa prosta. Autor najpierw wymyślił twierdzenie, a potem zaczął szukać faktów (dość naiwnych trzeba przyznać) potwierdzających Jego teorię + krótka bajka oparta na swoich domysłach opisująca kilka lat tej alternatywnej historii. Spodziewałem się konkretnego opisu przebiegu negocjacji polsko-niemieckich, znalazłem natomiast wielką księgę żali pt. "Jak mogliśmy zawojować świat, ale nie zawojowaliśmy". Trochę martwiłomnie też zbyt naiwne podejście do Trzeciej Rzeszy, która zdaniem autora była w 100% słowna i mogliśmy jej ufać bez zastrzeżeń, a w dogodnym momencie całkowicie wykiwać.
Do sedna:
Od dobrej książki oczekuję rzetelnego opisu faktów i możliwie minimalnego wpływuj ilości teorii, gdybań i przypuszczeń. Stanowią one niestety kamień węgielny "Paktu..".
Heh, jakoś zawsze mój umysł działa na innych falach, niż redaktorów wymienionej wyżej prasy ;)Cytat:
Zainteresowani - warto sobie przeczytać recenzję Cenckiewicza w ostatnim "Uważam Rze". Albo Skwiecińskiego w Rzepie.
Planuję nabyć "Z dziejów husarii" Radosława Sikory tylko w moim mieście nie ma to gdzie indziej trzeba szukać.
Internet :)
Mi na prezent Lubieszów u niego zaówiono, jeszcze z dedykacją "dla znajomego z TWC" :)
Może wystarczyłoby ją przeczytać zamiast przejrzeć w Empiku? Zawsze mnie bawią tak kategoryczne opinie w parze z przyznaniem, że się książki nie przeczytało. Wymagać od rozważań alternatywnych niezbitych dowodów papierowych na ich podparcie to raczej nieporozumienie. Niby skąd ma je wziąć skoro do tej wersji wydarzeń nie doszło? Stąd inne metody - porównania, konotacje i analiza wydarzeń przed 1939r. To najwyraźniej nie jest książka dla Ciebie.Cytat:
To pewnie wziąłem złą książkę ;)
A tak na marginesie to nie Zychowicz wymyślił sobie taką teorię, tylko Wieczorkiewicz. Za co zresztą został odsądzony od czci i wiary, przez naukowców, których "umysły działają na innych falach".
http://www.youtube.com/watch?v=jKsa1clzsUo
W empiku dziadowałem conajmniej godzinę, z czego połowę czasu spędziłem nad "Paktem...". Na pewno za mało czasu żeby napisać recenzję, ale wystarczająco dużo do wyrażenia swoich uwag (i zrozumieć, że kupować nie warto) ;)
Dokładnie. A brak konkretnych dowodów, uzupełniany przez oparte na rozważaniach analizy autora nie stanowią dla mnie żadnej wartości, nie zamierzam też na pełne przeczytanie takiej książki tracić czasu.Cytat:
Wymagać od rozważań alternatywnych niezbitych dowodów papierowych na ich podparcie to raczej nieporozumienie.
Czy lepiej byśmy wyszli podpisując pakt z Niemcami? Nie wiem. Biorąc pod uwagę, że przegraliśmy wszystko, a niepodległość odzyskaliśmy dopiero po 50 latach jest to dość prawdopodobne. Trudno mi powiedzieć coś więcej, co ważne każde kolejne zdanie zagłębiające się w szczegóły stanie się zwykłą spekulacją. Temat taki można podjąć w rozmowie i pobawić się w alternatywy, ale pisać o tym książkę ze "szczegółowo przeanalizowaną alternatywną opcję, opartą na szczegółowo przeanalizowanych przypuszczeniach i możliwościach" to przesada.
Akurat aktualnie nie mogę oglądać YT, więc podanego przez Ciebie "linczu" nie zobaczę ;)Cytat:
Za co zresztą został odsądzony od czci i wiary, przez naukowców, których "umysły działają na innych falach".
http://www.youtube.com/watch?v=jKsa1clzsUo
Każdy ma prawo myśleć i uważać jak chce, pierwszy będę tego prawa bronił. Inna sprawa, że nie zamierzam zaniechać z tego powodu swoich opinii.
Panowie przecież historia czasów najnowszych, szczególnie w Kraju Nad Wisłą jest uzależniona od tzw. wiatrów politycznych, gdzie często merytoryczne wywody zastępowane są poprawnością polityczną...Dlatego podejrzewam, że obaj macie szlachetni rację i to jest najbardziej ciekawe w tej historii :mrgreen:
Tyczy się to także innych okresów historycznych :)
Wracając do tematu, coś mnie naszło i sobie w to zerkam ;)
Flori Jean- Rycerstwo W Średniowiecznej Francji
Aleksijewicz S., Wojna nie ma w sobie nic z kobiety, Wydawnicwto Czarne, Wołowiec 2010.
O tym tytule pierwszy raz dowiedziałem się w tym temacie, kiedy wspomniał o nim legendarny KWidziu (od dawna już tu niestety nieobecny :( ). Autorka w niezwykle realistyczny sposób przelała na papier emocje i wydarzenia, o których opowiadają bohaterki kilkadziesiąt lat po "Zwycięstwie". W posiadanym przeze mnie wydaniu załączone są fragmenty, które zakazała wydać radziecka cenzura z powodu "pacyfizmu, naturalizmu i podważania heroicznego obrazu kobiety radzieckiej".
Książka często wstrząsająca, czasami wzruszająca, jednym słowem - świetna.
"(...) Jeśli pani spyta, co to jest szczęście, odpowiem: Wśród zabitych niespodziewanie znaleźć żywego..."
Anna Iwanowna Bielaj, sanitariuszka
I przebrnąłeś? Koniec, końców, ja tej bajeczki nie doczytałem.Cytat:
Zamieszczone przez Andzia
Przeczytałem "Łowy na człowieka." Marka Czerwińskiego. Książka, od której nie mogłem się oderwać. Dziwne, napisana bardzo prostym językiem, bez silenia się na psychoanalizę bohatera, a jednak bardzo wciągająca. Chyba dzięki częstym fragmentom poświęconym broni i strzelectwu. Historia żołnierza, który całą okupację i kilka lat po niej przesiedział w lesie, prowadząc swoją prywatną wojnę z Niemcami i bolszewikami. Książka wydawnictwa Warbook z ładną okładką niegdysiejszego forumowicza.
http://thumbnails104.imagebam.com/21...c210234141.jpg
A oto fragment lektury:
Biwakowali w niskim zagajniku. Drużyna w sile ośmiu ludzi odpoczywała pod osłoną jednego wartownika. Ten ostatni siedział oparty o pień młodego drzewa, trzymając w ręku pistolet maszynowy MP-40. Stanisław został przy nich przez kwadrans, potem grupa zaczęła szykować się do wymarszu. Obserwował Niemców z odległości nie większej niż dwieście metrów, a chęć upolowania przynajmniej paru fryców mieszała się z obawą, iż reszta grupy może znajdować się za blisko. Akcja, by dawała szansę powodzenia, powinna być przeprowadzona błyskawicznie. Problemem nie było bowiem odstrzelenie jednego czy dwóch Niemców, ale zachowanie własnego życia. Likwidacja Rosjan pokazała ich klasę.
Drużyna, dowodzona przez zarośniętego blondyna uzbrojonego w nieznany karabin wyborowy, ruszyła w końcu przez pole. To ten sam snajper meldował się wcześniej dowódcy na polanie i pokazywał coś na mapach. Bezsprzecznie, z całej grupy to on był najgroźniejszy. Niemcy, zgodnie z zasadami partyzanckiej taktyki stosowali dalekie odstępy między żołnierzami. Czołowy szperacz był już o dobrych sto metrów od zagajnika, zanim będący w awangardzie żołnierz wyszedł na otwartą przestrzeń.
Drużyna jak długi wąż schodziła po łagodnym skłonie, przemieszczając się w kierunku dużego lasu. Stanisław szybko zajął stanowisko na skraju młodnika i zaczął prowadzić ich w celowniku swojego Mausera. Sytuację miał bardzo dogodną – otwarta przestrzeń, dystans do ostatniego nie dalszy niż czterysta metrów. Chciał pierwszym pociskiem powalić snajpera-dowódcę, ale od tyłu niespecjalnie mógł go rozpoznać. Wybrał więc taktykę doświadczonego myśliwego i pierwszy nabój przeznaczył dla tego, który był najdalej i najłatwiej mógł uciec. Potem zamierzał likwidować kolejnych, tym samym schematem, aż do najbliższego. Ostatni był na wyciągnięcie ręki, ale nie dał się skusić tak łatwym celem. Wahał się jeszcze przez sekundę, wszak nigdy nie walczył z tak trudną zwierzyną. Adrenalina skoczyła gwałtownie, powodując przejściowe drżenie mięśni. Uwzględnił opad pocisku na czterystu metrach, przesunął w lewo charakterystyczne dla Mausera motylkowe skrzydełko bezpiecznika. Przemknęło mu przez myśl, iż samopowtarzalny Simonow byłby w tym przypadku lepszą bronią, ale nie miał już wyboru. Musiał walczyć tym, czym miał. Pas od broni oplótł wokół lewego ramienia. Uregulował oddech, wstrzymał go na półwydechu i zaczął wybierać opór spustu. Wprowadzał palec w szybkie ruchy zginające na języku spustowym, jak strzelec wyczynowy. Wreszcie kula opuściła lufę, huk odbił się szerokim echem. Niemiec padł jak rażony piorunem, reszta grupy natychmiast zaległa w sięgającej do kolan trawie. Żaden nie strzelał, nie zasłaniał się bezużyteczną ścianą ognia. Kule, które nie trafiają, ośmielają tylko przeciwnika. Niemcy milczeli, czekali na kolejny strzał, mając nadzieję na wykrycie jego stanowiska. Stanisław błyskawicznie zarepetował broń i choć widział w celowniku głowy i barki dwóch najbliższych, szukał strzelca wyborowego, tylko ten był śmiertelnie groźny. Niemiec jednak zniknął bez śladu.
Mijały minuty, a plutonowy nie strzelał. Dwóch dobrze widocznych Niemców zaczęło powoli odczołgiwać się w przeciwległym kierunku. Jeszcze minuta i znikną na dobre. Ktoś ponaglał ich zresztą komendami, Stanisław wyraźnie słyszał gardłowe okrzyki. Wreszcie otworzył do nich ogień i to był błąd. Trafił ostatniego w głowę, zaraz potem przeniósł krzyż na kolejnego. Po paru sekundach i ten padł od skutecznej, morderczej kuli. Po strzale plutonowy zamierzał zmienić stanowisko. Zamierzał, ale nie zdążył. Niemiecki pocisk wprost musnął mu czaszkę, wycinając krwawą pręgę. Impet kuli na sekundy oszołomił Stanisława, rzucił go do tyłu. Kolejny pocisk wzbił fontannę pyłu i ziemi może dziesięć centymetrów od jego brody. Stanisław przywarł do ziemi, po czym natychmiast odczołgał się w głąb zagajnika. Ostrożnie obmacał czaszkę. Była cała, krwawił, ale żył.
Jak przez mgłę słyszał gardłowe komendy i świst kul z peemów. Niektóre z serii układały się w jego pobliżu, inne rykoszetowały od pni czy gałęzi, wypełniając młody las istną kakofonią dźwięków. Strzelanina ucichła jednak dość szybko, jak gdyby miała tylko osłonić odwrót. Plutonowy odczołgał się kilkadziesiąt metrów w bok, po czym bardzo powoli zaczął ponownie zbliżać się do skraju zagajnika...